4 maja rozstrzygnięto XIII Powiatowy Konkurs „Mistrz Ortografii” Młodzieży Szkół Podstawowych i Gimnazjów. Komisja konkursowa pod przewodnictwem Herberta Dengla, doradcy metodycznego, wyłoniła mistrzów powiatu w kategorii szkół podstawowych i gimnazjalnych.
Laureci szkół podstawowych:
I miejsce Wojciech Kaczmarczyk SP11 -op. Justyna Czogała
II miejsce Patryk Mainka SP2 -op. Agnieszka Czarna
III miejsce Wojciech Zaremba SSP15 -op. Krystyna Kucharczyk
Wyróżnienia: Patrycja Miketa SP6 -op. Mirosława Wysłucha -Szwacha, Karina Dziedzioch ZSO Bieńkowice -op. Renata Stroka, Karolina Matusiak SP4 -op. Alicja Stoińska.
Laureaci gimnazjów:
I miejsce Magdalena Wysocka G3 -op. Ewa Koczwara
II miejsce Leszek Sput G4 -op. Monika Wieczorek
III miejsce Katarzyna Cholewa ZSO Chałupki -op. Elżbieta Bedrunka.
Wyróżnienia: Monika Wieczorek Gimnazjum w Pietrowicach Wielkich -op. Urszula Florian, Magdalena Krybus ZSOiT w Kuźni Raciborskiej -op. Alina Mościcka.
Tekst dla uczniów szkół podstawowych „O niedowarzonym pomyśle pewnego ucznia”
przygotowała pani Helena Różycka, dla gimnazjalistów tekst „Przypadek Sylwii” opracowała pani Ewa Wawoczny.
O niedowarzonym pomyśle pewnego ucznia
Jurek nie znosił szkoły. Szczególnie nie lubił uciążliwego siedzenia w ławkach, od którego boli kręgosłup. Miał dość cotygodniowych powtórek, klasówek, lekcji matematyki
i ortografii. Kiedy tylko pomyślał o szkole, wstrząsały nim nieprzyjemne dreszcze. Hektolitry potu spływały mu z czółka, na którym rzadko kiedy gościł mozół myślenia.
Uważał, że nauczyciele na pewno w ogóle go nie lubią. Jutro niechybnie znów będzie pytany. Dlaczego on? Na próżno by się zastanawiać. Nie mogliby pytać przebrzydłych, wszystkowiedzących kujonów i chwalipięt? Niechby oni częściej wytężali swój umysł. Skądże ma wiedzieć, gdzie leży Jezioro Otmuchowskie, gdzie jezioro Śniardwy, z czego słyną Żuławy,
a z czego Podhale? Po cóż mu wiedzieć, kiedy hordy tatarskie dokonywały grabieżczych napadów na ziemie polskie? Jerzyk zżymał się, przerzucając kartki notatnika.
Tymczasem za oknem przyroda roztaczała swój czar. Wczesnowiosenne słońce ogrzewało jasnożółte główki żonkili, nabrzmiałe pączki magnolii i hiacyntów. Na brzózkach
i wierzbowych witkach pojawiły się bladozielone listki. Spod przybrzeżnych kęp trzciny dał się słyszeć żabi rechot. Zewsząd dochodziły wrzaski ptasiej menażerii, nad którą górował klekot bociana.
Jerzyk zapisywał właśnie trudno czytelnymi bohomazami chyba już półhektarową płachtę papieru. Polska ortografia wydawała mu się chińszczyzną. Uważał, że ten arcytrudny wynalazek służy jedynie ciemiężeniu uczniów przez nauczycieli, którzy mają hyzia na punkcie poprawnego pisania. Ponadpółgodzinna nauka znużyła go tak bardzo, że zaczął krzyczeć rozhisteryzowanym głosem.
Nie wiedział, jak zapamiętać pisownię sójki, gżegżółki, bażanta
i innego ptasiego bractwa. Pomyślał więc, że najlepiej wybrać się na spacer w nieznane i na żywo posłuchać minikoncertu jakiegoś ptasiego śpiewaka. Przecież szkoła jutro też będzie stać na swoim miejscu, a taki śliczny dzień może się już nie powtórzyć.
Czy Jurek zdecydował roztropnie?
Przypadek Sylwii
Żyła kiedyś w powiecie raciborskim młoda, szesnastoipółletnia poetka, która miała
na imię Sylwia. Była półsierotą, toteż czuła się najnieszczęśliwszą istotą na świecie. Gdybyż to żyła jej matka, przecieżby nie dała krzywdzić córki albo wsparłaby matczyną radą! Ciotka zaś Sylwii, pół-Francuzka, zrzędliwa żona znanego rzeźbiarza, niby-arystokratka,
nie do końca rozumiała potrzeby swojej podopiecznej. Długo przemyśliwała,
gdzie by tu wysłać Sylwię do szkoły, aż w końcu, przyjąwszy opinię znajomego pseudopsychologa, umieściła ją na pensji u karmelitanek w odległej północnopolskiej mieścinie.
W szkole uczono dziewczynę o pożytku spożywania skrobi,
o leczniczych właściwościach szałwii i soi, o morfologii spiczastych nibynóżek stułbi, o trzepotaniu sterówek kszyków, o oryginalnym romantyzmie malarstwa Goi, tudzież o watahach na wpół dzikich Tatarzynów, którzy pustoszyli onegdaj południowo-wschodnie rubieże kraju.
Sylwia nie za długo wytrzymała edukację zrzędliwych belfrów. Od tego ohydztwa zaczęła miewać conocne koszmary. Plugastwo pełzało po niej, aż ją skóra świerzbiła. Kiedy w geście rozpaczy próbowała zażyć cyjanek, wujostwo omalże nie poniewczasie zabrali półoszalałą dziewczynę ze szkół
i kupili jej chatkę nieopodal Jeziora Mrągowskiego.
Dziewczyna czuła, że by myśleć i pisać, musi się uspokoić. Co dzień, mimo że dużo korzystała z Internetu, chodziła na długie spacery po lesie. Najpierw próbowała tworzyć w swojej średnio zaawansowanej francuszczyźnie, ale powoli przeszła na najnieskazitelniejszą polszczyznę. Któregoś mżystego wieczoru niespodziewanie wszystkie problemy pierzchły.
Od tego czasu, cokolwiek by się działo, Sylwii wróciła radość
i chęć do życia.
zazdroszczę iiiim, mają już polski (brrrr) za sobą, współczuję, bo więcej egz. przed nimi
Maja juz z soba!!! a potem Znów za rok matura!!!