Wspomnienie o dr. Janie Kalembie

7 grudnia minął rok od śmierci dra Jana Kalemby, nieocenionego historyka kuźniańskiej gminy, a zarazem Honorowego Obywatela Miasta Kuźnia Raciborska.

Jan Kalemba urodził się 5 stycznia 1926 r. we wsi Ruda (wioska ta administracyjnie przynależy dziś do Gminy Kuźnia Raciborska). Jego przodkowie trudnili się głównie rolnictwem, byli właścicielami jednorodzinnego domku i pola o powierzchni 1, 5 ha. W Rudzie, która niegdyś sama była gminą, rodzice Jana należeli do społecznej czołówki, pobierali podatki i pełnili funkcje samorządowe.

- reklama -

Czasy, w których przyszło dorastać Janowi Kalembie nie należały do łatwych. Raciborska wieś miała wówczas najwyższy odsetek bezrobotnych w całych Niemczech. Złe były także wskaźniki pod względem zdrowotnym.

Po ukończonej szkole podstawowej, która liczyła naówczas pięć klas, ojciec posłał syna do Gimnazjum Humanistycznego w Raciborzu. Młody gimnazjalista, mimo konieczności pokonywania znacznych odległości do szkoły i mimo obowiązkowej pomocy w rodzinnym gospodarstwie rolnym, uzyskiwał zadowalające wyniki w nauce, i coroczne promocje do klas wyższych.

Nadszedł jednak rok 1939, a z nim wojenne piekło rozpętane przez Adolfa Hitlera. W związku z powołaniem do wojska ojca bohatera niniejszego artykułu, na Jana spadły obowiązki domowe, gospodarka i praca na roli. Ojciec wrócił po kilkunastu miesiącach – niestety nie na długo. Na domiar złego, całą szóstą klasę gimnazjalną, a z nią i Jana przegrupowano w okolice Kędzierzyna do jednostki artylerii przeciwlotniczej. Gimnazjaliści otrzymali wysoce bojowe zadanie: obrona Zakładów Azotowych przed nalotami alianckich samolotów. W tej sytuacji – w dzień uczono się, a w nocy zajmowano stanowiska artyleryjskie. W takich warunkach Jan ukończył gimnazjum. Wkrótce otrzymał też tzw. wojenną małą maturę, bo przecież nie było mowy o przygotowywaniu się i zdawaniu egzaminów.

Niebawem po wojennej maturze, Jan został wcielony na trzy miesiące do Reichsarbeitsdienst, czyli do tzw. Służby Pracy. Pod koniec kwietnia 1944 r. wraz z kilkoma kolegami znalazł się Szkole Oficerskiej w Żaganiu bądź w Zgorzelcu. Kilka miesięcy później Jan otrzymał dziesięć dni urlopu i zmianę przydziału wojskowego. Jesienią 1944 r. po raz ostatni ma okazję widzieć się z ojcem.

Tymczasem młody Jan, przez Bydgoszcz dociera na front w Prusach Wschodnich. Tam otrzymał szybkie przeszkolenie saperskie, po czym zmuszony jest m. in. do zaminowywania wskazanych mostów.

Przez wiele dni Janek nie widzi łóżka. Prawie non stop tkwi w głębokich okopach. Nie może być mowy o utrzymywaniu higieny osobistej. Żołnierzy zaczynają nękać wszy oraz… padające coraz gęściej karabinowe pociski. W krótkim czasie Jan Kalemba zostaje dwukrotnie ranny – na szczęście lekko.

