Pasje raciborzan: Waldemar Pudlak – sokolnictwo

Waldemar Pudlak z Raciborza jako młody chłopak przez wiele lat wychowywał młode myszołowy, jastrzębie i sokoły. Po latach powrócił do swojej pasji. W ubiegłym roku kupił sobie ptaka drapieżnego z gatunku Harris. Zobacz video.

Ptaki drapieżne w przeszłości wykorzystywane były do polowania. Aktualnie w Polsce jest niewielu sokolników, którzy by się tym zajmowali. Ptaki te wykorzystywane są głównie do ochrony przed szkodnikami obiektów takich jak lotniska, sady czy plantacje. Sokoły, jastrzębie i harrisy są w tym nieocenione. Są również osoby, które sokolnictwem zajmują się rekreacyjnie, tak jak pan Waldemar Pudlak z Raciborza. Do uprawiania tego typu sokolnictwa nie są potrzebne uprawnienia, więc osób zajmujących się tą dziedzina jest o wiele więcej. Niektórzy twierdzą, że jest to jak piwo bezalkoholowe, jednak dla pana Waldemara już samo posiadanie ptaka drapieżnego, opieka nad nim i zabawa z nim sprawiają mu dużo radości. Jak mówi, nie musi godzinami chować się z lornetką w ręku, by zobaczyć drapieżnika na własne oczy.   

- reklama -

Wszystko zaczęło się już w dzieciństwie. Jak przyznaje pan Waldemar, ornitologią interesował się od zawsze. – Będąc bardzo młody przeczytałem jedyną wtedy książkę o sokolnictwie napisaną przez Mieczysława Mazaraki "Z sokołami na łowy". Po przeczytaniu jej zainteresowałem się tym tematem – wspomina. Pierwszego jastrzębia dostał przez przypadek. Sąsiedzi wiedzieli o tym, że go posiada i kiedy znajdowali jakieś zranione ptaki drapieżne, to przynosili je do niego, a ten zajmował się nimi, karmił je. – Przez wiele lat wychowywałem młode myszołowy, jastrzębie, sokoły. Przynoszono mi nawet sowy, więc miałem zajęcie przez całe wakacje. Kiedy zacząłem pracować wyglądało to podobnie. Później jednak, gdy weszły przepisy zakazujące przetrzymywania ptaków drapieżnych, zająłem się hodowlą gołębi pocztowych, a teraz po latach powróciłem do sokolnictwa – opowiada.

 


W chwili obecnej pan Waldemar posiada jednego  ptaka drapieżnego z gatunku Harris – jest to gatunek środkowo- amerykański. Ptak mieszka w specjalnie przygotowanej wolierze, którą pan Waldemar zbudował własnymi rękami i jeździ samochodem również przystosowanym do przewożenia go. – Kupiliśmy z żoną samochód i przerobiłem go tak, by móc przewozić ptaki – mówi sokolnik. Pasja pana Waldemara wymaga cierpliwości i dużo wolnego czasu. – Harrisowi wystarczy pas drzew. Ja sobie idę na spacer, a on przelatuje za mną z drzewa na drzewo. To jest tzw. towarzyszenie. Raz na jakiś czas wołam go na rękę. Skubnie sobie mięso i leci dalej. Na tym to polega. Mało tego, w zimę nauczyłem go, że jadę samochodem, wypuszczam go przez okno. On leci na drzewo, a ja jadę jakieś dziesięć km/h i on podąża za mną. Jak już ma dosyć, otwieram okno i wlatuje do środka. Tak właśnie robiłem w zimę, gdy pogoda nie sprzyjała spacerom. Ptak był wylatany – opowiada. Trzeba nadmienić, iż nie wolno pozyskiwać ptaków drapieżnych z natury – wszystkie pochodzą z hodowli zamkniętych, są zaopatrzone w obrączki z numerami które należy rejestrować w Starostwie – Referat Ochrony Środowiska.

 

 

Oczywiście ptak jest odpowiednio oznaczony i zabezpieczony przed ewentualną ucieczką z rękawicy sokolnika. – Ptak na nogach ma alimerie, do których przyczepiane są pęta. Do pęt jest przedłużacz, który ma zwykle długość około jednego metra. Ten przedłużacz można przypinać do rękawicy, ewentualnie do siedziska. Jeżeli się puszcza sokoła, to lata w zasadzie z samymi alimeriami. Harisa puszcza się z pętami. Ptak ma też przypięte dzwonki do alimerii. Są potrzebne po to, że jak wleci w gęste drzewa  było słychać gdzie jest. Dzwonki dzwonią nawet przy najmniejszym ruchu ptaka. Podczas latania zakłada mu się adresówkę z numerem telefonu i nadajnik telemetryczny. Wtedy go można puścić w miarę bezpiecznie i wiadomo że nigdzie się nie zgubi – opowiada pan Waldemar. Do niedawna nie było to jeszcze tak popularne i ptak, gdy odleciał za daleko mógł się zagubić.

