Wywiad z Sarą Chmiel, wokalistką zespołu Łzy

Z Sarą spotkaliśmy się w pszowskim MOK-u, który od wielu lat służy Łzom jako miejsce prób. 24-letnia piosenkarka od pięciu lat z powodzeniem występuje na froncie popularnej formacji reprezentującej nasz region.

Z zespołem Łzy nagrała dotychczas dwie płyty, kolejne dwie będą miały premierę niebawem w związku z 20-leciem grupy. Jaka jest prywatnie? Co mówi na temat kulis show-biznesu? Co myśli o naszym regionie? Jak wyglądało jej pierwsze zetknięcie się ze śląską gwarą? Odpowiedzi na te i inne pytania Sara Chmiel udzieliła redakcji "Gazety Informator".

- reklama -

 

 

 

 

 

GI: Zacznijmy chronologicznie. Przygotowując się do wywiadu, moją uwagę zwrócił ciekawy fakt z totalnych początków Twojej kariery, czyli udział w festiwalu New Wave 2009, odbywającym się w litewskiej Jurmali. Jak się tam dostałaś? To bardzo interesująca historia…

SCh: Tak, to festiwal młodych talentów z całego świata. Taka Eurowizja dla młodych wykonawców. Wcześniej jeździłam na różne festiwale po całej Europie. Byłam w takich krajach, jak: Bułgaria, Ukraina, Łotwa… Kiedy trafiłam na pewien mniejszy, litewski festiwal jury zauważyło we mnie potencjał i zaproponowało mi udział w dużym, telewizyjnym festiwalu talentów. Dowiedziałam się, że transmisje przeprowadzane są w największych rosyjskich, litewskich i łotewskich stacjach telewizyjnych. Wysłałam więc odpowiednie zgłoszenie. Konkurowało około 400 artystów solowych i zespołów na 3 etapach selekcji. Ja miałam tyle szczęścia, że już po drugim etapie znalazłam się w gronie czwórki artystów zakwalifikowanych do głównego konkursu w Jurmali…

GI: A tam już wielkie osobistości. Ałła Pugaczowa w jury…

SCh: Dokładnie… Wspaniałe doświadczenie i fajna przygoda. Mnóstwo nowych znajomości z Brazylii, Włoch, po prostu z całego świata. Duże zainteresowanie publiczności, plakaty z nami rozwieszone po ulicach Rygi i Jurmali, telewizyjne relacje z prób, zza kulis festiwalu. Zapamiętam to z pewnością do końca życia.

GI: Z tego co słyszałem New Wave to dziś jeszcze większy format. Odbywa się w Moskwie, zapraszane są gwiazdy ze Stanów…

SCh: Tak jest. Ja nawet parę lat temu, gdy nie śpiewałam jeszcze we Łzach, chciałam spróbować swoich sił ponownie, natomiast niestety zasady są takie, że w New Wave wystartować można tylko raz. Ale dobre i to. Pozostanie mi na pewno mnóstwo miłych wspomnień stamtąd.

GI: Po okresie zagranicznych festiwali przychodzi czas zespołu Mocha i Twojego wraz z dziewczynami udziału w Mam Talent. To co mnie najbardziej interesuje to kontekst takiego występu w talent show, tzn. proces przebijania się młodego artysty w polskich realiach muzycznych, telewizyjnych, układów z tym związanych… Tobie się udało przejść przez to suchą stopą, natomiast np. Sabina Nycek z Twojej byłej formacji dalej próbuje swoich sił, ostatnio w Voice of Poland. Jakie są Twoje przemyślenia z tym związane?

SCh: Generalnie uważam, że cała branża muzyczna jest trudna… My jako Mocha mieliśmy już doświadczenie z Debiutów opolskich, więc konkursu stricte wokalnego, a nie telewizyjnego show jak Mam Talent. Ambiwalentnie podchodziłam do udziału w programie, w którym jako wokalistka mam konkurować z kimś, kto na czas zjada bigos! W rezultacie jednak cieszę się, że dziewczyny przekonały mnie do udziału w programie, bo zyskałyśmy dosyć dużą rozpoznawalność. Co najistotniejsze, gdyby nie Mam Talent, to nie śpiewałabym dzisiaj we Łzach…

GI: Tak, jako jedna z nielicznych zostałaś zaproszona na casting na nową wokalistkę, właśnie poprzez nagranie z waszego występu w TVN…

SCh: Tak było. Wracając jednak do twojego poprzedniego pytania… Moim zdaniem programy typu talent show masowo produkują artystów, którzy są przez kilka miesięcy, a potem już ich nie ma. Tylko nieliczni przebiją tę ścianę, która oddziela okres krótkiego zaistnienia w branży od długotrwałego kontynuowania kariery. Wyjątki to Lemon i Enej, które potrafią utrzymać się na rynku, nagrywać przeboje.

