– Sposób projektowania budżetu w Raciborzu pokazuje, jak bardzo władze (Prezydent i koalicja w Radzie Miasta) są dalekie od obywateli – pisze Piotr Dominiak z RSS NaM.
Większość z proponowanych na 2009 r. inwestycji to tzn. projekty prezydenckie. Wymyślone w gabinecie prezydenta lub naczelników wydziałów, opracowane i wdrażane przez urzędników lub ewentualnie przez wynajęte firmy. Czy ktoś pytał obywateli, czy oni chcą realizacji właśnie takich projektów i w takiej formie? Czy przyjmuje się tutaj zasadę – zgodnie z którą funkcjonuje cała koalicja rządząca w mieście – że decyzje podejmuje Tadeusz Wojnar i Mirosław Lenk, a reszta radnych koalicyjnych posłusznie podnosi ręce podczas głosowań? Śmiem twierdzić, że na pierwsze pytanie odpowiedź jest przecząca, a na drugie twierdząca.
Prezydent we współpracy z koalicją w Radzie Miasta (czytaj z Tadeuszem Wojnarem) decydują także o sprzedaży określonych gruntów i nieruchomości będących własnością gminy. Podejmują również decyzje o tym, które części miasta będą zabudowane budynkami mieszkalnymi, a które galeriami handlowymi (bo oprócz tego typu budynków niczego innego w Raciborzu się nie buduje). Decydują jeszcze o tym, którą dziurę w której drodze załatać.
Zatem o losach publicznego mienia (notabene należącego do niespełna 60 000 mieszkańców Raciborza) decyduje garstka osób. Osoby te decydują o losach pieniędzy, które ze sprzedaży publicznego (czytaj: raciborzan) mienia wpływają do kasy miasta. Wydają je na realizację projektów, które sami stwarzają i wdrażają. Nie pytając przy tym o zdanie obywateli. Dlaczego tak się dzieje, że własność gminy (czyli wszystkich mieszkańców Raciborza) traktowana jest jak własność wąskiej grupy osób będących na najważniejszych stanowiskach? Taka sytuacja rodzi wiele niebezpieczeństw. Przede wszystkim takie, że podejmowane decyzje są nietrafione, nie odpowiadają na potrzeby mieszkańców i powodują niezadowolenie obywateli z jakości życia w mieście i z samych władz. Przedstawiciele władz samorządowych w Raciborzu w ogóle nie korzystają z najlepszych narzędzi jakie daje demokracja. Prezydent i rada miasta nie stosują w swojej pracy mechanizmu konsultacji społecznych. Panuje raczej przekonanie, że konsultacje to zbędny obowiązek, który po prostu trzeba odfajkować, bo niektóre ustawy tego wymagają. Można odnieść wrażenie, że nikt z rządzących nie zdaje sobie sprawy z faktu, że w prawdziwej demokracji konsultacje społeczne są narzędziem do kształtowania lokalnej polityki rozwojowej.
Oczywiście można narzekać na niski poziom zaangażowania obywateli w życie publiczne i twierdzić, że nie ma sensu angażować ludzi, bo oni i tak nie będą chcieli. Co w związku z tym władze Raciborza uczyniły w czasie dwóch ostatnich lat, żeby zaktywizować mieszkańców i zwiększyć ich udział w życiu publicznym? Nie zrobiły absolutnie nic. A styl pracy koalicji rządzącej pokazuje, że niska aktywność mieszkańców jest dla niej wygodna – mieszkańcy nie kontrolują poczynań władzy.
Można by zaryzykować stwierdzenie, że dobrych rozwiązań należy szukać na zachód od Odry gdyby nie fakt, że w takim układzie geograficznym znajduje się również Rada Miasta w Raciborzu. Niemniej jednak władze wielu miejscowości m.in. w Niemczech, czy w Wielkiej Brytanii podejmują decyzje z wykorzystaniem zasad demokracji uczestniczącej. A ich przykłady pokazują, że zaangażowanie obywateli pomaga w planowaniu przedsięwzięć ważnych dla lokalnej społeczności.