14 marca 1945 r. budzi się w szpitalu polowym. Jest poważnie ranny w głowę. I choć koniec wojny ma się ku końcowi – dla Jana nie oznacza to końca kłopotów i wojennej poniewierki. W połowie kwietnia, wraz z kilkunastoma innymi rannymi ludźmi zostaje załadowany na wojenną jednostkę morską w celu przewiezienia w głąb Rzeszy. Okręt, którym płyną, zostaje w nocy zbombardowany. Są straty w ludziach i sprzęcie. Szybko następuje przeładunek na inny statek. Nad ranem dochodzi do panicznej ucieczki kilku jednostek wypełnionych rannymi i cywilami. Po raz okręty stają się celem ataku radzieckich samolotów. Huk dział i bomb miesza się z terkotem maszynowych karabinów, rykiem lotniczych motorów, płaczem dzieci i jękiem rannych i tonących. Kilka łodzi idzie na dno. Ta, na której pokładzie jest Jan Kalemba – płynie nadal. Po tygodniowej tułaczce po wodach Bałtyku, statek dociera do portu w Straslundzie. Ranny Janek znów trafia do szpitala. W końcu kwietnia ranni żołnierze otrzymują rozkaz, że każdy ratować ma się na własną rękę. Radzieckie czołgi zbliżają się także do Straslundu. Jan udał się na dworzec kolejowy z zamiarem wyjazdu do Kilonii, do brata swego ojca. Niestety, pociąg zostaje zatrzymany w okolicach Rostocku. Wśród pasażerów zaczęło dochodzić do dantejskich scen: jedni strzelali beza potrzeby, drudzy zrywali wojskowe dystynkcje, inni organizowali ucieczkę przez Bałtyk. Lekarze opiekujący się rannymi pozostali jednak na swoim posterunku i naprędce postanowili zorganizować jakiś polowy szpital. W tak stworzonym lazarecie znalazł się Jan Kalemba.

Widząc, że szybko ubywa pacjentów, Janek – wraz z dwoma kolegami ze Śląska – postanawia uciekać. Najpierw pieszo, w kierunku Berlina. Przejście przez to zniszczone miasto zajęło mu dwa dni. W pobliżu rzeki Nysy spotyka ogromne rzesze ludzi, udających się na Zachód. Uciekinierami okazali się ludzie wysiedlani z terenów, które przydzielono Polsce na mocy konferencji trzech mocarstw. Ten widok napełnił Jana wielką trwogą. Zaczął bać się o los swojej rodziny. Czy jego rodzice też musieli opuścić gospodarstwo w Rudzie? W jego głowie rodziły się setki takich pytań. Zdecydował, że nie przekroczy Nysy. Zatrzymał się u bogatego bauera, gdzie otrzymał pracę za wyżywienie.

W międzyczasie czytał setki kartek wieszanych przez szukających się i zagubionych uciekinierów. Wieszał i własne ogłoszenia. Pisał do ciotek, urzędów – bez skutku. Dopiero pod koniec 1946 r. otrzymał list od matki z informacją, że ojciec nie żyje, zaś ona sama i młodszy brat Janka są ciężko chorzy.

Gdy unormowały się sprawy związane z funkcjonowaniem niektórych urzędów, Jan otrzymał od matki dokumenty, na podstawie których uzyskał zezwolenie na powrót do rodzinnego domu. 2 stycznia 1947 r. przez Berlin wyjechał do punktu repatriacyjnego w Kunowicach. Zatrzymany na kilka dni, został doszczętnie ograbiony. 5 stycznia znalazł się w rodzinnym domu w Rudzie. Mimo to, nie miał powodów do radości: brak ojca, chora matka, konający brat, który zmarł tydzień później, głód i ubóstwo. Do tego dom okradziony ze wszystkich oszczędności; zrabowano nawet skrzynie z dobytkiem, które dla bezpieczeństwa zakopano niegdyś pod warstwą obornika i dużej ilości siana. Bogata biblioteka ojca została rozrzucona po ogrodzie i uległa zniszczeniu na skutek złych warunków atmosferycznych.

 

Pojawiła się jednak nadzieja na pracę. W Kuźni Raciborskiej ruszyła dawna fabryka Wilhelma Hegenscheidta (niegdyś „Rafo”, a dziś „Rafamet”). Niestety – słowa, które usłyszał od nowego właściciela, bardzo go zmroziły: – Nie ma pracy dla syna niemieckiego pisarza gminnego! Z pomocą przyszedł Janowi za to ówczesny wójt – Henryk Sokół. I tak Janek rozpoczął pracę u zarządcy młyna w Turzu. Za pierwsze pieniądze kupił matce lekarstwa, sobie zaś nędzny drelich na ubranie. Ale sezon dobiegł końca, a z nim skończyła się praca.