GI: Bo to chyba najważniejsze – utrzymać artystyczną płodność. Enej nagrywa hit za hitem, konsekwentnie…

SCh: Popatrz, Łzy występują przez 20 lat i ciągle grają koncerty. Trzeba mieć naprawdę twardy tyłek, żeby istnieć tak długo na polskim rynku muzycznym. Ja myślę – może naiwnie – że ważne jest, by robić to prosto z serca. Koniec końców fan czuje, to czy udajesz, czy jesteś na scenie prawdziwy. Trzeba być wiarygodnym.

GI: Widzę, że te intensywne 5 lat w show-biznesie nie zabiły w Tobie młodzieńczego idealizmu. To bardzo budujące…

SCh: Bo ja po prostu jestem taka! Nie godzę się z tym, kiedy słyszę, że my artyści jesteśmy tylko produktami na półkach sklepowych. To znaczy poniekąd w jakimś stopniu tak, bo sprzedajemy tę muzykę, płyty, natomiast niesiemy za sobą również jakieś przesłanie, wartości. Piszemy muzykę, teksty, robimy to sami. Jesteśmy w tym szczerzy i prawdziwi. Mam nadzieję, że ludzie to czują…

 

 

 

 

 

GI: Pociągnijmy trochę temat emocjonalności… Nurtuje mnie od dawna to, jak artyści podchodzą do wykonywania coverów, a jak swoich autorskich piosenek. Ty masz bardzo dobre porównanie, bo na koncertach wykonujesz m.in. piosenki odziedziczone po Ani. Czy musisz się do tego specjalnie przygotowywać? Chodzi mi o emocje…

SCh: Teraz już nie. Ale zostając przy coverach… Uwierz, że nie ma prostszej rzeczy do zaśpiewania. Interpretację masz podaną na talerzu. Zwłaszcza w piosenkach anglojęzycznych. Czymś całkowicie innym jest wykonywanie piosenki od początku do końca napisanej przez siebie. Wtedy jest miejsce na interpretację, oddanie charakteru tekstu, czyli np. smutnego nastroju. Czasami piosenka z pozoru smutna może mieć jakiś pozytywny aspekt. Interpretacja to jest najważniejsza rzecz. Młodzi artyści piosenki odśpiewują, a nie interpretują. Sama tak kiedyś robiłam. Dziś, mając doświadczenie nagrywania dwóch płyt ze Łzami, doskonale wiem, jak interpretować i oddawać przekaz płynący z naszych utworów.

GI: Być może młodym artystom brakuje takiego pierwiastka teatralnego, który Ty niewątpliwie posiadasz. Doświadczenie aktorskie, także musicalowe, na pewno pomaga.

SCh: Oczywiście, to mnie też wiele nauczyło. Od 14 roku życia interpretuję różne piosenki na festiwalach, od 17 roku życia gram w teatrze. To duży background, natomiast ciągle uważam, że śpiewanie piosenek Rodowicz czy Górniak nie dało mi tyle, co tworzenie własnych kompozycji w zespole Łzy.