W jaki sposób można sprawić, aby obywatele mieli rzeczywisty wpływ na realizowane w mieście inwestycje i podejmowane decyzje? Przykłady pokazują, że świetnym rozwiązaniem jest wprowadzenie mechanizmów tzn. budżetu partycypacyjnego. Dzięki niemu można sprawić, by uczestnictwo obywateli w formowaniu budżetu, a co za tym idzie w kreowaniu polityk rozwojowych było silniejsze. Jak to zrobić? Należy zacząć od informacji i w sposób przystępny informować mieszkańców o wydatkach gminy: skąd pochodzą pieniądze, na co są wydawane, jaka jest ogólna sytuacja finansowa miasta? Następnie trzeba umożliwić mieszkańcom przedstawienie własnych sugestii i propozycji odnośnie planowanych wydatków. Akceptacja rozwiązań należy do rady miasta, dlatego po ostatecznym zatwierdzeniu budżetu, władze muszą wyjaśnić mieszkańcom, co stało się z ich sugestiami, jak zadecydowała rada i dlaczego podjęto takie decyzje.
Praktyczne zastosowanie takiego mechanizmu pokazuje przykład niemieckiego miasta Emsdetten. W pierwszym etapie władze przedstawiły w klarowny sposób budżet, opisując go w broszurze dostępnej w internecie. W dalszej kolejności mieszkańcy mogli wypełniać stosowne ankiety, prowadzić dyskusje na stronie internetowej i uczestniczyć w otwartych spotkaniach. Ponadto reprezentatywna dla Emsdetten grupa mieszkańców – około 2 tys. – została zaproszona na debatę. Ostatecznie wzięło w niej udział 76 osób. W czasie debaty dyskutowano o różnych możliwościach bilansowania budżetu, np. poprzez cięcie kosztów administracyjnych, zmniejszenie wydatków na sport, podwyższenie podatków, sprzedaż nieruchomości czy wzięcie kredytu. Przeważająca liczba uczestników debaty opowiedziała się za sprzedażą nieruchomości. Władze samorządowe poparły tę propozycję.
W innym przypadku mieszkańcy mieli możliwość wybrania konkretnych projektów inwestycyjnych, finansowanych przez lokalną administrację. Mieszkańcom zaprezentowano kilkanaście alternatywnych projektów. Najpierw dyskutowano za pośrednictwem stron internetowych oraz podczas otwartych spotkań o poszczególnych koncepcjach, które były prezentowane w formie broszur i w internecie. Następnie w drodze głosowania mieszkańcy wybrali te propozycje, które ich zdaniem były najbardziej trafne. Głosowanie nie było wiążące, ale wskazywało na projekty priorytetowe. Ostatecznie mieszkańcy wybrali do realizacji inwestycje podczas debaty, która była zorganizowana na wzór tej odbywającej się w Emsdetten. Lokalne władze zaakceptowały te decyzje i przystąpiły do realizacji działań.
Kolejnym ciekawym przykładem jest Berlin, gdzie za pomocą konsultacji społecznych podejmuje się decyzje o inwestycjach związanych ze zmianą przestrzeni miejskiej. Tam najczęściej konsultuje się różne pomysły poprzez stronę internetową oraz spotkania z mieszkańcami. W ten sposób berlińczycy sami decydują o wyglądzie parków, głównych placów miejskich, deptaków i innych przestrzeni publicznych. Więcej dobrych praktyk dotyczących demokracji uczestniczącej można znaleźć na stronie www.e-participation.net.
Obawiam się, że obecne władze Raciborza nie są w stanie podjąć takiego dialogu społecznego. Najlepiej pokazuje to fakt sprzedaży nieczynnego basenu przy Bema. Prezydent zapowiadał w kampanii wyborczej, że basen odbuduje. Po wygranych wyborach, mimo zdecydowanego sprzeciwu opozycji i wielu krytycznych komentarzy na forach internetowych nieruchomość sprzedano pod zabudowę mieszkalną. Również wiceprezydent Krzyżek dał ostatnio dowód braku zrozumienia dla mechanizmów demokratyczych, komentując w Nowinach Raciborskich konieczność społecznego konsultowania studium uwarunkowań i kierunków rozwoju Raciborza: „z praktyki lat ubiegłych muszę przyznać, że zainteresowanie w tym przypadku jest niemal żadne, a później ludzie się dziwią, że nie mogą postawić domu czy zakładu akurat w tym miejscu”. Z praktyki lat ubiegłych muszę przyznać, że – mimo iż nieustannie obserwuję prace instytucji publicznych – trudno było mi trafić na informacje o konsultowaniu jakichś dokumentów. A później wiceprezydent się dziwi, że zainteresowanie jest niemal żadne.