– Miałem taką właśnie przygodę z Harissem. Puściłem go na otwartej przestrzeni i jak zwykle zaczął krążyć nade mną. Poleciał pomiędzy "Henkla" a "Rafako". Tam jest duże torowisko i jest szeroko. Nie ma tam trawy, w związku z czym kamienie i szyny mocno się nagrzewają. Poza tym stały tam dwa czy trzy pociągi towarowe, które również się nagrzewały. Było gorąco, około trzydziestu stopni, czyli te wagony nagrzały się do pięćdziesięciu lub więcej stopni. Bąbel gorącego powietrza szedł do góry i Harris wpadł w ten strumień. Zaczęło go ciągnąć coraz wyżej i wyżej. Starałem się go zawołać, ale wiatr akurat był ode mnie. Za każdym razem kiedy on próbował zlecieć   to go odpychało, znowu trafiał w ten bąbel rozgrzanego powietrza i leciał jeszcze wyżej. Skutek był taki, że kompletnie straciłem go z oczu i nie umiałem go odszukać.

 

Harris pana Waldemara Pudlaka. Zobacz więcej zdjęć.

 

Harris odnalazł się po kilku dniach. Dowiedziałem się od wędkarzy, że widzieli go na żwirowniach na Ostrogu. Po trzech dniach powrócił na miejsce wypuszczenia. Zawołałem go i wrócił do mnie – opowiada pan Waldemar. Jak przyznaje sokolnik, często zadawane są mu pytania typu "Czy te ptaki są niebezpieczne dla ludzi?" i "Co one jedzą?". – Zawsze odpowiadam tak samo. Ptaki drapieżne, trzymane przez sokolników, którzy zajmują się sokolnictwem rekreacyjnym nie są niebezpieczne. One nie polują, są przyzwyczajone tylko do jednej osoby. Od obcych uciekają – tłumaczy pan Waldemar. Ludzie jednak reagują na nie różnie. – Wiadomo, że ci którzy nie mają na co dzień do czynienia z tymi ptakami, zachowują pewien dystans. Natomiast ja mogę tego ptaka wziąć na gołą rękę. On bardzo grzecznie będzie siedział na ręce nawet bez rękawicy. Nie zaciska pazurów, mimo tego, że są one bardzo długie. Tyle, że tylko ja to mogę zrobić. Przed obcymi ptak będzie się bronił – mówi jedyny raciborski sokolnik. Co do żywienia to ptaki te, podobnie jak inne drapieżniki żywią się surowym mięsem.

 

W życiu sokolnika są też sytuację, w których można pochwalić się swoim drapieżnikiem przed większym gronem ludzi. Co roku organizowane są "loty do latawca". Do tego celu używa się jak nazwa wskazuje latawców, które są puszczane na lince na wysokość trzystu metrów, a niekiedy i wyżej. Pod latawcem zawiesza się wabik. Sokołowi ściąga się kapturek z głowy i w tym momencie,  ptak wzbija się coraz wyżej i wyżej, aż pod sam latawiec. Chwyta wabidło, które jest na nim zaczepione i zjeżdża po lince na sam dół. To jest gra na czas. Ptak, który w najkrótszym czasie pokona odległość do latawca w pionie, wygrywa. To jest w zasadzie domena sokołów   Dobre ptaki pokonują tę wysokość w czasie poniżej dwóch minut – opowiada pan Waldemar.

Co jest takiego w sokolnictwie, że warto poświęcać tej pasji tyle czasu i zaangażowania? – Moi koledzy latają modelami samolotów, śmigłowców, tzn. latają dziesięć minut, a potem muszą lądować. Często rozbijają modele i muszą je naprawiać. Natomiast ja nie mam takich problemów z ptakiem. Koszt zakupu jest podobny, ale ja mogę puścić ptaka nawet w niekorzystnych warunkach pogodowych. Z samolotem czy ze śmigłowcem tego się nie zrobi. No i samolot musi mieć gdzie wylądować. Mieć ptaka jest to zdecydowanie przyjemniejsza zabawa niż mieć samolocik. Poza tym jest to żywe stworzenie, więc ma się zupełnie inne podejście do niego. Samo przebywanie z ptakami,  jest o wiele bardziej pasjonujące. Ja swojego drapieżnika mam na wyciągnięcie ręki. Nie muszę się z lornetką czaić po krzakach, żeby myszołowa zobaczyć.   Wołam i on do mnie przylatuje. Mogę go dotknąć i w tym właśnie jest cały urok – mówi pan Waldemar.

 

Czytaj również inne artykuły z cyklu "Pasje raciborzan":

 

– Michał Klicki, rycerz po godzinach

– Marcin Komorowski – fotografia

– Kamil Hołek, raciborski Moonwalker

– Jagoda i jej LEGO świat

– Żeglarstwo – marzenie, które udało się ziścić cz. 1

– Żeglarstwo – marzenie, które udało się ziścić cz. 2

– Żeglarstwo – marzenie, które udało się ziścić cz. 3

 

/p/

- reklama -

6 KOMENTARZE

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj