Racibórz zaopatrywał Berlin w tytoń do żucia. Pochodził on ze znajdującej się tutaj niegdyś fabryki Domsa.
Berlin zwykle zwiedza się klasyczną metodą turystyczną: ogląda się najsłynniejsze zabytki, wjeżdża na wieżę telewizyjną, by spojrzeć na miasto z góry. Jeśli starczy czasu, zwiedza się jakieś muzea i (w sezonie letnim) zalicza się rejs wycieczkowym statkiem po Sprewie. Można też inaczej. Roswitha Schieb proponuje nam spacery po Berlinie śladami niemieckojęzycznych Ślązaków. Okazuje się, że niemiecka stolica jest dużo bardziej śląska w swoim charakterze niż na ogół sądzimy.
Książka pt. “Jeder zweite Berliner. Schlesische Spuren an der Spree” [Co drugi Berlińczyk. Śląskie ślady nad Sprewą] ma formę przewodnika po mieście, ale w istocie składa się z wielowątkowych, eseizujących opowieści o przeszłości miasta i kształtujących ja ówcześnie ludziach: niemieckich architektach, artystach, literatach, przemysłowcach. Łączy ich to, że ich miejscem urodzenia był Dolny lub Górny Śląsk. Tytuł nawiązuje do popularnego w latach międzywojennych powiedzenia, że „co drugi Berlińczyk jest Ślązakiem”. Okres między końcem XVIII wieku a pierwszą połową XX wieku to czas, gdy z naszego regionu emigrowało do stolicy Brandenburgii szczególnie wiele osób. Niektórzy przyjeżdżali tylko na parę lat, inni – zostawali tu do końca życia.
Autorka podzieliła książkę na trzy trasy spacerowe, pierwsza rozpoczyna się pod Bramą Brandenburską i jest związana ze ścisłym centrum Berlina, druga – opisuje zachodnią część miasta (okolice na wschód od Dworca Głównego), natomiast trzeci szlak prowadzi po dzielnicy Kreuzberg, w której mieści się Schlesisches Tor (Brama Śląska). W labiryncie ulic, budynków, zabytków Roswitha Schieb odkrywa przed nami fascynujące więzi, jakie łączą Berlin ze śląską prowincją. Zaskakują już pierwsze strony lektury książki: twórcą symbolu miasta, dobrze znanej na całym świecie berlińskiej Bramy Brandenburskiej, perły wczesnego klasycyzmu, jest urodzony w Kamiennej Górze architekt Carl G. Langhans. Miał on poza tym znaczący wkład w architekturę Berlina, wnosząc doń otwartość i pluralizm stylistyczny, co do dziś możemy podziwiać w mieście.
W książce znajdziemy sylwetki licznych zasłużonych dla Berlina śląskich osobistości. Do grona tych najsłynniejszych, którym autorka poświęca najwięcej miejsca należą dramatopisarze: Gerhard Hauptmann i Gustav Freytag, malarz Adolph Menzel oraz polityk Paul Löbe. Wspomniane są też nazwiska osób związanych z Raciborzem. Poeta Joseph von Eichendorff w 1815 roku poszukiwał w Berlinie posady, ale nie czuł się tam zbyt dobrze, co poświadcza cytowany przez autorkę jego list do przyjaciela. August Scholtis, urodzony w (czeskiej obecnie) miejscowości Bolatice (niedaleko Opavy), po śmierci Karla von Lichnowsky’ego, którego był sekretarzem, wyjechał do Berlina, gdzie poświęcił się pracy literackiej.
Autorka wymienia także urodzonego w Raciborzu lekarza Ludwiga Traube, który w Berlinie współtworzył zręby nowej wtedy dziedziny medycyny: patologii doświadczalnej. Dużym zaskoczeniem jest także pojawienie się na kartach książki postaci raciborskiego sowizdrzała Krzysztofka (Hugo Christopha), a to w kontekście kształtującego się od połowy XIX wieku specyficznego klimatu berlińskich kabaretów i miejsc rozrywki. R. Schieb zwraca uwagę, że berliński humor kształtował się w dużej mierze właśnie na humorze śląskim, którego najbardziej typowymi przykładami, zdaniem autorki, są psikusy Krzysztofka oraz dowcipy o Antku i Francku.
W książce pojawia się także wzmianka o Raciborzu jako tym mieście, które na początku XX wieku eksportowało do Berlina najwięcej tytoniu do żucia, pochodzącego zapewne z mieszczącej się niegdyś w naszym mieście fabryki Domsa. Tytoń hodowano niedaleko Raciborza. Szczególnie wielu plantatorów było w okolicach Lubomi. Uprawiano tam kilka gatunków tytoniu, z których jeden nosił nawet nazwę „lubomka”. Raciborskim śladem w stolicy nad Sprewą jest także ulica Ratiborstrasse, usytuowana w dzielnicy Friedrichshain Kreuzberg.
Trzeba podkreślić, ze autorka włożyła mnóstwo pracy w to, by odszukać i złożyć w jedną całość wiele różnych wątków i szczegółów z berlińskiej przeszłości. Książka jest pełna interesujących szczegółów dotyczących różnych dziedzin: architektury, sztuki, literatury, historii rozwoju przemysłu. Słowem – jest to prawdziwa kopalnia wiedzy o Berlinie i tworzących jego fenomen ludziach. Ich sylwetki są wnikliwie przedstawione, portrety literatów tworzących w Berlinie uzupełnione są licznymi cytatami z ich twórczości. Treść książki wieńczy nader bogata bibliografia, encyklopedyczne notki o wiodących postaciach opisanych w książce, spis berlińskich ulic, które wzięły swoje nazwy od śląskich miejscowości (jest m.in. ulica Gliwicka, Katowicka, Rybnicka, Hulczyńska, Opawska) oraz indeks ulic nazwanych imieniem słynnych Ślązaków (Joseph von Eichendorff ma w Berlinie dwie ulice).
Lekturę książki w znacznym stopniu ułatwia alfabetyczne zestawienie osób i miejsc, a także spis niemieckich nazw miejscowości wraz z ich polskimi odpowiednikami. Interpunkcja wszystkich nazw podanych po polsku jest bezbłędna, co nigdy nie jest regułą w edycjach obcojęzycznych. Dla urodzonej w 1962 roku autorki, o której w krótkiej notce biograficznej widnieje informacja, że jest córką „wypędzonych ze Śląska Niemców” (s. 384), ważniejsze jest skupienie się na dziedzictwie sztuki i kultury materialnej Berlina, aniżeli wzbudzanie narodowościowych resentymentów w populistycznym stylu. Choć są w jej książce i takie sformułowania, nad którymi moglibyśmy dyskutować. Roswitha Schieb wspomina o protestach śląskich robotników przeciwko „antykatolickim działaniom Bismarcka” (s. 120), jednak we współczesnej Polsce Bismarckowski Kulturkampf kojarzony jest w zbiorowej pamięci raczej jako proces skierowany przeciwko żywiołowi polskiemu na Śląsku.
Książka kończy na roku 1945, gdy Dolny i Górny Śląsk zostały ponownie częścią Polski. Z tekstu autorki można odnieść wrażenie, że przybyła ze wschodu ludność osiedlająca się na tych ziemiach po wyjeździe Niemców nie zastała tu po drugiej wojnie światowej nikogo. Roswitha Schieb zdaje się nie zauważać rodowitych, identyfikujących się z Polską Ślązaków, którzy pozostali u siebie. Pisze, że „od tej pory musi upłynąć trochę czasu, zanim [u przybyszów ze wschodu] rozwinie się polsko-śląska tożsamość, przeżywająca regres za niemieckich czasów” (s. 305). To tylko po części prawda, bowiem przecież szeroko rozumiana polska tożsamość na Śląsku – u tych, którzy od stuleci zamieszkują swoje ziemie – ma się bardzo dobrze, i to od setek lat. Lektura książki sprawia, że nawet ci, którzy dobrze znają Berlin, mogą w nim odkryć wiele nieznanych, jakże ciekawych szczegółów, związanych z naszym regionem. Warto się przekonać, jak wiele berlińskich śladów i tropów prowadzi na Śląsk.
dr Joanna Kapica-Curzytek
Artykuł zaczerpnięto z Eunomii nr 73 / czerwiec 2014
Przecież Śląsk był zawsze Polski, jak oni mogą tak pisac, że co drugi Berlińczyk był Ślązakiem!!!!!!!! 😀 😀 😀
No pacz pan! A Tucholsky pisał, że prawdziwy berlińczyk pochodzi z poznańskiego.
A gdzie podział się największy berliński dworzec, który za Wilusia nazywał się Schlesischer Bahnhof, potem za czasów NRD tak się nazywać nie mógł i został Dworcem Wschodnim, i to po wsze czasy, bo po zjednoczeniu politycy spanikowali – w Polsce by się podobno nie spodobało – przed przywróceniem nazwy Dworzec Śląski?
Nazwa Ratiborstraße jest w tym brzmieniu pewną zagadką. Nazwa pochodząca od miasta Ratibor musiałaby poprawnie brzmieć Ratiborerstraße. Czy tu na pewno chodzi o Racibórz?
Panie klugszajser, nie wiem czy pan wie, ale ksywkę – klugszajser albo pjerdoła – dobrał pan sobie jak najbardziej pasującą. Co z tego, że Śląsk był polski, albo i nie polski – przecież to w tym wypadku nie ma żadnego znaczenia. Tym niemniej, wśród berlinczyków jest jednak sporo polskich Ślązaków – bo jak inaczej wytłumaczyć polskie wpływy w berlińskim dialekcie (np. penunze) i dilakecie czy sporą ilośc polsko brzmiących nazwisk?
Co pan na to, panie pjerdoła?
Czy ktoś z tutaj wypowiadających się zna wspomniane w tekście dowcipy o Antku i Francku?
aleś głupi człowieku!. W Berlinie, który leży na obszarze dawnych Łużyc, jest sporo słów właśnie z języka łużyckiego i połabskiego.Tak w rozmowach jak i w nazwach miejscowości. Penunze to z łużyckiego a nie ze śląskiego czy polskiego. Pod dzielnicą Berlina Spandau jest miejscowość Paaren im Glien, która z połabskiego oznacza parę i glinę.
Wszyscy wiedzą, że gwara sląska oparta jest na j. niemieckim, ale oczywiście raciborzanie przekują to na swoją teorię – że berliński opiera się na j. polskim. Co za bzdura!