Tymczasem w Opolu trwał werbunek młodzieży do Gimnazjum i Liceum Repolonizacyjnego. 1 września 1947 r. dyrektor szkoły – Stefania Mazurek przyjęła Jana do I klasy licealnej na podstawie jego wojennej małej matury. Nauka szła mu topornie, bo choć ten młody uczeń znał śląską gawrę, to jednak literacka polszczyzna była mu obca. Jednak mocno się zawziął i po dwóch latach zdał prawdziwą maturę.

5 marca 1949 r. został przyjęty na etat pracownika umysłowego w dzisiejszym „Rafamecie”. Był naówczas jednym z nielicznych, którzy legitymowali się maturą. Średnie wykształcenie i pilność w pracy stały się siłą napędową szybkiego awansu zawodowego i społecznego zarówno w rodzinnej wsi, jak i w kuźniańskiej gminie. W maju 1949 r. ówczesny starosta powiatowy Stanisław Marchewka powierza Janowi Kalembie zaszczytną funkcję sołtysa Rudy.

1 lutego 1950 r. został wybrany na członka Gminnej Rady Narodowej w Kuźni Raciborskiej. Niebawem zostaje skierowany na kurs planistów do Warszawy. Jesienią 1953 r. ożenił się z dziergowiczanką Alicją Seibel. Na świat przychodzą najpierw dwie córki, a później jeszcze syn.

Wychowując trójkę dzieci i opiekując się matką, rafametowski planista widzi konieczność uzupełnienia swojego wykształcenia. Z wynikiem bardzo dobrym kończy (w systemie wieczorowym) Studium Ekonomiczne. W nagrodę otrzymuje skierowanie na studia zaoczne w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Katowicach.

W 1961 r. broni swoją pracę magisterską na temat płac w F. O. „Rafamet”. Jednocześnie awansuje na stanowisko kierownika sekcji planowania kosztów. Radość zostaje jednak stłumiona w wyniku śmierci nieuleczalnie chorej matki.

Jan Kalemba z wyróżnieniem kończy 3-letnie Studium Rachunku Ekonomicznego. Nie może więc minąć takiej okazji, jak uzyskanie doktoratu. Wraz z piętnastką pracowników fabryki zgłasza się na zaoczne Studium Doktoranckie. Szybko uporał się z otworzeniem przewodu doktorskiego w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Katowicach. Temat pracy brzmiał: „Rozwój hutnictwa w Księstwie Raciborskim”.

W 1971 r. na lokalnym rynku ukazuje się książka pt. „Fabryka Obrabiarek w Kuźni Raciborskiej”, której współautorem jest bohater niniejszego artykułu. Równo 20 lat później ukazuje się jej druga część – „Rafamet 1971-1989”.

Tylko w Archiwum Wrocławskim Jan Kalemba spędził około 200 godzin. Wyjazdy organizował na własny koszt i w dodatku podczas urlopu. Doktorant poznał także Archiwum w Raciborzu oraz dużą ilość bibliotek. Trud się opłacił: w 1972 r. J. Kalemba uzyskuje stopień doktora nauk ekonomicznych. Później wspominał, że kontakty ze starodrukami i dokumentami historycznymi tak go zafascynowały, iż nadal studiował historię regionu, i odkrywał to, czego nie udało się poznać wcześniej.

Zawodowe obowiązki w „Rafamecie”, do których należały m. in. częste służbowe wyjazdy sprawiły, że żona zagroziła mężowi wyjazdem za granicę. Jan początkowo brał to jak zwykły żart, ale żona Alicja słowa dotrzymała i w marcu 1978 r. wyjechała do Niemiec, zabierają ze sobą syna. Swoje smutki, Jan – śląski patriota – zaczął topić, sięgając do wspomnień. W 1985 r. wziął udział w konkursie na pamiętniki trzech pokoleń Ziem Zachodnich i Północnych, zdobywając II nagrodę wśród 210 uczestników.