Wydaje się, że wprowadzenie takich mechanizmów wymaga zmiany myślenia naszych samorządowców. Każdy kolejny dzień mojej działalności społecznej w Raciborzu coraz bardziej przekonuje mnie o tym, że można tego dokonać jedynie poprzez z(wy)mianę samych samorządowców.
Piotr Dominiak
Raciborskie Stowarzyszenie Samorządowe Nasze Miasto
www.nam-raciborz.pl
no to ostro stary pojechałeś..
Piotr ma rację! Prezydent chyba żyje w innym świecie…
dobry tekst. w zasadzie nic dodać, nic ująć.
Ostro pojechać, mieć rację, nic nie dodawać, nic nie ujmować – czyli proszę – spadamy na ziemię! A może jednak warto coś dodać. Jeszcze kolega w samozachwyt popadnie 😉
1. Rzeczywiście konsultacje społeczne są tak w naszym mieście jak w wielu (choć już nie wszystkich) innych traktowane jako koneczność wymuszona ustawą, jeśli w ogóle coś więcej o tym się mówi. Co się dziwić… podobnie było (i jest) z dokumentem zwanym Strategią Rozwoju. Dawniej tylko na papierze… dziś…. niewiele się zmieniło. Samorządowcy w naszy, kraju może wciąż jeszcze nie rozumieją albo nie chcą rozumieć, że są sprawy, które jednak śniły się filozofom, a nawet doczekały się w niektórych regionach świata realizacji. Nie rozumieją, że strategia, konsultacje to narzędzia mające UŁATWIĆ , nie utrudnić zarządzanie miastem, ba … to drugie może nawet pomóc wygrać wybory.Nie rozumieją, bo między nimi a specjalistami od takich pomysłów istnieje przepaść w polskich warunkach nie do przeskoczenia. U nas – w najlepszym wypadku – obydwa środkowiska funkcjonują tak, jakby o sobie nic nie wiedziały. Pomijam tu inne- systemowe -przyczyny niedowierzania w stosowane gdzie indziej rozwiązania.
2. Niestety, efektywne wprowadzenie takich rozwiązań wymaga uprzednio odpowiednich działań wdrożeniowych, czy raczej przedwdrożeniowych – kto spośród mieszkańców wie, co to strategia, co to konsultacje społ., co to partycypacja (kolejna przepaść). Nie wie, bo zdążyli ukończyć edukację, gdy o tym się nie mówiło. Być może władzy po częsci to na rękę, być może wielopłaszczyznowość tego przedsięwzięcia ich przeraża. Być może jednak nie tyle władza, co stowarzyszenia powinny pozyskać środki na projekt, który pomoże wybudzić z letargu mieszkańców. A może mieszkańcy sami powinni się obudzić. Bez prawdziwej partycypacji społecznej mamy tylko nowy klientelizm, nową zależność w której partycypuje nadal wyłącznie wąska grupa „uświadomionych” mieszkanców – taka quasi-partycypacja, bo wyłącznie na papierze.
3. Idee partycypacji tłumaczone na konkretne narzędzia ulegają częściowym wypaczeniom, nie tylko na starcie, ale też w stadium zaawansowanym. Tak dzieje się, gdy ludzie przywykną do demokracji i nie czują się w obowiązku stać na straży tych demokratycznych, partycypacyjnych procedur. Dlatego też partycypacja w krajach zachodnich jest trochę „naciągana”. Jej kryzys i częściową niewydolność przysłaniają większe niż u nas zasoby budżetów. To niestety ponure, ale prawdziwe.
4. Tak czy inaczej, pomysł warty by rozpocząć dyskusję o etapach jego wdrożenia; z udziałem wielu podmiotów społ., a zwłaszcza – mieszkańców. Budżet partycypacyjny, jak na miasto raczej (nie oszukujmy się) podupadające niż rozwijające się (np. pod wzgl. infrastruktury transportowej, komunikacyjnej; liczby mieszkańców) to w warunkach polskich pomysł mało realny. W raciborskich tym bardziej. Ile osób czyta raciborską prasę? Teraz podzielcie przez… 10 – tyle mniej więcej byłoby zainteresowanych, jako tako.5. Konsultacje, mam nadzieję, z czasem i u nas staną się standardem. Mam też nadzieję, że wraz z tym rozwinie się świadomość mieszkańców w zakresie problematyki rozwoju. Bo w przeciwnym razie może dojść do tego, że na konsultacje klnąć będziemy (NIMBA), z racji składania przez mieszkańców propozycji niekorzystnych, nawet autodestrukcyjnych, z rozwojowego punktu widzenia. Dlatego wciąż tak ważna pozostaje kwestia edukowania mieszkańców, choćby po to, by propozycje, jakich będzie się od nich oczekiwać, były lepsze. Ale i nie tylko mieszkańców – dysonans pojawi się też wtedy, kiedy „nieoświeceni” okażą się też lokalni politycy. Dlatego im też życzyć trzeba częstszych kontaktów ze specjalistami, by w ich propozycjach dostrzegli coś więcej niż obowiązek dostosowania się do ustawy.
5. I jeszcze jedno – w warunkach raciborskich na dzień dzisiejszy – ważniejsza debata o priorytetach rozwojowych (choćby w ramach konsultacji; ale one tu nie wystarczą, bo debatować na oczach mieszkańców winni zacząć między sobą sami politycy; podkreślić trzeba – o priorytetach prorozwojowych, nie o kolejnym parkingu albo nazwie ulicy) niż debata o konsultacjach i partycypacji społecznej.
6. Bardziej zatem cieszyć należy się, kiedy mieszkancy zadają konkretne pytania lokalnym politykom, o konkretne przedsiewzięcia, przestrzeń, rozwiązania – (i robią to nawet anonimowo przez internet), a politycy w tym prezydent, na nie wyczerpująco odpowiadają (patrz m.in. forum Rybnika, Cieszyna gdzie prezydenci cierpliwie odpowiadają na pytania internautów) niż kiedy władze podejmują się (przy współpracy z III sektorem czy bez) realizacji pierwszego, czy kolejnego projektu aktywizacji mieszkańców, z którego realizacji więcej szumu niż pożytku (bo akurat takie było nieoficjalne założenie – tak się jeszcze w naszym kraju, i nie tylko, nadal przecież gdzie niegdzie działa). No chyba, że byłby to projekt…. „dyskusji z prezydentem/radnym na forum lokalnym” 😉 – na dzisiaj tyle by wystarczyło. Od czegoś trzeba zacząć
Ostro i na temat. Nie wiem co prawda ile osób zrozumie Pana Piotra, ale to nie powód by o tym nie pisać. Jestem przekonany, że Pan Prezydent, pomimo licznych zapewnień, że słucha mieszkańców – tak naprawde traktuje ich jako smutny obowiązek w „robieniu swojego” (czy aby na pewno swojego?) i bandę sfrustrowanych opozycjonistów czekających na jego stołek, który opiewa w luksusy (choć tak naprawdę wcale nie opiewa i tylko jemu się zdaje, że siedzi na złotym tronie, podczas gdy jest słabo wynagradzanym managerem ze związanymi rękami). Martwi mnie arogancja i celowa głuchota. Zaciąganie kredytu na 10 milionów złotych, co odbije sie na kolejnych 2 prezydentach, po to by łatać dziury w drogach to jakas katastrofa. To tak, jakby wziąsc pozyczkę na równowartośc swojego domu i posadzić za to w ogródku trawę z Kongo wraz z osprzętem do jej pielegnowania. Żadnego zysku w choćby dalekiej przyszłości. Żadnej wizji, zadnych inwestycji. Bo inwestycja nie sa wydatki ani rozchody, jak zdaje się to rozumiec obecna władza. Szkoda, że w takich wzrocach i takiej rzeczywistoścu funkcjonujemy. Słuchanie obywateli przynosi doskonały skutek dla samej władzy – patrz Wrocław czy choćby nasze Krzyzanowice…
2. Mieszkańcy nie muszą wiedzieć, co to
partycypacja czy konsultacje. Mieszkańcy muszą po prostu przyjść i powiedzieć: to nam się
podoba, a to nie. Tego chcemy, a tego nie chcemy. I powiedzieć jeszcze dlaczego tak myślą. A zadaniem władzy jest rozważyć wybory mieszkańców i ewenturalnie je skorygować, po to aby nie zaszkodziły. Aktywność mieszkańców jest
kluczem do skutecznego rozwoju lokalnych społeczności. Jeśli jednak ta
aktywność jest zbyt mała, wówczas powinny interweniować np. organizacje
społeczne. Problem w tym, że władze w Raciborzu skutecznie te organizacje
ograniczają i same przy tym nie starają się aktywizować mieszkańców.
3.W związku z tym nawołuję wszystkich, żeby jednak stali na straży demokracji.
4. Ryzyko złych wyborów dokonywanych przez mieszkańców podczas konsultacji jest dużo, ale moim zdaniem o wiele większym ryzykiem jest pozostawienie wolnej ręki w podejmowaniu tych wyborów samej tylko władzy. Najlepszym przykładem jest tu Racibórz. Prezydent Raciborza i jego otoczenie wielokrotnie pokazali, że potrafią podejmować złe decyzje. Zgadzam się – edukować mieszkańców trzeba. Wręcz jest to niezbędne. Ale to też zadanie m.in. dla władzy. Ale wiadomo, że nieświadomym tłumem łatwiej się manipuluje – dlatego władza w Raciborzu nie edukuje mieszkańców.
5. Czy ważniejsza debata o priorytetach rozwojowych czy o konsultacjach i partycypacji? Trudno powiedzieć, ale chyba mamy odmienne zdanie. W wyznaczanie priorytetów rozwojowych trzeba wciągać jak najszersze grono mieszkańców. W końcu to dla dobra samych mieszkańców te priorytety są wyznaczane. Jestem przekonany, że w naszej lokalnej społeczności Raciborza jest dużo ludzi z ogromną wiedzą i potencjałem. Trzeba ich tylko odpowiednio zachęcić do udziału w życiu publicznym. A nie odstraszać lub zakładać, że i tak nie przyjdą.
6. Co do zadawania politykom konkretnych pytań, to obawiam się, że przy obecnej ekipie rządzącej w Raciborzu nie ma to sensu – i tak nie przyniesie to skutku. Prezydent wiele rzeczy obiecał wielu środowiskom, ale niewiele obietnic zrealizował. Sam kiedyś organizowałem konferencję z debatą na temat współpracy III sektora z samorządem miejskim. Prezydent i starosta zgodzili się w wielu sprawach z przedstawicielami NGOs. I co? I nic. Nie widzę innego wyjścia, niż aktywizowanie jak największych kręgów społecznych, edukowanie ich, włączanie w proces decyzyjny. Im większa presja społeczna, tym trudniej rządzącym wycofać się z obietnic. W Raciborzu niestety mało kto ma odwagę, by wywierać na rządzących presję społeczną. Mało kto ma odwagę, by oficjalnie wyrazić swoje zdanie.
Ja osobiście mam u władzy raciborskiej i tak przechlapane (dlatego, że mam własne zdanie), więc mogę cieszyć się wolnością słowa i pisać to co naprawdę myślę.
Jak powiedziała mi kiedyś pewna kobieta, piastująca ważne stanowisko w radzie powiatu:
W Polsce są trzy luksusy: 1. własny samochód, 2. własny dom, – i o ile te dwa wzajemnie się nie wykluczają, to wykluczają się z trzecim luksusem – własnym zdaniem.
Dziękuję Piotrze za temat i doskonały tekst. Podziałał lepiej niż najsmakowitsza kawa:)
Słowem wstępu – z wolności słowa powinniśmy cieszyć się bez względu na to, czy mamy przechalpane u władzy czy nie. To dar, którzy wywalczyli nasi rodzice. Rozumiem jednak (tak mi się przynajmniej zdaje) Twoją aluzję – władzy przymilni głosu nie mają?:).
Z problemem komuikacyjnym na linii: raciborska władza i urzędnicy a reszta świata jest odwieczny problem. Zamknięci w zaciszu swoich gabinetów, tulą uszy po sobie. Dialog, dyskusja ze społeczeństwem? Nie, nie i jeszcze raz nie.
Owszem – błyszczą w monologach o „sukcesach” i „zaangażowaniu” w inwestycje. Zaczynają przy tym sięgać po najnowsze rozwiązania technologiczne, aby wszystko ładnie oprawić. Ale czy oprawa jest najważniejsza? Czy zależy nam mieszkańcom na tym, abyśmy obejrzeli wirtualne show o tym, jak mają wyglądać nowe drogi, chodniki, mosty… Za chwilę nie będzie komu po nich chodzić. Może armagedon nam nie grozi, ale kolejnyj exodus – całkiem możliwe.
A szeroko rozumiana polityka? Po co? Co zwykli obywatele będą
nam tu mówić, co i jak mamy robić. Lepiej zrobić im wykład
np. o historii raciborskich obiektów kulturalnych lub
podyskutować i głęboko zastanowić się, czy do budynku RCK można
wprowadzić psa, itp., itd.
Przykłady dobrych praktyk dowodzą, że można inaczej, lepiej.
Czy ciągle musimy zmagać się z negatywnymi emocjami? Czy jeśli
ktoś otwarcie wypowie się na dany temat, szczególnie dotknie
tematu drażliwego, musi być skazany na rozszarpanie? Nie.
Czy można dziwić się, że społeczeństwo lokalne nie jest
aktywne obywatelsko? W tej sprawie inicjatywa leży również,
raczej przede wszystkim, po stronie władzy, bo np. lokalne grupy
inicjatywne w tym obszarze już działają. A władza co na to?
Obsesyjnie powtarza, że to wszystko jest podszyte politycznie, że
oto odezwali się ci, którzy chcą przejąć władzę. I co z
tego? Władza nie jest na wieczność, trzeba starać się jak
najlepiej ją wypełniać. Dojście do władzy to rozpoczęcie
morderczego etapu życiowego i zawodowego. Jeśli zdobędziesz jeden
szczyt, od razu wspinaj się na drugi. Władza to wyzwanie, któremu
trzeba sprostać. Banalnie jak w życiu. Zdobyłeś pracę? Teraz
dopiero zaczyna się wspinaczka i trudy.
Dlatego tak bardzo denerwujące jest wciąż słyszeć z ust
Prezydenta, że: „o znów odezwali się ci, którzy
pchają się do władzy.” I jeszcze raz – no i co z tego?
Panie Prezydencie, ma Pan historyczną możliwość zrobić coś,
czego inni nie chcą, nie mogą, nie potrafią zrobić. Został Pan,
zgodnie z własną wolą zresztą, do tego wybrany. Niech Pan i
pozostali przedstawiciele władzy nie zmarnują tej szansy. I proszę
pamiętać, że lud może być z Panem, nawet jeśli czasem trochę
pokrzyczy. Sam Pan doskonale wie, że autorytarnie nie da się
niczego zrobić. Współpraca, a nie prześciganie się i
spalanie energii na utrzymaniu stołku jest celem Pana działalności.
Zresztą, czy po następnych wyborach nie chciałby Pan mieć
możliwości wpływania na losy Raciborza, skoro już teraz rzekomo
tak się Pan o miasto troszczy? Dlatego trzeba przetrzeć ścieżkę
dla wyedukowanego społeczeństwa obywatelskiego a nie
zantagonizowanego.
Pozdrawiam Pana Prezydenta i Piotra.
no tak
najpier popalił w prosektorium prezydenta, szafując w nadmiarze lampami bakteriobójczymi , a teraz się dziwi, ze coś u niego nie gra! heheh
a gdzie odpowiedzialnośc Panie Domino!, co? no ale znasz się Pan, no no na wszystkim. lepiej siadaj sobie synek na swój lowelek i popedałuj dla kurażu
Proces demokratyzacji społeczeństwa jest długi. W Raciborzu bardzo, bardzo długi… niestety! Władza natomiast choc pracowita, to niestety daleko w tyle w myśleniu demokratycznym niż taki Dominiak. Boję się, że po lekturze tego tekstu zamiast choć chwili na zastanowienie się co zrobić, by nauczyć ludzi mówić (uwaga – potem trzeba ich jeszcze wysłuchiwać!), władze zaczną myslec nad tym, co zrobić by Dominiaka wywalic z roboty, a Raciborza, jak uprzykrzyć mu zycie. Pracuje co prawda w III sektorze, ale np. taki Inkubator mieści się w budynku „Nowoczesnej”… I pewnie zamiast zrozumiec tekst, to podobnie jak „czytający” stwierdzą, że z opozycją sie nie rozmawia…
Co to za problem mieć te 3 luksusy na raz? Przecież dobra praca nie wyklucza posiadania własnego zdania.
Pana ruch, Panie prezydencie!
Szczegółowo o budżecie partycypacyjnym i innych stosowanych we współczesnym świecie formach demokracji bezpośredniej, zapobiegającej korupcji polityków, można poczytać w książce Rafała Górskiego „Bez państwa. Demokracja uczestnicząca w działaniu”. Ukazała się w 2007 i powinna być jeszcze w niektórych księgarniach