Fotografia towarzyszyła mu od zawsze. Kiedy miał trzy lata ojciec po raz pierwszy zabrał go do ciemni i jak mówi Marcin, już w niej pozostał. Jego pierwszym nauczycielem był właśnie ojciec, a jednym z autorytetów jest Marcin Twardowski.
– Powiedz nam proszę, jak zaczęła się Twoja historia z fotografią?
Urodziłem się i tak się zaczęło. W tym czasie mój ojciec dużo eksperymentował z fotografią – z resztą, zajmuje się nią wciąż. Mniej więcej wtedy (może nieco wcześniej) zaczął prowadzić zajęcia z fotografii w jednym z osiedlowych „ognisk”. Kiedy miałem trzy lata zabrał mnie po raz pierwszy do ciemni i… już w niej zostałem, w pewnym sensie. Późniejszy rys jest bardzo przewidywalny, wręcz schematyczny: pierwszy aparat, pierwsze zdjęcia, pierwsze mniej lub bardziej świadome próby kreacji, pierwsze wystawy, etc.
– Gdzie uczyłeś się fotografii?
Najpierw na zajęciach u mojego ojca poznałem podstawy. To poznawanie z przerwami trwało dosyć długo, ale z perspektywy czasu wydaje mi się, że dałem sobie dostatecznie czasu by nabyć świadomości fotograficznej, i.e. tego, że fotografia ma potencjał znacznie większy niż zaledwie mimetyczne wychwytywanie momentów, choć wtedy nie do końca wiedziałem jaki. Miałem przeczucia. Potem próbowałem wielu rzeczy na własny rachunek. Mimo, że nic twórczego z tego nie wyniknęło zdobyłem kolejne doświadczenia – przykłady tego, o co mi nie chodzi w fotografii. Zająłem się więc równolegle innymi dziedzinami. Przez kilka lat prowadziłem grupę teatralno-happeningową "Domokrążnych Artystów” w Rybniku w roli aktora jak i reżysera. Projekt sprawdził się i odniósł kilka znaczących sukcesów na skalę regionu. Pisałem scenariusze i poezje – co robię z resztą nadal, łączę. Dzięki studiom filologicznym w Rybniku nabrałem entuzjazmu do koncepcji przenikania się dziedzin sztuki. Zacząłem więc fotografię łączyć z teatrem i poezją, z muzyką, malarstwem oraz instalacją dochodząc do tego, o co mi chodzi w fotografii jako takiej. Dużą rolę w „dojściu do tego” odegrało wstąpienie do Studenckiego Koła Naukowego Fotografii Artystycznej FOTON przy Instytucie Sztuki PWSZ w Raciborzu i wpływ dr Gabrieli Habrom-Rokosz – doskonałej fotograficzki. Były i inne wpływy, całe delty wpływów, jest ich coraz więcej. Jako instruktor fotografii też się uczę. Odbieram wszystkie docierające mnie bodźce jako potencjalne koncepty do projektów. Patrzenie oraz wymiana sposobów patrzenia jest kreacyjnym potencjałem fotografii.
– Jak zaczęła się twoja współpraca z kołem FOTON? Skąd dowiedziałeś się o kole?
FOTON jest doskonałą inicjatywą, tak naukową jak towarzyską. Choć formalnie niewiele wiąże i wiązało mnie z PWSZ w Raciborzu, to jednak darzę ją wielką sympatią, szczególnie Instytut Sztuki. Samo SKNFA FOTON poznałem poprzez matkę, która studiując w instytucie wstąpiła do koła. Jestem więc członkiem od ok. 4 lat. Wspomniałem, że fotografia polega na świadomości – podobnie życie FOTONu polega na wymianie swojej świadomości ze świadomościami innych fotografików. Działalność statutowa to inna rzecz – realizowana w postaci wystaw, konferencji, warsztatów i podobnych wydarzeń – jakkolwiek konsekwentna, tak raczej drugorzędna. Chodzi o dyskusję. Ta na łamach spotkań najczęściej trzyma się dyskursu filozoficznego wpisanego w fotografię, a więc mnogości znaczeń jakie stoją za fotografią tworzoną, postrzeganą, traktowaną jako zjawisko kulturowe oraz kulturotwórcze.
– Czy masz swojego ulubionego fotografa? Który ze słynnych fotografów jest dla Ciebie autorytetem w tej dziedzinie?
Każdy. Byłbym cokolwiek ignorancki twierdząc, że którakolwiek z oglądanych fotografii nie miała na mnie wpływu. Dezaprobata bądź co bądź też jest wpływem, choć nie zawsze świadomym. Mam oczywiście swoich ulubionych – na pewno nie jednego. Marcin Twardowski na pewno jest jednym z nich. Są jeszcze inni, jest ich wielu.
– Co według ciebie jest najważniejszą cechą dobrego fotografa?
Zakładając, że ktoś już jest dobry? – poczucie humoru (śmiech). Do tego by stać się „dobrym” potrzeba natomiast nie jednej cechy, ale całego łańcucha wniosków. Świadomość jest jednym z nich, ale jednocześnie i ona ma swoje składowe. To skomplikowany i długotrwały proces. Błyskotliwy „pomysł” jest na pewno dobrym początkiem, co najmniej równie błyskotliwe rozwiązanie tegoż jest pierwszym krokiem, ale nim to nastąpi, cierpliwość, konsekwencja, upór i pokora są moim zdaniem najważniejsze. Świadomość nabywa się praktyką. Braki w warsztacie można zawsze nadrobić nauką – intuicji i „widzenia” nie można się nauczyć.
– Jest może coś co chciałbyś uchwycić w obiektywie swojego aparatu?
Jest. Byt w znaczeniu ontologicznym (śmiech).
– Twoje zdjęcia oglądane były już nie raz przez większa rzeszę ludzi. Powiedz jak reagowali i jak Ty się czułeś?
Wystaw było kilka. Tak zbiorowych jak indywidualnych. Staram się o rotację. Reagowali różnie. Mnie z kolei nie zależy na konkretnej reakcji. Nie mam ochoty słuchać co jest dobre, a co nie. To dla mnie nie podlega dyskusji. Interesuje mnie co jest wyczuwalne – cokolwiek by to było. Powiedzcie mi.
– Co najczęściej fotografujesz? Masz jakieś zdjęcie, które lubisz najbardziej?
Fotografii, z których nie jestem zadowolony nie pokazuję. Być może wielu z tych, z których jestem zadowolony nie pokazałem jeszcze. A w fotografowaniu nie ograniczam się do jednej dyscypliny, jeżeli to masz na myśli. Dyscypliny to konstrukt, którego jedyna zasadność polega na tym, by je eksplorować i eksploatować, bynajmniej nie wyłącznie. Tkwię więc w typologii siłą rzeczy, a dyscypliną, którą zajmuję się obecnie jest autoportret, dramat, portret modowy, faktura. Nie da się tego ująć w jednolitym terminie. W każdym razie, cokolwiek jest tym, nad czym pracuję, czerpię z całej poznanej typologii.
– Widziałam niewiele Twoich zdjęć, ale z tego co zauważyłam to królują na nich chyba kobiety. Na co zwracach uwagę u swojej potencjalnej modelki?
Pojawiają się kobiety. Pojawiają się i mężczyźni. Masz rację, ostatnio częściej kobiety we względów cokolwiek z resztą zawodowych. Jestem fotografem mody (głównie) i muszę przyznać, lubię tę rolę. Moje modelki to kwestia dwojaka – kiedy pracuję dla kogoś wyciągam z tego co dostaję jako „surowy materiał” (czyt. modelki) to, co czuję w charakterze kolekcji. Te dziewczęta są zazwyczaj na tyle plastyczne, że można z nich zrobić wszystko, mówiąc w dużym uproszczeniu. Ale udana sesja modowa to dalece nie tylko modelka i fotografik na planie, ale całe zaplecze składające się ze stylistów, fryzjerów, wizażystów, asystentów, etc. – wszystkich na równi ważnych co fotografik. Fotografia mody to bądź co bądź wciąż praca zespołowa, w dodatku z tych, które uwielbiam. Niemniej, robię też indywidualne, autorskie projekty modowe, a raczej quasi-modowe. To także praca zespołowa, ale dobór modelki jest sprawą a priori. Mam do takich prac swój typ – charakterowy bardziej niż wizerunkowy. Mam też model ekipy. Kiedy cała meta-fotografia za kulisami działa to i zdjęcia najczęściej są tym, co założyłem. Co do samych modelek tudzież modeli, wiele jest ładnych
dziewcząt, równie wiele ładnych chłopców, ale bycie ładnym to jedno z ostatnich kryteriów zabawy w modeling. Liczy się charakter i intuicja. Reszty można albo nauczyć się, albo zakłamać – charakteru i intuicji nie można.
– Powiedziałeś, że masz swój typ modelek i ekipy "charakterowy bardziej niż wizerunkowy" więc może opowiedz coś więcej o tym typie…
Mówiąc, że mam swój „typ” mam na myśli zespół cech, które sprawiają, że dobrze mi się z osobą pracuje. W przypadku ekipy trudno to do końca nazwać. Jedną rzeczą jest to, że każdy zna swoją rolę i jest w tym co robi co najmniej wybitny (w moim mniemaniu), drugą, to że łączą nas przyjaźnie, meta-fotografia. Z modelami jest prawie tak samo, niemniej „prawie” robi różnicę. Tu kłania się po raz kolejny intuicja. Osoba, która ma mi pozować może być nie wiem jak ładna, a i tak nie mieć intuicji modelingowej – to też jest dla mnie bezużyteczna w tej roli. Ja oczekuję praktycznej znajomości swojego ciała, jego możliwości, rzeźby, zachowania, poddawania, wreszcie wizerunku w całej gamie gestów. Kilkoro modeli o takich cechach wyłowiłem i z nimi zazwyczaj pracuję, zależnie od charakteru jakiego mi potrzeba. Ktoś mnie
czymś urzekł – gestem, błyskiem charakteru, czymś nienazwanym, ulotnym – i po małym warsztacie ta osoba okazywała się naturalnym talentem, znalezionym modelem do tego, czego oczekuję od swoich fotografii. Lubię pracować z aktorami teatralnymi. W gruncie rzeczy to, co rozgrywa się w kadrach moich zdjęć jest niczym innym jak
momentem dramatycznym zatrzymanym w czasie. Aktor ma tę przewagę, że zna swoje ciało i materię spektaklu, tu fotograficznego.
– Czym jest dla ciebie fotografia? Wiążesz z nią plany?
„Zamachem na sens wizerunku” – cytując Francisa Bacona – jest fotografia dla mnie. A plany już związałem. W gruncie rzeczy, na każdym etapie pracy nad swoją fotografią, zarówno dosłowną jak i świadomościową, trafiały się okazje by na tym brzydko mówiąc „zarobić”. Ale to przy okazji – nigdy nie robiłem tego ze względu na pieniądze. Gdyby tak było skończyłbym fotografując imprezy okolicznościowe, czego nie znoszę więc i nie robię. Planuję wiele, a z rzeczy, które mogę zdradzić już teraz to dosyć obszerny projekt auto-portretowy, który z resztą z pewnością pewnego dnia będzie można zobaczyć w Raciborzu.
– Oczywiście życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.
/p/