GI: Zostańmy jeszcze na chwilę przy owej teatralności, która towarzyszy Ci w różnych sytuacjach. Oglądałem filmik z waszego występu na festiwalu Woodstock z 2014 roku. Moją uwagę zwrócił sposób, w jaki wchodzisz w interakcję z publicznością. Jest to właśnie swoisty teatr, a nawet bardzo popularny ostatnio stand up. Nie ukrywam, że pokazujesz przy tym, że posiadasz bardzo dużo naturalnego wdzięku…

SCh: Bo to rzeczywiście wypływa naturalnie. Scenariuszem jest jedynie koncertowa set lista. Koncert to ma być nasza wspólna zabawa. Zespołu i publiczności. Chcę, żeby wszyscy byli zadowoleni. Kiedy do nich mówię ze sceny, nie chcę czuć dystansu. Popełniam gafy, z których sama potem się śmieję, a oni śmieją się razem ze mną. Uwielbiam budować relację z odbiorcą na zasadzie kumplowania się. Niektórzy mogą uważać, że to jest złe. Że artysta powinien trzymać dystans. Ja nie wyobrażam sobie takiego podejścia z mojej strony. Z pewnością dziewczyny z naszego fanklubu, z którymi jestem w bliskiej relacji, to potwierdzą.

GI: Utrzymywanie wyraźnego dystansu na linii artysta – fan, o którym wspomniałaś, może charakteryzować zachodnie gwiazdy, szczególnie amerykańskie. Ty w jednym z wywiadów powiedziałaś: "Nie czuję się gwiazdą, bo gwiazdy są tylko na niebie". Proszę Cię zatem o rozwinięcie tej myśli. Jak znajdujesz sposób na to, by ciągle twardo stąpać po ziemi? Domyślam się, że łatwo zachłysnąć się popularnością zdobytą w tak młodym wieku, więc interesuje mnie to "coś", co sprawiło, że uniknęłaś uderzenia tak często spotykanej w Twojej branży "sodówki"?

SCh: Pamiętasz Gabriela Fleszara? Kiedyś był bardzo popularny, jego hit nie schodził z rotacji rozgłośni radiowych. Po bardzo długim czasie pojawił się ostatnio w Voice of Poland. Nie rozpoznało go jury, prawdopodobnie ludzie na ulicach też go już nie pamiętają. A kiedyś był na topie. Jego przykład pokazał mi, że nic nie trwa wiecznie. Cały czas mam z tyłu głowy, że moja kariera może się nagle załamać. Nawet z przyczyn niezależnych ode mnie. Dlatego nie chcę dać się zwariować. Trzeba każdego traktować na równi, nie wywyższać się. I mieć świadomość, że dużo zależy od szczęścia. Z resztą kto wie, czy gdybym nie startowała w Mam Talent, to dzisiaj byśmy rozmawiali. Pewnie w życiu bym się nie dowiedziała o castingu do Łez! Także na pewno jest we mnie sporo pokory…

GI: Fleszar to dobitny przykład nagłego upadku kariery, natomiast nasunęło mi się, że jeszcze gorzej to wyglądało z Krzysztofem Antkowiakiem. Niegdyś 14-letnie bożyszcze nastolatek, po czym nie było go na tapecie prawie 20 lat! Wraca dopiero teraz, mając czterdziestkę na karku…

SCh: Tak. Wiesz, ja bym jeszcze dodała, że niesłychanie ważna jest konsekwencja w dążeniu do celu. Rodzice od dziecka "pchali" mnie do muzyki, przekonywali do tego, żeby poświęcać się, bo to kiedyś zaowocuje. Miałam okresy buntu, nie chciałam chodzić na lekcje fortepianu, lądowałam na dywaniku dyrektora szkoły. W końcu jednak przełamałam się i skończyłam najpierw jedną szkołę muzyczną, potem drugą. Na pewno kosztem wolnego czasu, spotkań z rówieśnikami. Ale nie żałuję! Tym bardziej teraz doceniam każdy koncert, każdą chwilę na scenie, jednocześnie mając cały czas świadomość, że to się może w każdej chwili skończyć. Mogę np. nagle stracić głos! I co wtedy? Zawsze musisz mieć alternatywę.

 

 

 

 

 

 GI: Stąd pomysł z pójściem na studia niezwiązane z muzyką? Jako zapewnienie sobie "planu b" na wypadek jakby z muzyką nie wyszło?

SCh: W sumie poszłam dlatego, że miałam trochę wolnego czasu. Mogłam to pogodzić z koncertami, więc pomyślałam, czemu by nie spróbować. Zrobiłam licencjat z zarządzania mediami, teraz magisterka z zarządzania reklamą. To jest poniekąd powiązane z branżą muzyczną, z rozrywką. Tak jak mówisz, może to być jakiś rodzaj "planu b". Zobaczymy, co przyszłość przyniesie. Być może skończone studia jeszcze kiedyś się przydadzą.

GI: Rozumiem. Zostawmy na moment Twoje życie prywatne i przejdźmy do tekstów, których piszesz dla Łez coraz więcej. Zawsze interesowało mnie to, jak tekściarze, szczególnie w muzyce popowej, podchodzą do pisania. Głównym tematem jest miłość, uczucia, więc siłą rzeczy dobierany język musi charakteryzować duża poetyckość, z którą niestety łatwo przesadzić. Stąd moje pytanie o granicę między poezją a grafomanią w piosenkach. Pisząc tekst, potrafisz ją sobie wytyczyć?

SCh: Nie, nie potrafię. Staram się robić to na wyczucie, odzwierciedlać po prostu historie z mojego życia. Oddawać w tekstach uczucia, które w danym czasie mi towarzyszyły. Najlepszym przykładem jest piosenka "Kiedy nie ma w nas miłości", która jest w 100% mojego autorstwa i osiągnęła spory sukces. Nawet jeżeli są tam częstochowskie rymy i ktoś może uważać, że tekst jest słaby, to prawie 7 milionów odtworzeń na YT powoduje, że i tak jestem z niej bardzo dumna. Jestem szczera w swoich tekstach i słuchacze to doceniają. Na "Zbiegu okoliczności" jestem autorką tekstu do "Bóg ukarał nas" i też jestem z niego zadowolona, pomimo pełnej świadomości jego niedostatków.

GI: Zostając jeszcze przy tekstach… Czy w momencie pisania zastanawiasz się czasem nad tym, jak słuchacze mogą interpretować to, co chcesz im przekazać? Zdarza się tak, że odbiór tekstu przez fana może być diametralnie różny od intencji autora.

SCh: Tak było właśnie w przypadku "Bóg ukarał nas"! Na forum Łez pojawiło się pytanie, czy ta piosenka opowiada o człowieku, który siedział w więzieniu?! Byłam zszokowana takim skojarzeniem, w życiu bym nie wpadła na taką interpretację. Niemniej, jest to ciekawe i w pewnym sensie pozytywne, że fani wgłębiają się w to, co napiszesz. Przecież w gruncie rzeczy po to to robimy.

GI: Zapowiada się, że fani będą mieli co interpretować w nadchodzącym roku. Wydanie 2 płyt na 20- lecie Łez to nadal aktualny plan?

SCh: Jak najbardziej. Jedna z nich będzie koncertowa, acz stonowana, spokojniejsza, natomiast druga to prawdziwa gratka dla fanów. 20 hitów Łez w moim wykonaniu na 20-lecie w nowych aranżacjach. Mogę zdradzić, że jedna z aranżacji jest mojego autorstwa, z fortepianem, kwartetem smyczkowym, czyli tym, co mi mocno w duszy gra.

GI: Brzmi interesująco… OK, pozwól mi jeszcze zweryfikować moje wrażenia związane z odbiorem obu płyt, które zdążyłaś nagrać ze Łzami. Otóż, słuchając "Bez słów…" w Twoim wokalu, odnajdywałem duże podobieństwo do sposobu śpiewania Wyszkoni. "Zbieg okoliczności" to już, moim zdaniem, pełna paleta Twoich możliwości, które pokazałaś w przekroju całej płyty. Po pierwsze, czy mój odbiór jest właściwy? Jeśli tak to, czy był to świadomy zabieg?

SCh: Jest w tym dużo prawdy, natomiast nie było to kompletnie zamierzone. Potrzebowałam po prostu trochę czasu, żeby oswoić z moją osobą starych fanów Łez, przyzwyczajonych do głosu Wyszkoni. Przychodząc do zespołu, zostałam od razu rzucona na głęboką wodę – graliśmy koncerty, musiałam z marszu zacząć wykonywać piosenki, których wcześniej nie śpiewałam. Dopiero teraz, po 5 latach, mogę swobodnie interpretować piosenki po Ani. "Bez słów…" było wydane szybko i jeszcze bez mojego pełnego wkładu w teksty i muzykę. To była bardziej płyta chłopaków. Ja za to mogę powiedzieć, że na "Zbiegu okoliczności" już w pełni rozwinęłam skrzydła, bo czas sprawił, że zdążyłam się zaaklimatyzować w zespole, zagrać dziesiątki koncertów, brać czynny udział w komponowaniu i pisaniu tekstów. Co nie znaczy, że już się wszystkiego nauczyłam! Uważam, że jestem dopiero w połowie drogi. Ciągle wiele nauki przede mną.

GI: Dobrze. Zbliżając się powoli do końca…, chciałbym Cię zapytać jeszcze o kilka kwestii związanych z lokalną społecznością, Pszowem, Wodzisławiem, Rybnikiem… Takich, które mogą zainteresować czytelnika "Gazety Informator". Powiedz proszę, czy poprzez liczne przyjazdy w te strony, np. na próby, koncerty, pewnie również spotkania towarzyskie z zespołem – udało Ci się nawiązać jakieś prywatne znajomości, przyjaźnie z rówieśnikami napotkanymi tutaj?

SCh: Tak. Przez chwilę mieszkałam w Rybniku, więc zdążyłam nawiązać sporo nowych znajomości. Mam tutaj przede wszystkim dwie bardzo bliskie koleżanki, z którymi spotykam się kiedykolwiek tylko tutaj przyjeżdżam. Bardzo to sobie cenię i cieszę się na każde spotkanie z nimi.

GI: Co myślisz o ludziach, których tutaj spotykasz? Śląski, specyficzny klimat służy Sarze Chmiel czy wprost przeciwnie?

SCh: Oczywiście, że służy! Lubię taką naturalną otwartość ludzi ze Śląska. Taką swojskość w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jest całkiem inaczej niż w Krakowie, gdzie w większości czasu przebywam. Oczywiście tam też obcuję z wieloma fajnymi ludźmi, szczególnie studentami, natomiast tutaj społeczność jest bardziej zbita, kładzie się większy nacisk na tradycję. Definitywnie lubię tu przebywać.

GI: A gwara? Pierwsze zetknięcie z naszym "godaniem" musiało wywoływać u Ciebie spory uśmiech…

SCh: Ale jo też "godom"! Przynajmniej próbuję… <śmiech> Na początku myślałam, co to za język jakiś dziwny?! Taak! "Jako wyglondom w tym klajdzie!" To było pierwsze zdanie w gwarze, które kiedyś usłyszałam w jednej z tutejszych galerii handlowych. Pani przymierzała sukienkę i zwróciła się w ten sposób po opinię do męża, tudzież chłopaka. O mało co się nie popłakałam ze śmiechu! To było takie zderzenie dla mnie, rozumiesz? Dziewczyna powinna jakoś tak czule zapytać "kochanie, podobam ci się w tej sukience, ładnie mi?". A tu taki szok! Ale potem gwara tak mi się zaczęła podobać, że do znudzenia wypytywałam chłopaków z zespołu o znaczenie poszczególnych słów. I tak jak powiedziałam, sama próbuję "godać" – oczywiście na miarę moich możliwości. Z resztą, kiedy mieszkałam w Rybniku, to wprost nie potrafiłam się rozstać ze śląskim. Łapałam się na tym, że podczas powrotu do domu, do rodziców, pytałam mamę: "kaj je mój lajbik?". <śmiech> Moi rodzice kompletnie nie mogli mnie zrozumieć! Ale tak jak mówiłam wcześniej – gwara generalnie jest super!

GI: Na koniec powiedz mi jeszcze o Twoich ulubionych miejscach w okolicy. Gdzie najchętniej spędzasz czas, kiedy jesteś u nas?

SCh: Myślę, że Rybnik w obrębie Rynku jest piękny. Nowy deptak obok kampusu też mi się bardzo podoba. Z racji tego, że tam mieszkałam, to właśnie z tym miastem najbardziej się zżyłam. Gdy tutaj wracam, to zawsze chętnie się dowiaduję o nowych inwestycjach i atrakcjach, które miasto może zaproponować.

GI: Ślicznie dziękuję za wywiad.

SCh: Ja też dziękuję. Było mi bardzo miło.

 

Jarosław Kosowski

Fot. zespół Łzy

/"Gazeta Informator" nr 202/

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj