Żeglarstwo – marzenie, które udało się ziścić cz. 1

Anja od zawsze chciała nauczyć się żeglować. Urodziła się i wychowała w Raciborzu, więc miała bardzo trudne zadanie. Czytała magazyn "Rejs" i marzyła o tym, aby zdjęcie jej autorstwa znalazło się na jego okładce. Uwielbia naturę i ryzyko. Chciała żeglować, chociaż w młodości bała się wody, a pływać nauczyła się bardzo późno. Jak potoczyły się jej losy?

Swoją przygodę z żeglowaniem zaczęła od obozu letniego na Mazurach. – Tam, chociaż nie udało mi się zdobyć patentu,  pomyślałam, że może warto spróbować na większych wodach. Zawsze chciałam pojechać do Australii i tam nauczyć się żeglować, jednak nie było to takie łatwe. Musiałam kombinować. Rodzice mnie wspierali.  Los też mi sprzyjał. W końcu się udało. Znalazłam się w Sydney na Olimpiadzie w 2000 roku. Bardzo chciałam fotografować polskich żeglarzy. Pojechałam tam z nadzieją, że może kiedy pobędę między ludźmi, między żeglarzami, to załapię się na jakąś wyprawę – wspomina Anja. Udało jej się wejść na motorówkę i fotografować polskich żeglarzy podczas Olimpiady, a zdjęcia spodobały się redaktorowi magazynu „Rejs” i zostały opublikowane. Jednak z wejściem na czyjś jacht były już problemy. W końcu udało jej się pomagać w klubie RSL. Co prawda nie był to klub żeglarski, jednak jak mówi Anja, miał wspaniały widok na morze. Tam właśnie na plaży poznała swojego przyszłego męża, który jak się okazało był instruktorem żeglowania. – Pytałam go o to, gdzie mogłabym nauczyć się żeglować, z kim mogłabym zabrać się w jakiś rejs. Powiedział, że da mi kilka lekcji i nauczy mnie żeglować. Zaczęliśmy na katamaranach. W wolnych chwilach pomagałam mu na plaży przy wypożyczaniu sprzętu wodnego, a w zamian uczyłam się żeglować.

- reklama -

 

 

Na początku regulowałam żagle, trampoliny, cerowałam żagle i cały dzień spędzałam na plaży. Już po ślubie mąż dostał ciekawą ofertę. Był to wyjazd do Nowej Zelandii, a stamtąd rejs na Tonga. Okazało się, że mogę dołączyć do załogi jako „majtek” – opowiada Anja. Zgodziła się bez zastanawiania. Tylko dlatego, że lubi odkrywać nieznane. Jednak do Tonga przyleciała samolotem, aby później wyruszyć w rejs po Archipelagu  Południowego Pacyfiku. Trafiła na łódź "Cordelia" typu sloop , która ma 25 metrów długości i jest bardzo solidną i bezpieczną łodzią. Przy pełnych żaglach osiąga do 8 węzłów. – Jest piękna, wygodna, a dzięki wyposażeniu jesteśmy samowystarczalni (posiada maszynę do odsalania wody morskiej, pełny system nawigacyjny, kompresor do nurkowania, lodówkę, zamrażalkę, pralkę, klimatyzację, kino domowe itp. Takie mieszkanie na wodzie). Trochę się rozczarowałam, gdy zobaczyłam stolicę Tonga Nuku'alofa. Przypominała mi to trochę "przemysłowe Katowice”, dużo betonu i szarości ale wśród palm kokosowych. Pomyślałam wtedy: co to za Pacyfik? Jednak trochę za szybko oceniałam to miejsce. Ludzie są tam zupełnie inni i panuje zupełnie odmienny klimat. Są serdeczni, przyjacielscy, mają ogromne poczucie humoru i piękne głosy. Śpiewają przy każdej możliwej sposobności. Kobiety noszą kwiaty wpięte we włosy i kolorowe sukienki, które wyglądają pięknie przy tańcu ula.

 

 

Później mieliśmy popłynąć na wyspę Vava'u . Mieliśmy płynąć cały dzień i całą noc. W tym momencie zrozumiałam, że nie wszystko w żeglowaniu jest takie przyjemne. Gdy przyszła noc wiatr zaczął wiać mocniej, a fale podniosły się do kilku metrów. Był strach, okazało się, że jest i choroba morska, ale jak się już powiedziało "A", trzeba powiedzieć "B". Nie mogłam pokazać swoich lęków, musiałam stawić wyzwaniu czoła. Pamiętam wszystko z tej nocy, to był przełom w moim życiu. Jednak po tych zmaganiach, jak już wpłynęliśmy na Vava'u, uznałam że naprawdę warto było. Jeszcze nad ranem niebo się rozpogodziło, ukazały się tysiące gwiazd, wypełnione żagle, przypominały gigantyczną mewę, szczęśliwą i wolną na wietrze, a zapach lądu był słodki i ujmujący. Po wschodzie słońca  to co zobaczyłam było niesamowite. Krystaliczna woda, błękit lagun i raf koralowych, jaskrawe kolory kwiatów hibiskusów, zapach kwitnącej wanilii, soczysta zieleń tropikalnej fauny. Był to bajeczny widok. Tak własnie wyobrażałam sobie raj. Tam mieliśmy spędzić 3 miesiące. To był taki deser – mówi Anja.

 

 

W tym czasie Anja dosłownie mieszkała na wodzie. Przyjechali goście, którym miała gotować "pięciogwiazdkowe" potrawy, a jak mówi – w domu to tylko frytki i kurczaka na patelni od czasu do czasu zrobiła. Spędzili tam cały letni sezon. Raciborzanka naprawdę pokochała to miejsce. – Ludzie są tam niesamowici i bardzo gościnni. A życie na jachcie jest poprostu niezwykłe. Cały dzień spędza się na zewnątrz. Można pływać, nurkować, odwiedzać pobliskie wyspy i rafy, łowić ryby, pływać z delfinami kiedy się ma tylko na to ochotę. Wiadomo, że są również odpowiedzialność i obowiązki wobec gości i załogi. Jednak w takich okolicznościach naprawde chciało się pracować – wspomina. Tonga była dla Anji naprawdę wyjątkowym rejsem. Było to pierwsze miejsce, w które popłynęła. Popłynęła tam ze swoim mężem. Udowodniła sobie, że marzenia naprawdę się spełniają i jeżeli czegoś się chce, to można to osiągnąć. Tam również przełamała swój lęk przed nurkowaniem. W dzieciństwie, chociaż to niewiarygodne, naprawdę bała się wody. Pływać nauczyła się bardzo późno, a od 9 lat dosłownie mieszka na wodzie.

 

 

Na Tonga wszystko wydawało jej się możliwe, postanowiła więc spróbować nurkowania. A żeby było ciekawiej – nurkowania z wielorybami. Na ogół ze względu na bezpieczeństwo ludzi i zwierząt takie nurkowanie jest zabronione. Na Tonga jednak było legalne – Czemu nie? Był stres. Musiałam przełamać swój strach. Już samo wskoczenie do wody z tym całym balastem było dla mnie trudne. Nagle, gdy znalazłam się kilkanaście metrów pod wodą coś zaczęło dudnić mi w uszach. Myślałam, że może tlen mi się kończy, jednak wszyscy to słyszęli. Okazało się, że to wielorybi śpiew. Zwierzęta przepływały dosłownie 10 metrów pod nami. To wszystko działo się na pełnym morzu. Kiedy spojrzałam w dół ujrzałam przepływające pode mną wieloryby. Już samo to było bardzo niebezpieczne, jednak czuliśmy, że w wodzie oprócz wielorybów jest coś jeszcze. Rekiny – pomyślalam. Nie wiedziałam czy wracać czy nie. Łódź musiała odpłynąć, żeby wieloryby się nie przestraszyły. Gdybym zaczęła płynąć, wieloryby również mogłyby się przestraszyć i wypłynąć, a wtedy zmiażdżyłyby mnie. Postanowiliśmy wraz z kolegą, że zostajemy. To było niesamowite. Następnego dnia przez radio usłyszęliśmy, że rekin zaatakował nurka. Rekiny pływają w pobliżu wielorybów i czyhają na młode. A ten nurek poprostu nie zdążył uciec. Akcja ratownicza była trudna, bo szpital znajdował się w stolicy, a transport możliwy był jedynie droga powietrzną. Trzeba było szybko zebrać pieniądze na pokrycie kosztów helikoptera. Na szczęście udało się uratować nogę nurka, który był lokalnym przewodnikiem. Gdy przypomnę sobie te wieloryby płynące pode mną, czuję się niezwykłe szczęśliwa. Dzięki życiu na jachcie jest się naprawdę blisko natury. Każdy dzień jest innym doświadczeniem i nauką życia, a żeglowanie – wyzwaniem. Marzenie wyczytane z książek przerodziło się w rzeczywistość – dodaje.  

 

Czytaj również:

Inne artykuły z cyklu "Pasje raciborzan"

 

Paulina Krupińska

 

- reklama -

9 KOMENTARZE

  1. Listopad, szaruga za oknem, w perspektywie pół roku słoty, zimy i śniegu, a wy tu z takim tematem wyskakujecie. Szlag człowieka trafia. Też by się tak chciało, a nie dzień w dzień do roboty, użerać się z klijentami i kierownictwem. Eeeeehhhh, szkoda gadać………………………….

  2. piękne maleńka.. zarazki szwędania się po świecie wciąż są i będą się rozwijać. życie jest krótkie a sporo jest wciąż do przeżycia…. całuski

  3. pięknie robić to co się lubi.zacząć przygodę z żeglarstwem można w raciborzu.jest klub żeglarski [barak za boiskiem rafako] we wtorki po15 .fajne chłopaki

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj