Raciborzanie w czwartek zmierzyli się z "Historią całkiem prawdopodobną". Hreczka, hałastra, czeremchy, hoża, żętyca – to słowa, które warto było znać, by dobrze wypaść w dyktandzie, zorganizowanym przez Młodzieżową Radę Miasta.
W dyktandzie udział wzięło ponad 60 osób. W większości, uczestnikami była młodzież szkolna. Autorką dyktanda była nauczycielka języka polskiego ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego, Mariola Chmielarz. Do Strzechy przyszło mnóstwo tegorocznych maturzystów. Jak przyznają, jest to dla nich okazja, aby sprawdzić swoje umiejętności przed najważniejszym egzaminem w ich życiu. – Dla nas jest to taka próba przed maturą. Dyktando było trudne. Było w nim dużo wyrazów z "h" – mówią Matrusz, Bartek i Adam z ZSOMS. Natomiast Kasia, która też brała udział w dyktandzie, uznała je za dość łatwe. – Pierwszy raz braliśmy udział w tego typu dyktandzie. Jest to świetny pomysł i jeśli jeszcze kiedyś zostanie zorganizowane, to na pewno będziemy w nim brać udział – dodali Szymon i Marek z ZSE.
Treść dyktanda:
"Historia całkiem prawdopodobna"
Równo wpół do ósmej stał nieruchomo przed spróchniałą furtą, patrząc zagorzale w kierunku południowo-wschodnim. Toż to Łężczok, ukochane hrabstwo sześćdziesięciodwuipółletniego Bohdana. Hen, na horyzoncie, dojrzał kontury sczerniałego lasu, upstrzonego gdzieniegdzie zielonooliwkowymi i bodajże czerwono nakrapianymi plamkami. Te ultramocne kolory tworzyły esy-floresy. -Oho ho ! – krzyknął ze wszech miar uradowany, drapiąc się po przyprószonej siwizną czuprynie. Stróż Bohdan, chroniczny hipochondryk i choleryk, chwacko ruszył przed siebie. Nagle… Jego arcyczuły słuch wyłapał nowo powstałe dźwięki. -Olaboga ! A niechżeż cię, licho! -krzyknął, rzężąc na wpół przytomnie. Wydawało mu się, że w chaszczach coś chrupnęło, prychnęło i czyha na niego. -Ty huncwocie, hochsztaplerze! Nie ze mną takie figle-migle!- warknął i hurmem ruszył na wprost. Wtem zahaczył nogą o rzewień i, choć nie był cherlakiem, runął jak długi między pobrużdżone grządki rzeżuchy, złocistopomarańczowe żonkile i zielono-białą hreczkę. Nasz pseudoprofesjonalista, niczym Sherlock Holmes, przycupnął jak zahibernowany. W poprzerzynanej wąwozami dolince harcowała hałastra chartów. Ohydztwo! Bohdan, nie tracąc hartu ducha, jak pershing ruszył między watahę chuliganów. Wpółżywy, rozżarzony do czerwoności, sięgnął po rachityczny korzeń czeremchy i chyżo popędził za hultajską hordą. W okamgnieniu rozprawił się rzezimieszkami. Znużony bohater podążył wzdłuż rzeczułki, nieopodal której znajdowała się jego chatka. Na ganku stała żona Bohdana- hoża Kachna- zanosząc się histerycznym chichotem. Wszedł do chaty. Jednym haustem wypił żętycę, po czym narzucił na ramiona dziurawą płócienną koszulę i zanurzył się na półkrótko w minidrzemkę
Gdyby w polskich szkołach wprowadzono obowiązkowe zajęcia ze scrabble (tak jak to zrobiono np. w Tajlandii), to nikt na tej sali nie miałby najmniejszego problemu z tym prostym dyktandem.