Jakiś czas temu do łask powróciły brody i brzytwy. W salonie na Długiej ostatniego golibrodę widziano prawdopodobnie w latach osiemdziesiątych. 30 lat później  panów znów obsługuje powiernik męskich tajemnic.

- reklama -

Ulica Długa. Nienarzucający się szyld. Prosty, klasyczny. Zakład fryzjerski dla Pań & Golibroda informuje. Wnętrze skrywa różnoraką maszynerię. Za ogromnym fotelem, a przed równie pokaźnych wymiarów lustrem na półce leżą maszynki, flakoniki z wonnościami, pędzle do golenia. Zapachy delikatnie muskają nozdrza klientów. Obok na szpitalnej witrynie, która zyskała drugie życie i nowy kolor, wyeksponowano  brzytwy tradycyjne oraz współczesne, te na żyletki. W głębi lokalu stoi mała, stylizowana na retro lodówka. Skrywa szklane butelki z wodą. Woda ze szkła smakuje lepiej. Na fotelu siedzi klient. Michał salon odwiedził drugi raz. Do wizyty nakłoniła go szwagierka. Jego pięcioletni zarost wraz z kolejnymi pociągnięciami brzytwy zostaje uporządkowany. Zajmuje się nim Krzysztof Lipczyk, fryzjer z 8-letnim stażem pracy. Od lutego pełnoetatowy golibroda.

Kilkupokoleniowa tradycja

W czasach gdy panie dopiero co zaczęły nosić fryzury „na chłopaka” i spódniczki mini, a z głośników rozbrzmiewał głos Seweryna Krajewskiego z Czerwonych Gitar, jego babcia założyła zakład fryzjerski w Raciborzu.

Koledzy z liceum prędzej obstawiliby, że wyrośnie im kaktus na ręce niż to, że Krzysztof Lipczyk aka Lipa zostanie fryzjerem. Krzysztof o zawodzie nie myślał od zawsze. Poszedł na studia. Zrezygnował. Inżynieria środowiska nie była jego powołaniem. – Studia mi nie spasowały, więc w połowie drugiego semestru wróciłem spakowany. Powiedziałem, że do Opola już nie wracam. Rodzice nawet względnie to przyjęli. Powiedzieli mi bym się zastanowił, co mam zamiar robić. Czy chcę maturę poprawiać, pójść na jakieś inne studia, czy zacząć pracować – mówi.  W czasach, gdy panie dopiero co zaczęły nosić fryzury „na chłopaka” i spódniczki mini, a z głośników rozbrzmiewał głos Seweryna Krajewskiego z Czerwonych Gitar, jego babcia założyła zakład fryzjerski w Raciborzu. Po niej pałeczkę przejęła jego mama. Musiała pewnie odetchnąć z ulgą, gdy dowiedziała się, że syn postanowił spróbować sił w zawodzie.

Wcześniej nie używał nawet grzebienia. Pierwsze fryzjerskie szlify nabierał w Akademii Stylizacji Małgorzaty Babicz w Krakowie. Golibrodą stał się, bo połknął bakcyla na stare, dobre oldschoolowe fryzjerstwo.

Wcześniej nie używał nawet grzebienia. Pierwsze fryzjerskie szlify nabierał w Akademii Stylizacji Małgorzaty Babicz w Krakowie. Golibrodą stał się,  bo połknął bakcyla na stare, dobre oldschoolowe fryzjerstwo.  Zaczęło się niewinnie. Przeszukiwał internet, oglądał filmy. Fryzury, jakie zobaczył w serialu brytyjskiej produkcji „Peaky Blinders”, rzuciły go na kolana. Efekt domina ruszył. Zagłębiał się coraz bardziej w świecie stylizacji bród. Od dziadka słyszał opowieści o tym, jak panowie przychodzili odświeżyć się do golibrody. Chciał oddać klimat miejsc z opowieści. – Kiedyś to był codzienny, męski rytuał. Przychodziło się bardzo często przed pracą, żeby wyglądać świeżo, czysto, schludnie. Ta trochę zapomniana usługa wraca – wspomina. W przeciwieństwie do kolegów po fachu, nie używa określenia barbershop, a siebie nie nazywa barberem. W kraju nie ma takiej tradycji. – My mamy nasze polskie piękne słowa golibroda czy cyrulik. Cyrulik w odległych czasach to był pseudo  lekarz. Wyrwał zęby, golił brody, obcinał włosy, opatrywał względnie lekkie rany. Głównie zajmował się panami. Dlaczego więc nie używać rodzimego nazewnictwa? – komentuje.

Ściany lokalu skrywają tajemnice

Jest to istna męska jaskinia. Dużo się rozmawia, mało wypływa na zewnątrz. Mówi się o żonach,  kochankach, polityce, sporcie, samochodach…  Panowie raz dyskutują o sprawach ważkich, raz lekkich. I odwrotnie. Zawód przypomina trochę księdza podczas spowiedzi. Jeśli już o tych ostatnich mowa, przychodzą nawet i oni. Od jakiegoś czasu z usług Krzysztofa korzysta pan, który był wieloletnim klientem amerykańskich barbershopów. – Kiedy przyszedł do mnie uporządkować brodę, to nie powiem, ręka zaczęła mi drżeć. Człowiek spędził dekadę w Stanach. Tam te usługi mają wieloletnią tradycję, więc zrobiło mi się gorąco. Po zakończeniu usługi zapytał, jak długo jestem w zawodzie. Przyznałem, że tak naprawdę od kilku miesięcy. Był w szoku. Fotel opuścił z uśmiechem na twarzy. Stres minął, a ja poczułem się tak, jakbym się unosił nad ziemią – wspomina golibroda.

Jest to istna męska jaskinia. Dużo się rozmawia, mało wypływa na zewnątrz. Mówi się o żonach, kochankach, polityce, sporcie, samochodach…

Pewien czas temu do lokalu nieśmiało zajrzał przechodzień. Na oko koło pięćdziesiątki. Woń Przemysławki, polskiej wody kolońskiej, produkowanej od 1936 roku w praktycznie niezmienionej nucie zapachowej sprawiła, że pomyślał o ojcu. Krzysztof powitał go serdecznie, mężczyzna zasiadł na fotelu. Głowę oparł na zagłówku. Golibroda przygotował ciepły ręcznik, pianę i brzytwę. Ogolił. Mężczyzna, o ile go pamięć nie myliła, ostatnim razem z tego typu usługi korzystał w latach osiemdziesiątych.

Mit zadbanego faceta

Jeszcze do niedawna pokutowało przekonanie, że schludność i profesjonalizm to słowa charakteryzujące gładko ogolonego mężczyznę, a dbanie o wygląd to oznaka odmiennej orientacji seksualnej.  Nic bardziej mylnego. Panowie zmęczeni kulturą unisex coraz częściej poszukują korzeni męskich tradycji, o których słyszeli od ojców, dziadków czy też widzieli na filmach. –  Przyszły czasy, gdzie w końcu pan, który systematycznie będzie chodził do fryzjera, kosmetyczki czy na siłownię nie stanie się zaraz „ciepłą kluchą”. Dzisiaj jest to norma, nic zaskakującego. Dbanie o siebie jest dobrze widziane. Nie mamy lat 90., w których facet, jak o siebie trochę za bardzo dbał, to podpadał – komentuje Krzysztof.

Przyszły czasy, gdzie w końcu pan, który systematycznie będzie chodził do fryzjera, kosmetyczki czy na siłownię nie stanie się zaraz „ciepłą kluchą”

Golibroda to zawód, który swój złoty okres przeżywał na przełomie XIX i XX wieku. Przychodziło się do niego nie tylko uporządkować zarost. Była to również okazja do spotkań towarzyskich dżentelmenów. Moda na  „drwaloseksualnych” mężczyzn przyczyniła się do wzrostu zainteresowania brodami. Ich pielęgnacja okazała się jednak dla wielu nie lada wyzwaniem. Panowie zaczęli więc przychodzić po rady. – Pytają, jaki produkt do pielęgnacji polecam. Dopytują, czy zawsze tańszy znaczy gorszy. Prawda jest taka, że cena nie jest wyznacznikiem jakości – wyjaśnia golibroda. Do łask powróciły fryzury w stylu czasów Ala Capone. Modna jest klasyka, wygalanie przedziałków, grzywki podniesione do góry, przeczesane do tyłu, na bok, zarzucone. – Oczywiście klasyk klasykowi jest nierówny. Osobiście wolę angielskie klimaty. Amerykańskie klasyki od europejskich różnią się. W Stanach robią fryzury bardzo wyraźne, są kanciaste, bardzo mocno wygolone. Ja preferuję jednak takie mniej dopracowane ale równie dobrze wyglądające – dodaje.

Miejsce nie tylko dla mężczyzn

Widok brzytw nie zniechęca pań. Wręcz przeciwnie. W trakcie kiedy rozmawialiśmy, kilka kobiet prosiło o podcięcie grzywki.  Skorzystanie z usług Krzysztofa „z doskoku”  graniczy z cudem.  Bezpieczniej jest umówić się na wizytę. – Większość moich klientów szanuje sobie swój czas. Wolą przyjść na konkretną, umówioną  godzinę, skorzystać z usługi, pogadać, poplotkować i umówić się na kolejną. To mi odpowiada i w takiej relacji chciałbym to utrzymać – mówi. Nie zamierza jednak rezygnować z obsługi pań. – Mam klientki, które wiedzą trzy razy tyle o sporcie, co ja wiem. Przychodzą panie, które z polityką są na bieżąco i to nie tak, że mąż tam coś w domu powiedział, tylko same śledzą, analizują. Z płcią piękną można porozmawiać na każdy temat. Nie zamierzam z tego rezygnować – puentuje.

 

Tekst: Mateusz Herba

Zdjęcia: Katarzyna Przypadło

- reklama -

5 KOMENTARZE

  1. Nie wiedziałem że taki zawód jeszcze istnieje. Jakby się zastanowić to faktycznie coraz więcej mężczyzn nosi brody, więc może się udać. Pozdrawiam.

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj