Freeruner rodem z Raciborza

Mateusz Seweryn to młody  parcourowiec, czy jak kto woli freeruner z Raciborza. Przez pięć lat trenował i nagrywał swoje dokonania. Teraz, zdecydował się podzielić swoją pasją ze wszystkimi raciborzanami.

Anna Burek: Mateusz, Jak się zaczęła twoja przygoda ze freerunem i la parcourem?

- reklama -

Mateusz Seweryn: Od filmu Yamakasi. Obejrzałem go właśnie 5 lat temu w telewizji. Od razu na następny dzień po obejrzeniu tego filmu pomyślałem, że to coś dla mnie. Rodzice nie zawsze mieli dużo pieniędzy, a do tego były potrzebne tylko buty. Nie musiałem niczego kupować, więc hobby wydało mi się idealne. Wyszedłem na drugi dzień na podwórko i zacząłem próbować. Zacząłem szukać na internecie różnych tricków i tak to w sumie się zaczęło.

Anna Burek: No dobrze, po obejrzeniu filmu wyszedłeś na podwórko i co, od razu skoczyłeś z dachu? Jak wyglądały twoje pierwsze próby? Jak wyglądają przygotowania do takich skoków?

Mateusz Seweryn: Od razu po tym filmie wszedłem na internet zacząłem czytać. W tym filmie nie było nazwy tego sportu i dopiero w internecie dowiedziałem się, że to się nazywa parcour. Oglądałem filmiki, na których właśnie były pokazane takie podstawowe tricki i na ich podstawie zacząłem po kolei wszystko trenować. Okazało się, że więcej osób zainteresowało się tą dyscypliną sportu. Trenowaliśmy nawet w 10 osób. Byliśmy pierwsi w Raciborzu. Jednak po czasie niektórzy rezygnowali, dochodzili inni.

 

 

Anna Burek: Gdzie trenowaliście te swoje wyczyny? Które miejsca w Raciborzu nadają się do treningów?

Mateusz Seweryn: Na początku nie wychodziliśmy między ludzi. Trenowaliśmy w Parku Zamkowym, na poręczach w pobliżu cmentarza radzieckiego. Skakaliśmy wszędzie gdzie się dało, gdzie coś znaleźliśmy, tam próbowaliśmy.

Anna Burek: Wspomniałeś o grupie ludzi, która zaczęła z Tobą trenować. Co się stało z tymi ludźmi? Tworzycie nadal jakąś grupę? Spotykacie się lub jeździcie na jakieś zawody?

Mateusz Seweryn: Mamy jedną grupę w Raciborzu, nazywa się Blast Clan. Składa się ona z pięciu osób. Jest to raczej taka luźna formacja. Nie robimy wszystkiego razem, ale spotykamy się na jakieś zloty.  Ostatnio byliśmy w Pszczynie. Co jakiś czas jeździmy też do Rybnika.

 

 

Anna Burek: Co jest najtrudniejsze w tej sztuce?

Mateusz Seweryn: Wszystko na początku jest trudne. Zaczyna się od najprostszych rzeczy, a później trenuje się coś trudniejszego i następnym razem jeszcze coś bardziej trudnego. Dzięki temu cały czas można iść do przodu.

Anna Burek: A jakie jest najtrudniejsze do przeskoczenia miejsce w Raciborzu, które udało ci się pokonać?

Mateusz Seweryn: Jest ono pokazane w filmie. To miejsce, w którym przejeżdża przez most zamkowy na Ostróg. To chyba przed ostatni skok na filmie. Jest to miejsce bardzo wysokie. Skoczyłem z niego chyba dwa razy. Kiedy się spada to naprawdę wbija w ziemię. No i chyba tyle. Mam jeszcze kilka pomysłów, na to co by można było w Raciborzu zrobić, ale to na kolejny film.

Anna Burek: Jak na twoje hobby reaguje rodzina i znajomi? Nie martwią się o Ciebie?

Mateusz Seweryn: Na początku rodzice nic nie wiedzieli. Mówiłem im, że idę na podwórko. Dowiedzieli się chyba po roku. Widzieli też filmik na którym skaczę. Bali się trochę, ale później nagrałem taki pierwszy, dłuższy film, rodzice byli wtedy za granicą. Gdy im go pokazałem, spodobało im się. Później nawet sami kręcili mi kawałki do kolejnych filmów.

Anna Burek: Jak reagują na was ludzie, którzy przypadkiem są świadkami waszych wyczynów?

Mateusz Seweryn: Kiedyś patrzyli jak na idiotów. Nie wiedzieli o co nam chodzi, ale teraz robią tylko wielkie oczy i są bardzo zdziwieni, że tak w ogóle można zrobić.

Anna Burek:  Sportowi temu towarzyszy zapewne niemała adrenalina. Jest to coś co pociąga, co uzależnia?

Mateusz Seweryn: Adrenalina oczywiście jest. Uzależnia na pewno. Niekiedy, przed większym skokiem lub saltem ręce się trzęsą. Są takie sytuacje, bo wiadomo jak się nie wyląduje w tym miejscu co trzeba, to może się coś stać.

 

 

Anna Burek: Co się dzieje na takich zlotach? Są to luźne prezentacje kolejnych zawodników, czy może konkurs? Jeżeli  konkurs to co wtedy oceniają?

Mateusz Seweryn: Nie, nie ma żadnych konkursów. Po prostu spotyka się grupa ludzi z różnych miast, którzy trenują parkour. Wszyscy dostają zaproszenia, zjeżdżają się w jedno miejsce i skaczą po najlepszych miejscach do tego  przeznaczonych. Koordynuje to jedna osoba z miasta, w którym odbywa się zlot. Każdy prezentuje się po kolei. Każdy chce pokazać coś lepszego i dlatego najlepiej wtedy wszystko wychodzi.

Anna Burek: Oprócz tego, że te skoki odbywają się na świeżym powietrzu, w przestrzeni miejskiej, odbywają się też treningi w salach. Zaczynacie na salach gimnastycznych, na materacach tak? Ile czasu trenujecie jakieś salto, zanim zdecydujecie się je zrobić gdzieś na mieście?

Mateusz Seweryn: Ja akurat tak 70 – 80% tych salt to się na mieście nauczyłem. Bez materaców. Jeśli chodzi o salę, to ciężko jest się na nią dostać. Ćwiczyłem trochę na tartanie w mojej szkole, chodziłem do SMS-a w Raciborzu. Nauczyciele udostępnili mi tartan. Uznali to za coś w stylu dodatkowych lekcji akrobatyki, mogłem raz w tygodniu na dwie godziny przychodzić. Mogły ze mną przychodzić również osoby spoza szkoły, cała nasza grupa. A to ile się trenuje zależy od tego, jak trudne są te salta. Mam np. takie salta, które na sali umiem zrobić, a na mieście jeszcze trochę…

Anna Burek: Jak wy to robicie, że np. skaczecie dwa metry w górę? Przecież to jest wbrew prawom fizyki? Co trzeba zrobić, żeby to się udało?

Mateusz Seweryn: Sam nie wiem. Są takie tricki właśnie, które mogłyby się wydawać wbrew fizyce, ale jednak się udaje i fajnie wygląda. Nawet to nie jest aż takie trudne, tylko trzeba przełamać swój strach.

 

oprac./p/, /ab/

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj