Nie zawsze mamy świadomość z jakich składników składają się produkty żywnościowe, które kupujemy – czy są naturalne, czy też zawierają produkty GMO.Chleb, czekolada, wędliny, które najczęściej są kupowane, pełne są GMO, o czym nie wiemy, chociaż producenci żywności powinni o tym informować, bo mają taki obowiązek. Z kolei konsumenci powinni mieć prawo wyboru, powinni sami decydować czy chcą z GMO czy bez. Jaki wpływ na organizm ludzki i jego zdrowie ma GMO będzie można przekonać się, być może, po kilku latach (podobnie było z mączką kostną). W imię ekonomii zmuszano rolników do karmienia zwierząt mączką, dopóki ludzie nie zaczęli zapadać na chorobę szalonych krów. W organizmie rozwija się ona nawet kilkadziesiąt lat.
We wszystkich produktach, gdzie stosowano, obecnie już zabronioną mączkę, jako tzw. wypełniacz żywności stosuje się soję, białko sojowe, kukurydzę. Wszystkie rośliny są genetycznie modyfikowane, bo importowane przeważnie z USA. Można go znaleźć w wędlinach (nawet parówkach dla dzieci), galaretkach, jogurtach, chlebie, ciastkach itd. Prawie wszystkie te produkty mają na etykietach wymienioną soję, lecytynę sojową lub mączkę sojową. Soja jest rośliną strączkową, pozornie niewinną. Jednak większość etykiet ukrywa, że jest ona modyfikowana genetycznie czyli, że usunięto z niej któryś z genów lub dodano geny innych organizmów.
Zgodnie z polskimi normami, producenci nie muszą informować o składnikach GMO, jeżeli ich zawartość w produkcie nie jest większa niż 0,9 masy całkowitej. Jednak w większości są to ilości o wiele większe, większość białka roślinnego jest importowana z USA, a tam uprawy transgeniczne soji i kukurydzy wynoszą ok. 80 proc. całości upraw, więc jeżeli kupujemy olej kukurydziany, to ile w nim jest GMO? A ile GMO jest w kiełbasie, skoro z naszymi normami może się w niej znajdować 5 proc. białka roślinnego?
/wgg/