O swoich przygodach z fotografią oraz o tym, co jest łatwe, a co trudne w wykonywaniu zdjęć opowiadał 5 listopada w kuźniańskim MOKSiR-ze znany w Polsce fotografik Bogdan Kułakowski.
Przygoda Bogdana Kułakowskiego z fotografią rozpoczęła się w 1961 r. podczas pobytu w sanatorium na Kaszubach. Miał wówczas 17 lat, gdy dowiedział się o zawiązanym kółku fotograficznym. Z otrzymanym od ojca aparatem "Zorca" oraz z miesięcznikiem "Fotografia" zaczął robić zdjęcia, które o czymś mówią. – W czasopiśmie tym były podane zasady fotografowania, które obowiązują do dziś – mówił gość MOKSiR-u.
Wyszukiwanie tematów do fotografowania – jak zaznacza – nie było trudne. – To się brało z mojego lenistwa. Pracowałem w bardzo wielu redakcjach – w sumie było ich 17. I, żeby uchronić się przed wykonywaniem pomysłów (nie zawsze dobrych) innych redaktorów, wymyślałem sam rzeczy ciekawe, które mogłem robić samodzielnie – mówił B. Kułakowski
Co najlepiej się fotografuje? – Ktoś powiedział, że najlepiej dworce kolejowe, bo one się nie ruszają. Ja fotografuję ludzi, zdarzenia, emocje. Bardzo nie lubię robienia zdjęć martwej natury. A czy na zdjęciach można pokazać uczucia? Jak podkreśla Bogdan Kułakowski, na nich można pokazać wszystko: od miłości poprzez nastroje czy emocje. – To są tematy, które są mgnieniem chwili, które coś w danym momencie sygnalizują – zaznaczył fotografik.
Wykonując zdjęcia, B. Kułakowski niejednokrotnie był w centrach najważniejszych wydarzeń. Wspólnie z fotografem prymasa Polski fotografował pielgrzymkę Jana Pawła II w 1983 r. Był świadkiem wydarzeń grudnia 1970, odsłaniał na zdjęciach kulisy propagandy PRL-u. Fotografował Edwarda Gierka, Leonida Breżniewa, Richarda Nixona, Giscarda D'estaing czy Władysława Gomułkę… – Dzięki temu, że ich fotografowałem, to dziś jestem posiadaczem jednego z największych zbiorów zdjęć z PRL-u – opowiadał w trakcie spotkania Kułakowski.
Fotograf znany jest również ze zdjęć, które wykonywał podczas pożaru lasów w Kuźni Raciborskiej w 1992 r. Za nie otrzymał rok później prestiżowe wyróżnienie. Co wtedy czuł, widząc kłęby dymu i łunę ognia? Czy się bał? Jak mówi – nie. – Zdarzało mi się być w bardziej niebezpiecznych miejscach, jak choćby w jednej z miejscowości na Śląsku, gdzie rzeczywiście się bałem. Tam wieczorem ludzie nie wychodzą na ulice, a i w dzień z trudno przejść z aparatem. Wracając do pożaru – to była olbrzymia tragedia. Byłem wówczas jedynym człowiekiem (jeszcze przed milicją i prokuraturą), który dotarł do poległych strażaków – mówił Bogdan Kułakowski. – Po raz pierwszy byłem na tak wielkim pogorzelisku. Wtedy emocje zostawia się gdzieś z boku i koncentruje na fotografowaniu. Dopiero później człowiek się zastanawia, czy te zdjęcia publikować, czy nie – dodał.
Dziś technika fotografowania znacznie poszła do przodu. Tradycyjne do niedawna klisze filmowe zostały zastąpione przez niewielkie karty pamięci, które można używać do woli. Z kliszami było inaczej. Były pewne ograniczenia. – Fotografowaliśmy na czarno-białych filmach i żeby móc używać je w terenie, poprzedniego dnia wieczorem, zamykaliśmy się w łazience bądź w ciemni i nawijaliśmy kasety filmem, który znajdował się w dużych puszkach. Idąc na "akcję" trzeba było mieć przy sobie 15-20 filmów – opowiadał fotografik.
Spotkaniu Bogdana Kułakowskiego towarzyszyła prezentacja zdjęć tak samego fotografika, jak i członków Śląskiego Stowarzyszenia Fotograficznego "Pozytyw", z którym – jak podkreślił dyrektor MOKSiR – wiąże poważne nadzieje na warsztaty fotograficzne. – Tu się zapowiada gruba akcja dla osób, które fotografują – dodał Michał Fita.
/BaK/