Czym jest blues, skąd się wywodzi i dlaczego określany jest mianem muzyki niszowej? Tego mogły dowiedzieć się osoby, które przybyły w piątkowy wieczór – 26 listopada – do Miejskiego Ośrodka Kultury, Sportu i Rekreacji w Kuźni Raciborskiej.
W świat bluesa – gatunku muzycznego wywodzącego się ze śpiewów Afroamerykanów z południowych stanów USA – wprowadził kilkunastoosobową publiczność mieszkający od dwóch lat w Kuźni Marek Wojtowicz. Dlaczego zainteresował się bluesem, a nie np. soulem czy jazzem? – Blues, to muzyka, która wyraża uczucia i głębokie stany związane z sercem. Mam oczywiście na myśli to serce w wymiarze duchowym – mówi Wojtowicz. – Blues od zawsze związany był z naszym życiem; to są jakieś problemy, troski, utrapienia, ale też wzloty, euforie i radości – dodaje kuźniański bluesman.
Jak zaznaczył artysta, muzyka bluesowa towarzyszyła człowiekowi w jego drogach życiowych od momentu swego powstania. Dla wielu blues był wytchnieniem, ulgą, poszukiwaniem, czy wołaniem o normalność. – Ja – mówi M. Wojtowicz – jestem reprezentantem takiego kierunku, który jest raczej rzadkością w naszym polskim kręgu, gdyż u nas przez bluesa bardzo często rozumie się rocka. A ja chcę przywoływać taką najstarszą, dobrą tradycję bluesową, w której nie ma elementów agresji – podkreślił muzyk.
Występ artysty nie był pierwszym na ziemi raciborskiej. W maju tego roku w ramach założonego przez siebie stowarzyszenia "Son House Gospel Blues Society" zaprezentował się w Raciborzu podczas festiwalu pn. "Motywy bluesa". Wówczas zagrał m. in. z pochodzącym ze Stanów Zjednoczonych (Texas) harmonijkarzem Keithem Dunnem. Wojtowicz, mimo kilku występów scenicznych i możliwości nagrywania płyt, nie spieszy się z wydaniem własnego krążka.
Recital rozpoczął się od gry na własnoręcznie skonstruowanej gitarze, czyli deski ze starą struną, skręconej dwoma śrubami. – Tak robili kiedyś czarni muzycy, gdy nie było ich stać na kupno lepszego sprzętu – zaznaczył kuźniański bluesman, który zagrał na tym "sprzęcie" nie ręką, a scyzorykiem i… szklanką po nutelli. Chwilę później przyszedł czas na grę na tradycyjnych gitarach. Z głośników popłynęły typowo amerykańskie, czarne dźwięki. Marek Wojtowicz zaprezentował kilka kompozycji z repertuaru Son House'a, Roberta Johnsona i Muddy'ego Watersa.
Występ muzyczny dość szybko przekształcił się w luźną rozmowę pomiędzy artystą a zgromadzoną na sali publicznością. Pojawiały się pytania o to, czy bluesa śpiewa się wyłącznie po angielsku, czy też jest możliwość wykonania utworów w języku polskim? – Bluesa można śpiewać po japońsku, czesku czy niemiecku, ale wtedy wychodzi to przekomicznie – podkreślił Marek Wojtowicz. – W Polsce czasami się to robi, tyle że wychodzi z tego rock. Dobrym przykładem jest tutaj zespół Dżem – zaznaczył artysta.
Przygoda M. Wojtowicza z bluesem trwa już ponad 30 lat. Początkowo tego rodzaju muzyki słuchał jego brat Andrzej, który jest malarzem. – Dzieliliśmy jeden pokój, brat nagrywał wówczas audycje Marii Jurkowskiej zatytułowane "Blues wczoraj i dziś". W pewnym momencie coś w tym mnie ujęło – mówił muzyk. – Blues w tamtych, siermiężnych czasach (mowa o PRL – dop. red.) stał się taką formą wyrażania treści, był małą "odskocznią" – dodał.
W trakcie występu, artysta nie krył żalu wobec niskiego zainteresowania mediów – zwłaszcza radia i telewizji – muzyką bluesową. – Dziś w telewizji trudno znaleźć coś wartościowego. Lepiej sprzedaje się to, co jest chamskie, świńskie czy śmiertelnie wyuzdane. Ile razy można oglądać w TV programy typu "Jak oni śpiewają", "Jak oni tańczą" czy "Jak oni dłubią w nosie"? Telewizja to taka karuzela, gdzie ciągle jest to samo – mówił z goryczą M. Wojtowicz, ubolewając, że nie promuje się w mediach jazzu, klasyki czy właśnie bluesa.
Bluesowy wieczór zakończył się po blisko dwóch godzinach. Publiczność, która wzięła udział w warsztatach bluesowych (bo tak określono ten występ), podchodziła do muzyka, z którym chętnie zamieniała jeszcze parę słów.
Nie jest to koniec występów kuźnianina na ten rok. Z Markiem Wojtowiczem będzie można spotkać się już 2 grudnia w Raciborzu. Wtedy to odbędzie się spotkanie z młodymi ludźmi, którzy zainteresowani są graniem akustycznego bluesa. – Marzy mi się – mówi Wojtowicz – żeby wykształcić i pokazać młodym ludziom, jak robić takiego bluesa od korzenia. Nasza scena pod tym kątem jest jeszcze niezagospodarowana. Może w ramach naszej działalności udałoby się stworzyć jakiś zespół? Ja – oprócz tego, że tym młodym ludziom oferuję edukację i dydaktykę bluesową, to jeszcze chciałbym zaoferować im promocję – kończy muzyk.
/BaK/