Wielki Post to okres szczególny chyba dla wszystkich, niezależnie od przekonań religijnych.
Dla tych, którzy wybierają wiarę w Boga, to czterdzieści dni powszednich, które mają przygotować ciało i ducha do godnego przeżywania Świąt Wielkanocnych. Dla tych, którzy wybierają wiarę w siebie, to nieco ponad miesiąc na pozbycie się nałogu, wypracowanie nowych nawyków, ograniczenie imprez. Dla mnie wizja nadchodzącego ukrzyżowania to czas przemyśleń na temat godności. Słowo godność pochodzi od słowa zgoda.
Mimo z góry narzuconego terminu, Wielki Post zaczyna się dla wielu z nas w różnych nieco momentach. Jedni rozpoczynają go w Środę Popielcową, posypując głowy popiołem na znak przemijalności rzeczy materialnych i wieczności ducha. Inni zaczynają go hucznie na Pożeganiu Basa, pijąc na umór na znak rozpoczynającej się żałoby za okresem karnawału. Inni jeszcze, mam wrażenie, Wielki Post mają na co dzień, bynajmniej nie z własnego wyboru, nie za własną zgodą.
Bo czymże właściwie jest Wielki Post? Poza większym skupieniu się na modlitwie, zasłuchaniu się w Słowie Bożym i korzystaniu z sakramentów pokuty i pojednania, jest to czas, kiedy Kościół przypomina o wstrzemięźliwości w jedzeniu i piciu, unikaniu hucznych imprez i zabaw – wszystkie te zasady zbiera wielkopostna praktyka skupiająca się na modlitwie, poście i jałmużnie. I ja tę modlitwę, post i jałmużnę widzę niestety na co dzień, trochę chyba bez zgody tych, którzy je uosabiają.
Widzę codzienny post nie w kościele, nie na łamach katolickiej prasy, nie na rekolekcjach odbywających się za zamkniętymi drzwiami świątyń, ale na naszych ulicach. Widzę prośbę o jałmużnę na naszych styranych codziennością twarzach. Słyszę modlitwę w naszym dzień dobry szeptanym pod wąsem bez przekonania, bez wiary w dobro nadchodzących godzin. Mówię naszych, bo to problem, który może nie wszystkich nas dotyczy, wszystkich nas powinien jednak obchodzić.
Od czasów Soboru Watykańskiego II godność jest uznana za fundamentalne prawo kanoniczne, jest należna każdemu człowiekowi z racji bycia człowiekiem. Według Arystotelesa – nieredukowalna i niezbywalna, według Huma – najważniejsza z cnót, według polskiej Konstytucji – źródło wolności. – Słowo godność pochodzi od słowa zgoda – grzmiał po swojemu w tym samym wykładzie Kaczkowski. A ja tej zgody nie widzę. Nie widzę jej u tych, którzy Wielki Post przeżywają nie przez sześć, a przez pięćdziesiąt dwa miesiące w roku. U tych, których godność odbierana jest codziennie od nowa. Tych, którzy każdego dnia obdzierani są ze złudzeń na godne życie.
Nie widzę zgody na takie życie wśród tych, którzy nie mają co dziecku na drugie śniadanie do szkolnego plecaka włożyć. Nie widzę jej u dzieci tych rodziców, które na długiej przerwie udają, że nie są głodne, że dobrze znają smak najnowszych Laysów. Nie widzę zgody u tych, którzy przez całe życie czekali na upragnioną emeryturę, a dziś nie stać ich na to, by wyjść raz w tygodniu do kina lub raz w roku pojechać PKS-em do Ustronia na weekend. Nie widzę u nich zgody na to, by przez ostatnie lata swojego życia czekać w domu na śmierć, bo na nic innego nie mogą sobie pozwolić. Nie widzę zgody na wystawanie na ulicy wśród tych, którzy od świtu czekają jak na zmiłowanie w kolejce przed Urzędem Pracy na Klasztornej, bo biuro otwarte tylko do wczesnych godzin popołudniowych może zamknąć swe wrota zanim przyjdzie ich kolej, a to oznacza kolejny dzień bez zasiłku, bez ubezpieczenia, bez prawa do opieki zdrowotnej. Nie widzę zgody na czekanie na zewnątrz w kolejce do lekarza na ulicy Wojska Polskiego, gdzie schorowani lub w potrzebie za poczekalnię mają chodnikową płytę. Nie widzę zgody u tych, którzy całemu światu muszą obwieszczać o swoim braku pracy lub chorobach, wystając przed odpowiednimi lokalami. Swoją drogą, Klasztorna i Wojska Polskiego – ironiczna zbieżność ideologicznej nomenklatury.
…Nie widzę zgody na czekanie na zewnątrz w kolejce do lekarza na ulicy Wojska Polskiego, gdzie schorowani lub w potrzebie za poczekalnię mają chodnikową płytę…
Wstrzemięźliwość w jedzeniu i picu, zaniechanie hucznych imprez i zabaw, jałmużna. Dla nas to wyznaczniki Wielkiego Postu. Dla wielu wokół nas – codzienność. Okrzyknięty ulubionym kapłanem Polaków, ksiądz Jan Kaczkowski przy okazji zeszłorocznego Wielkiego Postu mówił do nas o godności. – Jezus odarty z szat, nie myślcie sobie (…) że to było zwykłe rozebranie żeby poniżyć. To była potworna męka, te kilka ubrań, które przywarły do jego postury, to było dodatkowe cierpienie. Ktoś z żołnierzy musiał być niezwykle pozbawiony ludzkich uczuć, żeby bezceremonialnie, bez pardonu jeszcze rozkrwawić po raz kolejny te szaty (…). Ludzie Bogu zgotowali ten los (…) – podsumowywał. A ja zastanawiam się, kto nam zgotował ten los?
I wybaczcie to porównanie cierpienia zwykłego człowieka do męki Jezusa. Choć ponoć zbudowana zostałam na obraz i podobieństwo, daleko mi do nazywania siebie jemu podobną. On w końcu cierpiał, by zbawić lud. A my? Przyszło nam żyć w kraju, którego historia opiera się na bezczelnej tradycji mesjańskiej. W kraju, w którym naszym życiem rządzi grono samozwańczych mesjaszów, którzy naszą godność przehandlować próbują za zbawienie naszej ojczyzny. Buńczucznych fanatyków, którzy odbierają nam prawo do decydowania za siebie. Którzy odmawiają nam elementarnego prawa do poczucia wolności. Którzy biczują poniżej kolan – nie zapewniając elementarnych środków do godnego życia.
Nasi rządzący zamiast godziwych pensji proponują jałmużnę, zamiast rozrywki – post, zamiast nadziei sugerują modlitwę. I chciałby się sparafrazować za Kaczkowskim, ryzykując inne historycznie skojarzenie – Ludzie ludziom zgotowali ten los. Kaczkowski w swoim wykładzie mówił, że nie można narzucać innym swojej godności. Szkoda, że tak mało wśród nas Kaczkowskich, a tak wielu bożków. Dla mnie mój kraj nie jest Jezusem Narodów, który cierpi za miliony, ale pierwszym lepszym żołnierzem z tłumu, który nieludzko obdziera swój lud z zabliźnionych w ranach szat, z resztek godności. Obdziera nas codziennie od nowa, bez naszej zgody. Bez zgody na niekończący się post. Więc pytam, za co? Pytam, kraju, mój kraju, w czemem ci zawinił?
Anna Burek