Nie nadają się do dzisiejszych czasów. Notorycznie pytają, kiedy ślub. Nie rozumieją, że czasy się zmieniły. Nie odróżniają drukarki od skanera, Facebooka od Tindera. Nie rozumieją, że zanim pojmą różnicę, Facebook zostanie zastąpiony przez Instagram. Jest jednak coś, w czym są naprawdę dobrzy – w dawaniu. Szkoda tylko, że my tak niechętnie chcemy od nich brać.
Od dziecka pamiętam, jak chcieli dawać. Jak najczęściej, jak najwięcej. Siadałam im na kolanach i po prostu byłam. Byłam i oddawałam się ich dawaniu. Na pierwszy ogień, jeszcze przed obiadem, w tajemnicy przed babcią, szedł kogel mogel – słodki jak ulepek jajeczny napój, który potrafił przygotować tylko dziadek. Później tłusty obiad – kluski śląskie z obowiązkową dziurką, misternie zawijane rolady i rosół z wybraną z niego pietruszką, bo przecież nie lubię. Następnie ptasie mleczko – wtedy prawdziwy rarytas skrzętnie chowany przed resztą rodziny, by cieszyć swym smakiem jedynie wybranych. Wtedy – bo to było z 20 lat temu.
Z mijającymi latami brałam coraz chętniej. Wybredniej jednak wybierałam oferowane przez nich dobra. Kogel mogel został zastąpiony drobnymi naiwnie nazywanymi przez dziadka „na lody”. Domowe obiady babci przestały kojarzyć się jedynie z tłustym sosem, a zaczęły być okazją do wygrzebania z jej drewnianej szkatułki co ładniejszych egzemplarzy biżuteryjnych perełek. Rodzinne spotkania przy stole stały się szansą na wymuszenie na dziadkach obietnicy dołożenia się do niemiłosiernie wtedy drogich pierwszych w życiu skórzanych szpilek lub zaproszenia na galę operową w RCK. Wtedy – bo to było z 10 lat temu.
Potem nie musiałam już brać. Raz czy dwa dziadek podwiózł mnie na wieczorne piwo w tajemnicy przed rodzicami. Kilka razy poprosiłam babcię o papierosa w tajemnicy przed dziadkiem. Dawali się nabierać na słodkie minki i nastoletnie szczebioty. Zaczęłam zarabiać – kupować własną biżuterię, bilety na koncerty, jeść sushi i pić smoothie. Kogel mogel stał się nagle stanowczo zbyt słodkim ryzykiem salmonelli, rolady – kaloryczną bombą, śląskie kluski – źródłem niemodnego glutenu, a spotkania z dziadkami – rodzinną powinnością, przykrym obowiązkiem siedzenia przy stole i słuchania opowieści, których nie chciałam wtedy słuchać. Wtedy – bo teraz oddałabym wiele, by móc cofnąć czas i usłyszeć je jeszcze raz.
Nigdy już nie dowiem się, jak to dokładnie szło z tymi pszczołami i płodozmianem. Nie znajdę drugiego człowieka, który, tak jak dziadek, będzie miał nie tylko wiedzę, ale i cierpliwość niezbędną do nieustannego tłumaczenia tego, co jemu samemu wydawało się tak oczywiste. Wraz z babcią w niepamięć odeszły nie tylko przepisy na nigdy niewysychające andruty, ale także historie o tym, jak się tańczyło, modliło, kochało w jej czasach. Wraz z drugim dziadkiem zniknie jedyne źródło mojej wiedzy na temat rodzinnego drzewa genealogicznego – nie będzie już nikogo, kto bez wahania wskaże dom pradziadków, nikogo, kto na podstawie panieńskiego nazwiska przypadkowo spotkanej starowiny odgadnie nasze wspólne korzenie. Jeśli od zaraz nie zacznę z większą uważnością słuchać opowieści babci, nigdy nie zrozumiem, że historia zatacza koło. Nigdy nie zrozumiem, że jestem do tej staruszki podobna, że słuchając o doświadczeniach należących do niej, mogę uczyć się o sobie samej. Tylko muszę zacząć już, nie zaraz – teraz.
To nie jest łatwe. Dostęp do rodzinnych historii i życiowej wiedzy tych najstarszych w naszych rodzinach nie jest tak wygodny, jak włączenie Internetu. Raz rozpoczętych rozmów i zwierzeń nie można przerwać w każdej chwili, jak wrzuconego na YouTube vloga. Nie ma się jednak co buntować – ta najcenniejsza z możliwych nauk wbrew pozorom nie dotyczy uprawy ziemi, gotowania czy biegu historii. Ona dotyczy sztuki życia i wymaga od nas przygotowania większego niż założenie konta na platformie internetowej. Wymaga od nas opanowania trudnej sztuki słuchania. Trudnej sztuki cierpliwości. Trudnej sztuki akceptowania. Akceptowania ludzi takimi, jacy są. I prawdy taką, jaka jest. I tych najstarszych takimi, jacy i my kiedyś będziemy. A jeśli dobrze się wsłuchamy w to, co do nas mówią, odkryjemy, że oni też byli młodzi, też myśleli, że takimi pozostaną, też przegapili milion szans na czerpanie z doświadczenia innych. Nie dajmy historii toczyć się kołem i uczmy się na błędach mądrzejszych. Na błędach tych, którzy zanim się zestarzeli, też nie chcieli wierzyć swoim dziadkom, że pewnego dnia, za kilkadziesiąt lat, ten rażący i przykry brak wiary w życiową mądrość starszych jeszcze do nich wróci.
Anna Burek