Pedagodzy ulicy próbują przekonać do siebie młodzież

Na raciborskie podwórka wyszli pedagodzy ulicy. Pilnują by nudząca się latem młodzież nie wpadła w tarapaty. Na podwórku na nic się zda prawienie morałów.

"Stróżów-kumpli" jest czterech. Nie znikną z osiedli wraz z nadejściem września. Wytypują 16 dzieci, którym chcą pomagać przez cały rok.

- reklama -

 

– W ubiegłym roku dopiero uczyliśmy się fachu pedagoga ulicy. Skupiliśmy się na organizacji czasu wolnego młodym ludziom. Teraz zamierzamy naprawdę pomagać. Chcemy dotrzeć do rodzin osób najbardziej zagrożonych. Otoczyć je opieką i potem pracować z nią przez długi czas, wspólnie z pracownikami socjalnymi, czy kuratorem społecznym – zapowiada Adam Reszka, szef Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Dzieci, Młodzieży i Rodziny "Pomocna Dłoń", które przygotowało program "Ulica nie wychowuje, pedagog – tak".

 

Pedagodzy ulicy odwiedzają osiedla przy ul. Katowickiej, Żorskiej, Mysłowickiej i Pszczyńskiej. To wielkie blokowiska. Przy ul. Żorskiej był kiedyś plac zabaw, ale w ubiegłym roku został zlikwidowany. Młodzież szuka innych miejsc do zabawy.

 

Na razie pedagodzy próbują przekonać do siebie młodzież. – Na początku po prostu przychodziliśmy i siadaliśmy na ławkach. Trzeba było rozeznać, co się dzieje na podwórku. Chcieliśmy zostać zauważeni. Po którymś razie z rzędu wzięliśmy ze sobą autka. Zadziałało – mówi Magdalena Gorażdża, która na osiedlu pojawia zawsze w towarzystwie Sebastiana Reszuty. Na co dzień dziewczyna pracuje jako pracownik socjalny w Ośrodku Pomocy Społecznej. Jest uśmiechniętą, ładną blondynką. Nie miała obaw przed taką pracą? – Mamy do czynienia ze zwykłymi dzieciakami, to nie są żadni chuligani. Nie pozwolę, by tak postrzegano naszą pracę – oponuje. – Nie wszyscy potrzebują naszej pomocy. W zajęciach bierze udział wiele dzieciaków z "normalnych rodzin". Przychodzą, bo z nami się nie nudzą – dodaje.

 

– Tutaj na nic się zda prawienie morałów. Trzeba zapomnieć o swoim poukładanym życiu i zacząć myśleć jak oni. Żeby siedząc na klatce schodowej pogadać na przykład o używkach, trzeba używać ich języka. Musimy być kumplami. Inaczej nie ma to sensu – mówi Gorażdża.

 

Pod koniec sierpnia z całej kilkudziesięcioosobowej grupy pedagodzy wybiorą 16 osób, z którymi będą chcieli pracować nadal – już po wakacjach. Wówczas rozpocznie się drugi, "rodzinny etap" całego przedsięwzięcia. – Im więcej instytucji zajmuje się potrzebującą rodziną, tym lepiej – mówi Reszka. – Trudno jest zmierzyć efekty pracy pedagogów. Ale skutki widać. Jestem kuratorem sądowym i widzę, że liczba "występków" w środowiskach, w których pracowali w ubiegłym roku zmalała. Mniej jest wybitych szyb i wybryków chuligańskich, które najbardziej dokuczają ludziom – przekonuje Reszka. Na program stowarzyszenie dostało 23 tysiące złotych z urzędu miasta, ośrodka polityki społecznej w Katowicach oraz Fundacji "Wspólna Droga".

 

Czytaj więcej w "Dziennik Zachodni"

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj