26 sierpnia obchodzimy Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej. Związane jest z Jasną Górą. To tutaj pięćdziesiąt cztery lata temu milion wiernych przy udziale prymasa Stefana Wyszyńskiego, złożyło Jasnogórskie Śluby Narodu. W tym dniu, 100 lat temu, urodziła się też szczególna kobieta – Matka Teresa z Kalkuty.
Błogosławiona, laureatka pokojowej nagrody Nobla. Na ołtarze została wyniesiona zaledwie sześć lat po śmierci, w 2000 roku inicjatywą Jana Pawła II. Był to jeden z najkrótszych w dziejach kościoła procesów beatyfikacyjnych.
Agnieszka Bojaxhiu urodziła się w Skopje Jugosławia (obecnie: Macedonia), w rodzinie albańskiej. Ojciec kupiec, przedsiębiorca, działacz katolicki, radny miasta Skopje został otruty przez komunistów. Agnieszka miała wówczas dziewięć lat. Jej matka, w trudnych warunkach, wychowywała trójkę dzieci. W wieku osiemnastu lat Agnieszka wstępuje do Zgromadzenia Sióstr Loretanek w Irlandii. Dziewięć lat później siostra Teresa zostaje nauczycielką historii i geografii w liceum SS. Loretanek w Indiach. Niejednokrotnie przemieszcza się wśród slumsów Kalkuty. Wrażliwa na los najbiedniejszych, zastanawia się jak pomóc najuboższym. W sierpniu 1948 roku za zgodą władz kościelnych zdejmuje habit Sióstr Loretanek i zakłada białe sari, jakie noszą ubogie mieszkanki Indii. Pociągnęła za sobą tysiące dziewcząt. Założone przez nią Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości jest dzisiaj prawie w każdym państwie naszego globu. Wszędzie służą chorym, opuszczonym, poniewieranym, głodnym, bezdomnym. Pewien człowiek, którego Matka Teresa podniosła z ulicy, oczyściła z robactwa, powiedział: „Matko, żyłem jak zwierzę na ulicy, dzisiaj umieram jak Anioł, bo jestem kochany”.
Matkę Teresę z Kalkuty spotykałem kilkanaście razy. Malutka, pochylona nad światem kobieta o twarzy pomarszczonej, spalonej piekącym słońcem Indii. Każde spotkanie z Nią to znak miłości Boga do człowieka.
Spotkanie pierwsze – Sierpień 1983 r.
Po długim oczekiwaniu Matka przyjeżdża do Polski. Czekamy na Nią w klasztorze Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie. Niecierpliwość i podniecenie ogarniają wszystkich oczekujących. Nagle z podziemi wyrasta obok mnie ubrana w białe sari, odzienie najbiedniejszych kobiet w Indii z niebieskimi obwódkami i krzyżykiem na lewym ramieniu. Wchodzi do kaplicy… „Zanim zacznę mówić, chciałabym pokazać wam swój krzyż” – powiedziała podnosząc różaniec w górę. A potem nastąpiła cisza i tylko słychać było łagodne fale modlitwy.
Spotkanie drugie – Wrzesień 1988 r.
Już od kilku dni jesteśmy w Kalkucie. Chodzimy codziennie do Kalighatu, z wolontariuszami z całego świata. Wykonujemy tam wszelkie prace: mycie chorych, karmienie, ćwiczenia rehabilitacyjne. Najtrudniejszą pracą było golenie mężczyzn jedną żyletką przez cały tydzień. Codziennie rano spotykamy się na Mszy św. w Domu Matki. Tego dnia siedzę w kucki przed kaplicą. Eucharystia zbliża się do znaku pokoju. Siedząca przede mną misjonarka odwraca się, dotyka moich rąk. Spogląda mi w oczy. Wydaje się, że ta chwila trwa wiecznie. „Pokój z Tobą” – słyszę – „I z Duchem Twoim, Matko” – odpowiadam.
Na wieczornym nabożeństwie ukryty w kącie kaplicy pod wirującym wentylatorem, dającym chwilę ochłody, obserwuję Matkę jak z wielkim nabożeństwem wystawia Najświętszy Sakrament. Matka objęła Jezusa tak mocno, jakby go zdejmowała z krzyża i miłość da dotknęła wszystkich modlących.
Spotkanie trzecie – Lipiec 1993 r.
Spóźniony, zaspany, kilka minut po szóstej docieram na Circural Road 54 A, gdzie mieści się Dom Matki. Z trudem przedzieram się wśród riksz, myjących się pod hydrantami Hindusów czy leżących na chodnikach biedaków. Przed domem Matki mnóstwo policji. Pociągam za dzwonek i za chwilę spoglądam na uśmiechniętą twarz siostry misjonarki miłości. Ostrożnie przechodzę przez gąszcz nóg i z trudem docieram do kaplicy. Okazuje się, że na Mszę św. przyjechała żona prezydenta Francji.
Matka Teresa siedzi na wiklinowym koszu, modli się. Twarz spokojna, nieruchoma, myśli dotykają Jego. Cały ten nastrój rozbijają fotoreporterzy. Od początku Mszy św. do końca kazania błyskają flesze aparatów. Setki, tysiące błysków jak potężna burza z piorunami. Rozwścieczeni reporterzy w wielkich buciorach przepychają się wśród klęczących. A ona modli się.
Spotkanie czwarte – Marzec/kwiecień 1995 r.
Opuściłem przyjaciół, z którymi wędrowałem po Indiach, by pojechać i przeżyć Triduum Paschalne u Matki Teresy. Na początku miałem pecha, bo Matka we wtorek Wielkiego Tygodnia zasłabła i znalazła się w szpitalu. Wielki Czwartek przeżyłem w Pren Danie – Domu Miłości, gdzie Msze św. odprawiał Polak z Warszawy – ksiądz Andrzej, który od niedawna jest jednym z kilkunastu księży Zgromadzenia Misjonarzy Miłości. Niesamowitym przeżyciem był obrzęd mycia nóg w Wielki Czwartek, do którego zaproszono dwunastu biedaków z Pren Danu. W Domu Matki przeżyłem Wielki Piątek i sobotnią wieczorną rezurekcję. Mimo blasku świec, Matki w kaplicy nie było. Przypomniało mi się wydarzenie, jak rozwścieczony tłum Hindusów chciał wyrzucić Matkę z Kalighatu, będącego jedną z części świątyni bogini Kali – bogini śmierci, w której to części znajdowała się umieralnia. I wówczas jeden z przywódców, zobaczywszy, co robi Matka w umieralni, wyszedł i powiedział do tłumu: „W świątyni macie kamienny posąg bogini, tu przed wami stoi bogini żywa…”. Zbliża się znak pokoju. Coś każe mi odwrócić głowę. Dziesięć metrów za mną, w oknie, w koszuli nocnej i w czepku – Matka Teresa. I znów spojrzenie jej zatrzymuje się, przenika mnie i odpowiadam: i z Duchem Twoim.
Spotkanie piąte – 05.09.1997 r.
Spikerka przerywa dziennik telewizyjny i oznajmia, że przed chwilą zmarła Matka Teresa z Kalkuty. Wieczorem stajemy pod krzyżem. Nad krzyżem napis: Pragnę, który umieszczony jest nad wszystkimi krzyżami w Zgromadzeniu Matki Teresy.
Spotkani szóste – 19.10.2003
W Rzymie Jan Paweł II oznajmia światu nową beatyfikowaną. Wpatruję się w ekran telewizora. Plac Św. Piotra wypełniony po brzegi. Miałem tam być, zorganizowałem wyjazd autokarem. Zachorowałem. Autokar odjechał beze mnie.
Spotkanie siódme – 26.08.2010
Otwieram portfel, spoglądam na wypłowiały obrazek Matki Teresy. Uśmiecha się. Jakbym słyszał jej słowa: „Z modlitwy rodzi się wiara, z wiary rodzi się miłość, z miłości służba, owocem służby jest zaś pokój”.
Kiedyś podszedł do matki dziennikarz. Siostra czyściła rany kolejnemu biedakowi. „Ja tej pracy bym nie robił nawet, gdyby mi dał ktoś 1000 dolarów!” – zwrócił się do siostry. „Ja też nie” – odpowiedziała Matka Teresa.
Ryszard Frączek