Wkrótce poczynił starania o umożliwienie mu wyjazdu do żony. Prośba Jana została zaakceptowana, odmownie potraktowano za to prośby córek. W ramach „buntu”, Jan oddał władzom swój paszport. Córkom udało się wyjechać po kilku latach, a Jan został w kraju sam.

W 1989 r. zdecydował się jednak na wyjazd do żony, ale ta już go nie przyjęła. Przerwa w pożyciu małżeńskim trwała wszak 11 lat. Ale dzieci, zwłaszcza córki, chciały mieć ojca obok siebie. Więc przekonywały go tak długo, jak mogły. W 1990 r. Jan Kalemba uzyskał rozwód z żoną i zamieszkał w Niemczech.

Nie zrezygnował jednak z obywatelstwa polskiego. Zbyt dużo dorobku zawodowego, społecznego i naukowego wiązało go z Rudą, kuźniańską gminą, powiatem raciborskim i całym Górnym Śląskiem. Jest więc jedną nogą w Augsburgu, drugą w swojej Rudzie.

Pisze artykuły do lokalnych gazet. Na ich prośbę, ale też i z własnej inicjatywy. Z wycinków prasowych i z różnych sprawozdań tworzy kronikę Kuźni Raciborskiej. Nie odmawia strażakom z wielu okolicznych wsi, bo ci jako najaktywniejsi zaczynają widzieć potrzeby nie tylko swojego sprzętu, ale również potrzeby historii swoich jednostek. Dr Kalemba potrafi to wszystko zrobić najlepiej, tym bardziej że zna już wejścia do wielu archiwów i ze spokojem porusza się nie tylko po polskich, ale i niemieckich „magazynach wiadomości”. Pomaga więc chętnie wszystkim petentom, ale jednocześnie czuje, że zaczyna podupadać na zdrowiu. Dokuczać zaczyna serce. Boi się samotności we własnym mieszkaniu. Zastanawia się, czy wkrótce on sam nie znajdzie się w sytuacji potrzebującego pomocy. Już nie naukowej, historycznej, ale po prostu życiowej.

Bratnią duszę znajduje znowu w dziergowiczance i znów o imieniu – nomen omen – Alicji – nauczycielce potrafiącej docenić historyczne hobby i dokonania Janka. W marcu 1999 r. oboje zawierają związek małżeński.

Mimo kłopotów zdrowotnych, dr Kalemba mógł jeszcze przybyć w 2001 r. do Kuźni Raciborskiej na uroczystość nadania mu tytułu Honorowego Obywatela Miasta. Z wnioskiem o to wyróżnienie wystąpił do Rady Miejskiej w Kuźni Zarząd Koła Towarzystwa Miłośników Ziemi Raciborskiej, które to koło w 1975 r. zakładał w gminie historyk i lokalny patriota J. Kalemba.

Tak w Dziergowicach, jak i w Augsburgu korzystał z pomocy żony przy przerzucaniu kilogramów prywatnego archiwum, czytaniu i organizowaniu na bieżąco dostaw książek i gazet ze Śląska; i we wsiadaniu do wózka inwalidzkiego, i w dźwiganiu się z niego. W tych trudnych dniach mógł liczyć również na pomoc swych córek. Tak było aż do ostatniego momentu, do 7 grudnia 2006 r.

W ostatniej drodze obok małżonki i córek, najbliżej trumny w kościele stanęli ze sztandarem strażacy z Rudy, sołtys Jan Stanek i stary przyjaciel ze szkolnych lat – Wilhelm Strzelczyk, i wielu ludzi w wielkim tłumie. Zgodnie ze swym życzeniem, spoczął na cmentarzy w Dziergowicach.

Po trudach niełatwego, ale przecież pięknego życia, dr Kalemba ma już odpoczynek wieczny. Ale ziarno, które posiał w swoją śląską glebę wydało plon. Dziś wielu młodych ludzi w gminie kontynuuje te historyczne i społecznikowskie działania Honorowego Obywatela Miasta Kuźnia Raciborska – dra Jana Kalemby.

 

/BaK/

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj