Tak jak Mt. Everest jest największym wyzwaniem dla himalaistów, tak przylądek Horn jest takim wyczynem dla żeglarzy ze względu na niezwykłe warunki pogodowe. Jarosław Zielonko jest jednym z niewielu śmiałków, którzy mogą się pochwalić takim osiągnięciem.
Od 1937 r., kiedy to przylądek Horn opłynął Dar Pomorza, udało się to zaledwie 27 polskim jednostkom. – Horn leży poniżej 55 stopnia szerokości geograficznej. Jest takie żeglarskie powiedzenie, które mówi, że poniżej 40 stopnia nie ma prawa, a poniżej 50 stopnia nie ma Boga – mówi Jarosław Zielonko, wicekomandor Klubu Żeglarskiego działającego przy RAFAKO , który opłynął Horn i Ziemię Ognistą. Jego wielka wyprawa trwała od 20 marca do 2 kwietnia. O jej specyfice stanowią wyjątkowo trudne warunki atmosferyczne. – Jest to układ przewężenia między Antarktydą i Ameryką Południową. Występują tam duże prądy morskie i skrajne warunki atmosferyczne. Taki układ pogodowy powoduje bliskość Antarktydy. Jest to najniżej położone miejsce na półkuli południowej. Pogoda jest niesamowicie zmienna. Mamy słońce, za chwilę tęczę, pada deszcz, wieje wiatr. Jest ciekawie. Temperatury też są urozmaicone. Na Hornie było ok. 0 stopni C. Sama temperatura nie czyni zimna, tylko wiatr, a wiatru tam akurat nie brakowało – opowiada Jarosław Zielonko. Surową i niezwykle ubogą przyrodę rekompensował widok takich zwierząt jak pingwiny, delfiny, foki, lwy morskie czy też płynięcie przez aleję lodowców.
Jak dodaje podróżnik, na taką wyprawę nie sposób się przygotować. Nawet najdroższy, najlepszej jakości sprzęt nie chroni przed zimnem, wiatrem i deszczem w takich warunkach. – Jeśli pada przez 5 minut, nie ma problemu. Ale jeśli stoisz na wachcie kilka godzin i pada, to przemaka wszystko. Można sobie wyobrazić jakie są warunki, kiedy prędkość wiatru dochodzi do 150 km/godz. Robiliśmy też wyprawy na lodowiec. Po powrocie przez kilka godzin próbowaliśmy powrócić do dawnej temperatury ciała. Bardzo ważne jest przygotowanie psychiczne. No i nie da się ukryć, trzeba się przygotować finansowo – przyznaje żeglarz. O ekstremalnych sytuacjach, w jakich trzeba sobie radzić podczas takiej wyprawy, mógłby opowiadać godzinami. Przyznaje, że nie ma większego wyzwania dla żeglarza niż Horn. – Nie znam osób z Raciborszczyzny, które by tego dokonały. Jest to przede wszystkim zdobycie takiego „żeglarskiego Mt. Everestu”, a po drugie zyskuje się możliwość wstąpienia do bractwa kaphornowców. Przynależność do bractwa niesie za sobą określone obowiązki. Jest się zobowiązanym m.in. pomagać w krzewieniu żeglarstwa. Oprócz tego jest to niesamowity prestiż i nabywa się pewne prawa. Jeśli się przepłynie poniżej przylądka Horn można np. gwizdać na pokładzie albo jeść z jedną nogą na stole. Prawa te funkcjonują od lat, odkąd ludzie zaczęli tam żeglować – mówi J. Zielonko.
Jego miłość do morza trwa od szkoły podstawowej. – Chciałem pójść do liceum morskiego, wyszło inaczej. Potem miała być Wyższa Szkoła Morska, ale też się nie udało. Miłość do morza natomiast została. Kiedy w Polsce nie było czasopism tematycznych, kupowałem radzieckie. No i pływałem, najpierw na małych łódkach. Stopnie żeglarskie zdobyłem późno. Mam stopień kapitana jachtowego i motorowodnego, to znaczy, że mogę pływać na wszystkim i po całym świecie – mówi J. Zielonko. Choć zawodowo zajmuje się czym innym, ten pasjonat żeglarstwa stara się maksymalnie wykorzystywać swoje uprawnienia. Pół roku spędził jako bosman mechanik na żaglowcu we Włoszech, pływając po Korsyce, Sardynii, Lazurowym Wybrzeżu. Odbył ciekawy rejs po Stanach Zjednoczonych zwiedzając nie tylko słoneczne, piaszczyste plaże Florydy, ale też zalesione zatoczki Key West. Ciekawie wspomina rejsy po Wyspach Kanaryjskich i Balearach, jednak największym sentymentem darzy rodzime Morze Bałtyckie. – Kocham Bałtyk, choć to bardzo ciężkie morze – zapewnia żeglarz. Jeszcze w tym roku planuje wyjazd na Mazury, a w przyszłości marzą mu się Lofoty i Zatoka Biskajska.
Jarosław Zielonko przyznaje, że jego pasja w dużej mierze może się rozwijać dzięki klubowi działającemu przy RAFAKO . Jego komandorem jest Jerzy Żart. Klub istnieje od lat 80. Firma udostępnia mu pomieszczenia, a także pomaga w transporcie łódek. – To dla nas bardzo istotne. Jesteśmy niezwykle wdzięczni zarządowi spółki za przychylność i wsparcie. Pływamy z logo RAFAKO na łódkach i pod taką tez nazwą jesteśmy kojarzeni w całej Polsce – mówi J. Zielonko. – Firma RAFAKO od samego początku wspiera nasz klub – dodaje komandor J. Żart.
Jak zapewniają komandor i wicekomandor, klub jest otwarty dla wszystkich. – Spotykamy się raz w tygodniu. Ponadto organizujemy dwa razy w roku ogniska żeglarskie z szantami, na rozpoczęcie i zakończenie sezonu. Za niewielkie pieniądze można z nami pływać po Zalewie Rybnickim i Mazurach. Dysponujemy 4 jachtami. Są już dość wiekowe, ale mamy do nich duży sentyment, bo są bardzo bezpieczne. Zapraszamy do nas wszystkich chętnych. Szczególnie zależałoby nam, aby przyciągnąć młodych ludzi, których trudno dziś oderwać od komputera. Cieszymy się z każdego młodego człowieka, który do nas zawita. Możemy zaoferować wspaniały wypoczynek na łonie przyrody – zachęca komandor Jerzy Żart.
am