O sztukach walki, filozofii, pasji i życiowej drodze, opowiada trener reprezentacji polski kung – fu, założyciel stowarzyszenia Tao i miłośnik kultury chińskiej Mirosław Barszowski.
Jest pan trenerem reprezentacji polski w kung-fu. Był pan również policjantem w Czerwionce Leszczyny. Dlaczego pan zrezygnował z pracy w policji?
Stwierdziłem, że to już trochę za dużo, że trzeba się określić w życiu, co chce się robić. Dwóch stron medalu nie można trzymać. Sądzę, że należy robić jedną rzecz, ale naprawdę bardzo dobrze i być w niej najlepszym.
Pan trenuje kung fu, jaki jest ten rodzaj sportu?
Kung fu wu shu, powinno się wymawiać właśnie w ten sposób, czyli człowiek który kształci się w chińskich systemach wojennych. Popularnie w europie utarła się nazwa kung fu, ale kung fu oznacza dobrze wykonywaną pracę, jak na przykład parzenie herbaty czy malowanie obrazów; wu shu to są chińskie systemy wojenne więc europejczycy po prostu sobie bardzo dawno temu uprościli nazwę. Zazwyczaj w Chinach wymawia się łu szu przez u bardziej, tak się powinno wymawiać.
Zna pan chiński?
Uczę się od trzech właściwie czterech lat z przerwami, także coś tam się dogadam, zajmuję się również kaligrafią i malarstwem chińskim, które jest również moją ogromną pasją.
Pana zdjęcia były wyróżniane, między innymi na pokazie w fabryce trzciny…
Tak, to były zdjęcia z pobytu w klasztorze Shaolin. Fotografie były prezentowane w różnych miejscach od Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, na dniach kultury chińskiej i skończywszy właśnie na wystawie fotowalki w fabryce trzciny, to jest taka moja kolejna artystyczna pasja i może nie jestem takim profesjonalnym fotografikiem, ale lubię pokazywać rzeczy takimi, jak ja je widzę.
W klasztorze Shaolin mnisi byli podobno zdumieni pana wyczynami. Potrafi pan pchać samochód mając na gardle ostrze włóczni?
Tak, to jest element wykonywany przez mnichów Shaolin, jest to taki element szablonowy i powiem szczerze, że cieszę się, że zostałem uznany przez prezydenta europejskiej federacji Wushu za jedynego europejczyka, który robi coś takiego. Także jest to coś tak niebywałego, jednak sądzę, że jeszcze daleka droga przede mną, jeśli chodzi o inne rzeczy – elementy pokazowe, mamy kilka ciekawych w planie, więc myślę, że nowościami zaskoczymy….
Ale właściwie jak pan to robi?
Każdy się mnie pyta, jak ja to robię. Dla tych, którzy wierzą w filozofie to jest połączenie ciała i umysłu, a dla tych którzy nie bardzo wierzą w filozofię, powtarzam żartobliwie, że połykam 5 złotych i trzymam w gardle, więc każdy wybiera sobie tę prawdę, która dla niego jest wygodna. Aczkolwiek prawda jest taka, że dzięki różnego rodzaju treningom, ciało ludzkie dochodzi do takich umiejętności, do pewnych granic, gdzie nam europejczykom trudno jest w pewne rzeczy uwierzyć, ręce można przerobić w niesamowitą broń jak miecz zahartowany w ogniu, a ciało może pewne rzeczy przyjmować naprawdę bez żadnego uszczerbku na zdrowiu, to jest tylko kwestia odpowiedniej metody treningowej i przede wszystkim też zapału.
Ja wierzę w filozofię, czytałem nawet kiedyś o chińskich mnichach, tam każdy dożywał minimum 80 roku życia.
Tak, bo to kwestia filozofii, podejścia do życia, jest inna aniżeli nasza, cała mentalność przede wszystkim jest zupełnie inna. Ja zawsze powtarzałem że ludzie, europejczycy którzy, nie wiem, wyjadą do Chin i zobaczą jak oni żyją, porozmawiają z tymi ludźmi, poprzebywają tak faktycznie z nimi na co dzień, zawsze chcą wracać. Tam jest niesamowita serdeczność, otwarcie się na ludzi itd. Jest zupełnie inaczej aniżeli u nas. Życie tętni na ulicach, wieczorami się spotykają, grają w różne gry, siedzą, jedzą lub grają, niesamowity widok. A jeżeli chodzi o mistrzów chińskich, cała filozofia polega też na tym, aby dbać o zdrowie, o sprawność fizyczną i psychiczną i tu się jakby to przelewa na długowieczność. Mnisi taoistyczni wierzą jeszcze w coś takiego, że poprzez wykonywanie różnych form Wushu, ćwiczeń, stają się nieśmiertelni i tam najstarszy mnich, który do tej pory żyje, mieszka w tym klasztorze i trenuje ma 122 lata, jest jedyną osobą w dzisiejszych czasach, która prezentowała formy Wushu w wieku 110 lat… to daje do myślenia.
A u nas 50 lat i zawał…
Tak tak, a tam 80 latek to jest osobą sprawną, naprawdę sprawną, niejednego młodego człowieka, by zaskoczył.
Wspomniał pan o formach, czym są te formy, skąd się wzięły? W filmach często słyszy się pięść tygrysa, czy kopnięcie żurawia.
Cała filozofia sztuk walki, to jest bardzo ciekawa sprawa, sztuki walki przywędrowały z Indii. Do Chin przywiózł je Bodhidharma, indyjski mnich, który osiedlił się w klasztorze Shaolin, w wolnym tłumaczeniu Shaolin czyli młody las, mniej więcej 527 p.n.e. Tak głoszą podania i stworzył tam system ćwiczeń, które miały poprawić sprawność fizyczną mnichów, z uwagi na to, że podczas medytacji, podczas różnych modlitw byli bardzo ospali i to właśnie on wymyślił, na bazie doświadczeń z Indii system ćwiczeń wstępnie nazwanych 18 rąk Luochana czyli arhaty, później te ćwiczenia przerodziły się w system wojenny, z uwagi na to że klasztor był najeżdżany przez różne osoby, między innymi Mongołów. Więc to się przerodziło w system wojenny i tak zostało do dziś. Podobnie było w klasztorze Wudang klasztorze taoistycznym, gdzie ponoć jest jeszcze starszy od klasztoru Shaolin.
A tygrysi pazur, czy ognista pięść?
Sztuki walki często wzorowane były na przyrodzie lub zmianach w niej zachodzących. Formy ruchy na przykład te, które wykonują mnisi z klasztoru Wudang, to tzw. Bagua, czyli jakby zbiór tych wszystkich żywiołów, które panują na świecie i na podstawie tego później zostały utworzone ruchy – ćwiczenia, które jakby imitują właśnie na przykład ogień, wodę, ziemię itd.
Co mnisi robią? Cały czas siedzą i medytują?
Medytują i trenują, rozważają wiele spraw z tego i nie z tego świata.
A praca?
W dzisiejszych czasach to jest tak zorganizowane, że klasztory w Chinach działają przy pomocy osób, które wspierają je datkami, nie powiem, że żebrzą, ci ludzie którzy dają dary proszą o lepsze łaski, z resztą podobnie jak u nas w Polsce.
Zostawmy już tę filozofie i wróćmy do pana. Jak się zaczęła pana przygoda z Kung fu? Od jakiegoś filmu z Brucem Lee? Miał pan 8 lat, 9?
9 czy 8 lat coś takiego. Ja to w sumie od x czasu zajmowałem się sztukami walki, już nawet nie pamiętam kiedy to się zaczęło. Moja mama kiedyś stwierdziła że, ja się chyba z tym urodziłem, bo jak miałem chyba 6 lat to pierwsze słowo jakie napisałem to było kung – fu.
Żartuje Pan? To niesamowite
Poważnie. Nawet do tej pory mam tą kartkę i mama mówi: w ogóle skąd mu się to wzięło, jak on się tego nauczył to nie wiadomo. Nikt mi nie wierzył z moich rówieśników, przyjaciół że kiedyś wyląduję w klasztorze Shaolin. Ale jak człowiek jednak dąży do czegoś to można wiele osiągnąć. Jak spróbowałem sto razy, to spróbuję 1000 i się da. Powiadają, kto nie ma odwagi do marzeń nie ma siły do walki.
Chciałem zapytać skąd to zainteresowanie sztukami walki ale…
Zewsząd praktycznie zawsze interesowała mnie kultura Chin, cała filozofia jakby podejście do życia, nie powiem bo w każdej kulturze jest dużo minusów jak i plusów, więc trzeba też umiejętnie podejść i zweryfikować pewne rzeczy i wybrać to, co jest najlepsze akurat dla nas europejczyków, bo nie zawsze to co chińskie jest wspaniałe dla nas. Wiemy jaka jest polityka w kraju, ale doświadczenie, historia i filozofia tych ludzi to przede wszystkim niesamowite bogactwo z którego my powinniśmy czerpać korzyści, a nie negować, dlatego jak już powiedziałem ludzie, którzy raz pojada do Chin, to chcą wracać praktycznie za każdym razem, jeżeli oczywiście mają możliwość
Gdzie pan się uczył, miał pan jakiegoś swojego mistrza?
Nie, ja w większości byłem samoukiem i później nabywałem umiejętności na zasadzie wyjazdów na różnego rodzaju seminaria szkolenia z trenerami z Azji, ale niestety nie miałem trenera który by prowadził od początku do końca. Chciałem założyć klub, który będzie jakby odzwierciedleniem klubów które istnieją w Chinach, no i jak na razie udaję nam się, więc zobaczymy co dalej wiele jeszcze przed nami.
Jest pan ostrym trenerem, czy raczej pobłażliwym?
Powiem tak, każdy u nas znajdzie trochę potu z uśmiechem na twarzy…
Ma pan trzeci dan, co to znaczy? To wysoko w hierarchii?
Mam trzeci dan, nadany przez chińską federację Wushu w Pekinie, jest to stopień mistrzowski nadawany za umiejętności, powyżej trzeciego dana są nadawane za zasługi. Stopnie mistrzowskie również zdobywa się w Polsce, w klubach i tak dalej. Aczkolwiek często jest tak, że w danym kraju jest to niewspółmierne z posiadanymi umiejętnościami np. niektórzy Polacy mają, nie wiem, 6 dany, 7 dany, 8 dany czy dziesiąte, daje to do myślenia. Mistrz Wang Lining trener kadry narodowej Chin posiada 5 dan więc trzeci Dan jest to bardzo wysoki stopień w Chinach, a nadany przez tę federację to dla mnie ogromne wyróżnienie i niewątpliwie dalsza motywacja do pracy.
Prowadzi pan klub w 9 miastach, między innymi w Pszowie, Radlinie, Żorach. Klub nazywa się Tao, czyli droga, prawda?
Tak, właśnie droga. Droga którą należy kroczyć, tak w sumie kiedyś 8 lat temu jak zakładaliśmy nasze stowarzyszenie, zastanawiałem się jaka powinna być nazwa. I tak to się zaczęło…
Rozmawiał Tomasz Dobosiewicz