Ostatnio przypomniała mi się pewna dykteryjka, którą opowiedział mi kiedyś mój przyjaciel, nomen omen, doświadczony samorządowiec. Było to wtedy, gdy sam przygotowywałem się do wyborów samorządowych startując do RM.
Przyjaciel zadał mi pewne pytanie – co cię skłoniło do tego, że chcesz być radnym , jakie masz plany, co chcesz osiągnąć? Kiedy skończyłem snucie własnej wizji bycia radnym mój przyjaciel rozpoczął swoją opowieść…
Otóż rzecz miała miejsce przed wyborami samorządowymi w pewnej miejscowości. Kandydaci na radnych prężyli swe torsy w lokalnych mediach, stroszyli piórka, starali się być obecni w każdym miejscu, gdzie tylko mogli być zauważeni. Pytani i nie pytani opowiadali czegóż to oni nie zrobią, jak tylko zostaną wybrani.
Jeden z kandydatów obiecywał, że wszystkie drogi i chodniki w mieście zostaną naprawione, że w tym względzie przeskoczymy nawet zachód. Inny mówił, że szkoły zostaną gruntownie wyremontowane a klasy nie będą liczyć więcej niż 20 uczniów, mówił też o budowie Aqua Parku czy innego Acapulco. Jeszcze inny obiecywał obniżenie podatków , tworzenie nowych miejsc pracy i rzekę płynących do miasta inwestorów. W toku trwającej kampanii wyborczej przyszłość rysowała się różowo, w obietnicach kandydatów powstawało miasteczko marzeń, miejsce w którym aż chce się żyć, istny raj na ziemi. Tylko jeden z kandydatów bez medialnego szumu, mozolnie prowadził swą własną kampanię wyborczą. Mimo, że starał się za bardzo nie rzucać w oczy w końcu i jego dopadło pytanie. A po co pan chce zostać radnym, jakie pan stawia sobie cele?… Odpowiedź była bardzo szczera, tak szczera, że aż szokująca „Panie redaktorze, niech pan raczej tego nie pisze, ale prawdę mówiąc to kupiłem żonie samochód i wziąłem z tego tytułu kredyt. Gdybym został wybrany, to akurat przez te cztery lata spłaciłbym kredyt i byłoby po kłopocie, a co do reszty to nie wiem, nigdy nie byłem jeszcze radnym. Ale może jakąś małą sprawę uda mi się załatwić, może komuś uda mi się pomóc". Minęły wybory a nasz bohater został jednym z radnych. Zniknęły w mieście kolorowe plakaty i ulotki, powróciła szara rzeczywistość. Życie toczyło się starym, nie zwiastującym zmian na lepsze rytmem. Kadencja powoli dobiegała końca, a w miasteczku nawet reprezentacyjne ulice straszyły dziurami, deptaki groziły skręceniem kostki a w klasach szkolnych tłoczyło się ponad 30 uczniów próbując się czegoś nauczyć. Dzieciaki w ramach akcji "Lato w Mieście" nadal pluskały się w okolicznych sadzawkach, bo jedyny malutki basenik nie był w stanie pomieścić wszystkich chętnych, a wspomniane Acapulco stało się lokalną legendą. Poważne instytucje nękane różnego rodzaju kontrolami i inspekcjami, jedna po drugiej przenosiły swe siedziby do innych miast – żaden poważny inwestor nie pojawił się na horyzoncie. Owszem, powstało kilka sklepów, sprzedano kilka placów … ale to wszystko. Tylko cel naszego bohatera miał się dobrze, jego żona jeździła zgrabnym autkiem, a z dowodu rejestracyjnego zniknęła pieczątka banku. Niejako przy okazji radny ten pełnił skromnie swą funkcję i spotykając się na co dzień z mieszkańcami, wsłuchując w ich głos, załatwiał skutecznie małe i większe sprawy. Nigdy nie zagościł na czołówkach lokalnej prasy, ale mieszkańcy miasteczka znali go i cenili, chętnie widzieliby jako kandydata na przyszłą kadencję.
W tym miejscu wypada chyba zapytać – gdy już nadejdą kolejne wybory, gdy znowu zostaniemy zaproszeni do urn, by wspomóc naszą małą, lokalną demokrację, komu powinniśmy zaufać? Czy na nasze zaufanie zasługują ci, którzy potrafią pięknie mówić, którzy snują cudowne wizje, ale robią to z częstotliwością raz na cztery lata? Czy też raczej na nasze zaufanie zasługują ci, których znamy niekoniecznie z gazet, ale z codziennych kontaktów, którzy poprzez swoje dokonania kształtują swoją własną rzeczywistość a mają jeszcze potencjał, by pomóc nam kształtować naszą. Czy postawimy na kolorowych blagierów z plakatów, czy też na znanych z mrówczej pracy lokalnych społeczników , dzielnicowych liderów i ludzi z autentycznym pomysłem na rozwój.
Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie – czy lepszym kandydatem na radnego był ten, który w ramach kampanii obiecywał szklane domy, czy też ten, który być może startował z niezbyt szlachetnych pobudek, ale swą pracą udowodnił, że warto mu było zaufać. Zacznijmy już dziś rozglądać się wokół siebie, zacznijmy oceniać kto wypełnił swoje wyborcze obietnice, popatrzmy, czy ktoś przypadkiem nie przymierza się do kupna samochodu dla swej małżonki.
Opowiedziana powyżej historia jest bez wyjątku fikcyjna, a wszelkie podobieństwa do autentycznych postaci i zdarzeń mają charakter absolutnie przypadkowy …
Piotr Ćwik
Raciborskie Stowarzyszenie Samorządowe Nasze Miasto
Wprawdzie obaj są menadżerami ale zastanawiam się dlaczego pod tekstem podpisany jest Piotr Ćwik z NaM a na zdjeciu Piotr Wojaczek z KSSE?
Na moje zafuanie zasługuje kandydat, któremu nie jest obce znaczenie wyrażnia „nomen omen”.
a gdzie Ty widzisz zdjęcie Piotra Wojaczka? w tekście nie ma ani jednego zdjęcia?
@kamil. Widocznie redakcja juz zamieniła fotografie ale pierwotnie zamiast Ćwika był Wojaczek.
Dwa razy czytałem echo tego samego autora, wyrzutów sumienia z doświadczeń zdobytych z uprzednich jego kadencji. Taką samą czkawkę mają wszyscy, którzy byli lub są radnymi w mieście. Osobiście mam wrażenie, jak by autorzy takiej publicznej krytyki, na to, w czym też brali udział, chociażby z powodu milczącego przyzwolenia, mieliby znowu ochotę wypłynąć.
Pisanie artykułów, to nie to samo, co żywy kontakt z ludźmi w sfrze publicznej. Zdrowiej będzie, gdy sami takich poszukamy. Kniecznie nowych – dotychczasowe doświadczenie starych wyjadaczy to zaraza paraliżująca to miasto. Proste kryterium, NIKOGO ZE STAŻEM RADNEGO. Taka jest potrzeba chwili w RAC-u