P. Chmielowski: Największym problemem jest ZUS

Posłowie Ruchu Palikota ruszyli w Polskę ze swymi mobilnymi biurami. Na trasie odwiedzin przed kilkoma dniami znalazła się m. in. Kuźnia Raciborska. Poniżej prezentujemy wywiad z posłem RP Piotrem Chmielowskim.

Władze Ruchu Palikota, chcąc by parlamentarzyści byli bliżej swoich wyborców, podjęły decyzję o stworzeniu tzw. mobilnego biura RP. Polegało to na tym, że pojazd w postaci samochodu z przyczepą kempingową ruszył w teren, zajeżdżając do różnych miejscowości. Na trasie mobilnego biura w niedzielę, 15 lipca znalazła się również Kuźnia Raciborska. Panie pośle, proszę powiedzieć, z jakim zainteresowaniem spotkał się ten pomysł i czy jakieś istotne problemy w trakcie takich spotkań zostały poruszone?

- reklama -

Zacząłbym od tego, że miałem małego pecha, jeśli chodzi o datę. Przyczepą dysponowałem w sobotę, niedzielę i poniedziałek, a wcześniej wybraliśmy takie miasta jak Radlin i Kuźnia Raciborska, na którą trafiło właśnie w niedzielę. Początek spotkania zaplanowaliśmy na godz. 10:00, a jedynym miejscem mogącym zapewnić jakąkolwiek frekwencję jeżeli chodzi o Kuźnię, był parking przy kościele. Po mszy ludzie w większości obojętnie przeszli koło naszej przyczepy, niemniej jednak kilka osób się zatrzymało. Po pierwsze – zetknąłem się z człowiekiem – niewątpliwie fachowcem w dziedzinie gospodarki wodnej, z którym zamierzam podjąć dłuższą współpracę. W trakcie rozmów poruszono różne tematy. Uderzyło mnie zwłaszcza to, że ludzie po przedstawieniu się z imienia i nazwiska poprosili o pomoc w rozwikłaniu spraw wykroczeniowo-kryminalnych. Pojawiły się aż cztery takie przypadki. Ale przyznam szczerze, że zanim podejmę w tym kierunku jakieś kroki (w tym przypadku poselskie) będę musiał dokładnie zapoznać się z aktami sprawy. Jedna z osób już przysłała mi odpowiednią dokumentację. Jej sprawa wygląda może dość zabawnie, ponieważ dotyczy kolizji drogowej z udziałem sędziego, który nie chce się przyznać. Będziemy więc walczyć o odszkodowanie. W pozostałych trzech sprawach czekam na akta. W przeciwnym razie sprawy nie ruszę. Z kolei w Radlinie zgłosiły się dwie osoby z uwagami dotyczącymi działalności Rady Gminy. To też sprawy – powiedziałbym – subiektywne, wymagają bowiem z jednej strony dyskrecji, a z drugiej – rzetelnego podejścia.

A jak reagowały osoby widząc logo Ruchu Palikota? Zachowywały się przychylnie w stosunku do Pana czy też spotkał się Pan z pewnego rodzaju niechęcią w stosunku może nie tyle do swojej osoby, a do ugrupowania, które Pan reprezentuje?

Zawsze zwracam uwagę na takie działania, tym bardziej że jeszcze z okresu kampanii wyborczej podczas pobytu w Łaziskach pamiętam sytuację, kiedy to jedna pani pobiegła do kościoła po wodę święconą, którą potem mnie polewała. Jeżeli chodzi o Radlin, to nie pojawiła się ani jedna złośliwa uwaga. Kilka osób, które zorientowało się, że mają do czynienia z Ruchem Palikota grzecznie dziękowało i na pięcie się odwracało. W Kuźni tym bardziej, szczególnie że trafiło na osoby wychodzące z kościoła. Byli nastawieni pozytywnie do nas. W końcu chrześcijaństwo wymaga kultury, więc z dwóch stron nastąpiła kulturalna relacja. Inaczej było w Gaszowicach, gdzie pojawiły się dwa niemiłe okrzyki. Na poczet tego muszę powiedzieć, że jeśli chodzi o tzw. Śląsk etniczny i miasta tu położone, to ekscesy z naszym udziałem praktycznie nie mają miejsca. Jest to pewnego rodzaju tolerancja i kultura. Dziwne sytuacje czy agresywne zachowania niestety zdarzają się w całym kraju (częściej lub rzadziej), natomiast tu pod tym względem panuje pełna kultura na linii posłowie RP-obywatele.

Zmieńmy temat. Niedawno Trybunał Konstytucyjny zakwestionował kilkanaście zapisów ustawy o Rodzinnych Ogrodach Działkowych. Czy w tej sytuacji Ruch Palikota weźmie działkowców w obronę?

Działkowców tak, ale nie w formule, w której obecnie funkcjonują, czyli Związek Działkowców. W czym jest problem? Trzeba wyczuć pewnego rodzaju sytuację dotyczącą – po pierwsze – lokalizacji – oraz własności ogródków działkowych. Nie ma dwóch takich samych ogródków i dwóch takich samych przepisów prawnych co do ogródków. Bo można np. mieć działkę w centrum Warszawy i bronić jej jak niepodległości, ale można też mieć ogródek na obrzeżach Opola czy kilometry od innego miasta. I tu pojawia się coś takiego, jak różna wartość tego gruntu. Wypracowaliśmy więc stanowisko polegające na złożeniu nowelizacji to istniejącej ustawy, w której zechcemy uwzględnić dwie rzeczy: a) własność i b) zdolność indywidualną nie w sensie organizacji, tylko jakiegoś zrzeszenia (małego, lokalnego) tych ludzi, którzy zechcą tym gospodarować. Tu musi być zasada "to jest moje i ja za to odpowiadam". Innego wyjścia nie ma, dlatego że każda inna procesowa droga prędzej czy później będzie prowadziła w Trybunale do następnych odrzuceń poszczególnych paragrafów. Posłowie SLD spodziewali się, co może nastąpić i zmienili swoje podejście to tej sprawy. W podobnym kierunku prawdopodobnie idzie również PO. Możemy się tu różnić literalnie, ale zasada jest prosta: żadnych molochów, tylko indywidualne podejście do grupy działkowców. Oni muszą sami z siebie wybrać właściwą drogę, która ma im przyświecać i mają sobie działać w danej lokalizacji.

Zapytam teraz o słynną ustawę podnoszącą wiek emerytalny do 67. roku życia. Pan – podobnie jak większość posłów RP – również zagłosował "za". Co Ruch Palikota zyskał na poparciu ustawy emerytalnej?

Poparcie ustawy "67" z punktu widzenia naszego Ruchu miało charakter ochrony Państwa przed skutkami nierozsądnego wydawania pieniędzy. To pierwsza rzecz. My w poczuciu własności Państwa, czyli w poczuciu, że kiedyś też będziemy rządzić, chcemy, aby pewne rzeczy były uregulowane i pewne, czyli że każdy dostanie emeryturę. Stary system, czyli krótszy okres pracy, czy w ogóle liczenie lat spowodowałby, że w budżecie zabrakłoby pieniędzy, a kryzys zbliża się nieuchronnie i o to trzeba się tak naprawdę martwić. Natomiast nie ukrywam, że podjęliśmy bardzo owocną rozmowę z premierem Tuskiem. Prezes Rady Ministrów na kilkadziesiąt naszych postulatów, które zgłosiliśmy, przystał. Taki był warunek, że razem będziemy nad nimi pracować. Chodziło tu przede wszystkim o łatwiejszą dostęp do żłobków, czy propozycja likwidacji powiatów. Ale tu jednoznacznie trzeba powiedzieć, że ta kwestia wymaga zmiany 144 ustaw, więc nie jest to takie proste, ale prace nad tym już trwają. Trzecim postulatem – to też bardzo ważna rzecz – było podwyższenie progów umożliwiających uzyskanie świadczeń socjalnych. Mam nadzieję, że do tego dojdzie. Gdyby jednak premier Tusk nie dotrzymał słów, to byłby skandal. To nie było więc polityczne "tak", tylko wzięcie odpowiedzialności za Państwo wraz z odpowiedzialnością premiera za projekty, które mamy. Oczywiście, z większością naszych postulatów premier się nie zgodził. Nie będę ich tu wymieniał, bo były one bardziej ideowo-światopoglądowe. Premier swoje zdanie jednoznacznie i skrupulatnie wytłumaczył; oczywiście przyjmujemy to, bo jest to partnerska rozmowa.

 

 

Ruch Palikota – tak jak i inne ugrupowania – bardzo często organizują różnego rodzaju konferencje prasowe. I choć pojawiają się na nich dziennikarze, to w mediach trudno później zobaczyć jakąkolwiek wzmiankę o problemach, które posłowie Ruchu poruszyli podczas zwołanej konferencji.

Obserwujemy coś w rodzaju autocenzury, czy wręcz blokady stosowanej przez indywidualne media czy to w regionach, czy w ogóle w kraju. Posłużę się bardzo prostym przykładem. Myślę, że obrazuje to pewną wizję traktowania nas jako Ruch Palikota. Otóż wszystkie komitety, które zgłosiły się do wyborów i zarejestrowały listy, miały tzw. ustawowy czas antenowy. Tu nie można nas było wyprosić, bądź nam tego czasu nie dać. Zatem korzystaliśmy z tej opcji przed wyborami (mowa np. o TV Katowice). W momencie, kiedy te wybory – z naszego punktu widzenia – przegraliśmy, pomimo że dostaliśmy się do parlamentu, momentalnie zdjęto nas z anteny. Jest taki jeden program polityczny – nazywa się "Forum Regionów", który nadawany jest w poniedziałek i Ruchu tam nie ma. Jakiekolwiek protesty i zapytania (obojętnie czy to do prezesa, prowadzącego czy dyrektora stacji), kończyły się bardzo prostą odpowiedzią, że skoro nas nie ma w samorządzie, to nie może nas być w telewizji. Mówiono to w dodatku z takim cynicznym podtekstem, że "proszę nas zrozumieć, bo musimy być sprawiedliwi…". Problem polegał na tym, że w "FR" właściwie wypowiadają się wyłącznie politycy z pierwszych stron gazet (poza RAŚ-iem, który nie ma struktur w parlamencie). Tak więc trzecia siła polityczna w Polsce została skutecznie odcięta od jakichkolwiek możliwości wypowiedzi. Po jednym ze skandalicznych wystąpień jednego z posłów SLD, który nie zostawił na nas suchej nitki, zwróciłem się do przewodniczącego KRRiT Jana Dworaka, by wytłumaczył mi, dlaczego tak jest. Zaczęliśmy koło tego chodzić i dopiero bardzo ostre wymuszenia oraz bardzo ostre słowa w granicy zastraszania doprowadziły do sytuacji, w której łaskawie od 31 stycznia br. ułatwiono nam dostęp do TV. Proszę zwrócić uwagę: wybory były w październiku. Musiały minąć ponad trzy miesiące walki, żeby móc usiąść przy tym samym stole. W ten sposób odnoszą się do nas media. "Dziennik Zachodni" nie napisał ani jednego ciepłego słowa o nas. Był co prawda wyjątek, że – o dziwo – z szokiem i z zupełnym niedowierzaniem przyjęli, że posłowie Ruchu Palikota są najaktywniejsi, jeśli chodzi o posłów śląskich. To było jedno jedyne pozytywne zdanie, jeśli chodzi o "DZ". Jedynym medium, z którym się bardzo dobrze współpracuje (mowa o regionie śląskim) to Radio Katowice. Tak jest dokładnie w całej Polsce. Na 20 publikacji poświęconych Ruchowi w tygodniku "Wprost", wszystkie były albo kłamliwe, albo tak spreparowane, że RP to po prostu tragedia. To właściwie wszystko na ten temat. Nie potrafię w zasadzie uzasadnić dlaczego. Nie chcę oceniać, nie chcę wnikać, może się to zmieni. A jak nie, to trudno, musimy to również przeżyć.

Jeszcze kilkanaście lat temu namawiano młodych Polaków do podjęcia studiów. Dziś na wyższych uczelniach studiuje tysiące ludzi, jednakże mało który znajdzie po ukończeniu studiów pracę. A jeśli już zostanie zatrudniony, to najczęściej na tzw. umowę śmieciową, od której nie będą odprowadzane składki; nie zostanie też naliczony staż pracy. Czy Ruch Palikota będzie prowadzić jakieś działania w kierunku zmuszenia pracodawców do zawierania z pracownikiem umowy o pracę, a nie o dzieło bądź zlecenie?

Jest rzeczą oczywistą i wielokrotnie publikowaną, że jesteśmy przeciwko tzw. umowom śmieciowym. Uważam, że całe zło i cały problem z umowami wcale nie tkwi w formule tych umów, tylko w systemie umów. A ten system nazywa się ZUS. Bo jeżeli rozpatrzylibyśmy to, czego politycy innych ugrupowań nienawidzą, czy w ogóle reagują na to alergicznie (system kapitałowy zabezpieczenia emerytalnego i zdrowotnego), to składki byłyby znacznie niższe. Wtedy pracodawca płaci taką składkę z radością i nie ma tu żadnych hamulców. Jeżeli ktoś da tzw. uczciwą pensję i prowadzi swój – jak to się mówi – small buisness, w gruncie osoby "x", to co się potem dzieje? Taka osoba jak dochodzi do wniosku, że już jej się nie chce, pomimo tego, że dużo zarabia, to zaczyna kombinować z L4 itp… Jako przedsiębiorca miałem przypadek zatrudnienia człowieka na umowę o pracę, który skutecznie ukradł mi auto. I dzięki Kodeksowi Pracy, który jest cały do poprawy, nie byłem w stanie wyegzekwować zwrotu samochodu. Jak sprawa trafiła do prokuratury, to się dowiedziałem, że mogę sobie auto odebrać. Zapytałem się wtedy "A gdzie?". Na co otrzymałem odpowiedź "nie wiem". I to jest skutek tej formuły umów o pracę. Z jednej strony to lęk przed nadwładzą pracownika nad zlecającym pracę. Proszę zobaczyć na kopalnie. Tam praktycznie wszyscy pracują na umowę o pracę i nie ma w tym przypadku problemu. Są kadrowe, jest dział prany itd. Ale jeżeli przedsiębiorca zatrudnia 2-3 osoby i da umowy o pracę, to dokładnie musi się liczyć z tymi samymi konsekwencjami jak ja, że pracownik weźmie auto i pracodawca przez rok nie będzie widział swojej własności. I ten człowiek jest niekaralny, został zwolniony dyscyplinarnie z umowy o pracę. Gdyby był agentem, czy miałby umowę w innej formule, to już by siedział i to długo, bo zabór mienia dużej wartości jest wysoko wyceniany w polskim systemie prawnym. Mówimy więc w pierwszej kolejności o zmianach wszystkich systemów: a) ZUS-u, b) stworzenia takiej formuły, w której to funkcjonuje, c) zmiana Kodeksu Pracy – szeroko rozumianego, w której odpowiedzialność idzie po równo – na prawo i lewo. Idąc dalej – wykształcenie. Ja to zawsze sprowadzam do czegoś, co się potocznie nazywa "marketing i sprzątanie". Bo każdy, kto ukończył ten kierunek, wie mniej więcej tyle o biznesie i marketingu, co ja wiedziałem, jak chodziłem do przedszkola. To jest każda – jak się dobrze przypatrzeć – specjalizacja. Nie chcę dyskutować o politologii dziennej. Mam dużo kontaktów z młodzieżą i, gdy wchodzę w jakąkolwiek dyskusję, zawsze pytam: – Powiedz mi, na którym jesteś roku. – Na drugim. – A co będziesz chciał robić w przyszłości?. I potem słyszę od takiego, który studiuje ekonomię, że będzie chciał być prezesem. A od politologa, że będzie prowadził firmę. Więc już jestem w tym momencie dobrze ubawiony. Zdrowe społeczeństwo, to takie, które wykorzystuje (jeżeli chodzi o studia wyższe) w pełni swoje wykształcenie. Dziś to 8 % obywateli. To są na pewno sędziowie, lekarze, kadra oficerska wojska i policji oraz kilka innych zawodów, jak nauczyciele (akademiccy i zwykli, którzy muszą mieć to wykształcenie). Jak policzymy, ilu ich jest, to wychodzi 8 %. Nie ma powodów, żeby fryzjer był magistrem; nie ma powodu, żeby człowiek, który zajmuje się biznesem nie skończył liceum ekonomicznego w zakresie np. sprzedaży (niech sobie będzie np. marketingowcem; ale nie musi akademii kończyć). Iluż potrzebujemy nauczycieli historii? Więc każdy z nas musi sobie zadać pytanie, że jeżeli ja pójdę studiować coś, co nie ma wartości, albo nie daje pracy, to sam siebie skazuję na tą tragedię. Potem mogę mieć pretensje do Ruchu Palikota, że nie będzie walczył o politologów. My nie potrzebujemy politologów (tzn. potrzebujemy, zapraszamy do swoich szeregów), ale generalnie nie potrzebujemy żeby rządzili, bo oni nic nowego nie wymyślą. Tu jest ten limit zdolności czy percepcji. I to jest cała tragedia. Tu się tworzy – jak to określam – oszustwo oświatowe. Wmawia się ludziom, że ty też będziesz magistrem. Dam prosty przykład: Mój kolega – nie dalej jak dwa tygodnie temu – w wieku 50 lat obronił licencjat. Po ilu latach studiów? Po 1,5 roku. Ile razy był na zjeździe? Dokładnie 25 razy. Teraz "fikcyjnie" robi magistra. Ile będzie miał zjazdów? Ustalili, że musi to trwać dwa lata i musi ich mieć też 20. Czyli 10 razy na rok. Będzie magistrem zdrowia publicznego. Ale to nie koniec, bo już wszyscy się ze sobą umówili, że potem będą robili doktorat przez trzy lata. No więc mamy irrealizm, bo wyższe wykształcenie to jest w tym momencie fikcja. Nie ma żadnych egzaminów, żadnej odpowiedzialności za to, co człowiek uczy i nie ma żadnego powiązania z przyszłym wykonywanym zawodem. Pytanie: ilu dziennikarzy skończyło studia dziennikarskie? Bardzo niewielu. Czemu? Bo on się nauczył czegoś więcej gdzieś indziej niż na wydziale dziennikarstwa uniwersytetu. Tak to funkcjonuje i jeśli tak będzie dalej, to my w ten temat nie wchodzimy. Najpierw reformujemy ZUS, kwestię regulacji zasad pracy, a potem się weźmiemy za edukację w zakresie tworzonych szkółek nie wiadomo jakich, dających magistra z marketingu i sprzątania. A to jest najlepszy przykład.

Wróćmy do spotkania w Kuźni. Wspomniał Pan, że zetknął się z osobą – Pana zdaniem – będącego ekspertem w zakresie regulacji rzek oraz mającego ogromną wiedzę odnośnie projektu budowy kanału Odra-Dunaj. Do takiego spotkania w celu zgłębienia tematu doszło w środę (18 lipca). Czy temat ten znajdzie odzwierciedlenie w postaci poselskich interpelacji?

Oczywiście. W tej chwili przystępuję do takiej logicznej ofensywy, czyli wybadania pola walki walką. Tzn. wysyłam zwiad interpelacyjno-zapytaniowy do poszczególnych ministrów i organów, na jakim interlogicznym etapie oni są w celu zrozumienia zjawisk, które funkcjonują i związane są generalnie z Odrą. W życiu widziałem wiele powodzi. Nie tylko w Polsce i powiem szczerze, że nigdy bym nie połączył tego, co widziałem z tym, co było w 1997 r. Oczywiście zdarzało się, że widziałem podtopione wioski po obfitych opadach deszczu, ale taka powódź, która wiązała się z przesuwającą się falą i zalewającą duże miasta (Racibórz, Opole i Wrocław), to w życiu się nie spotkałem, i nawet w sensie jakiejś ideologii nie byłem w stanie sobie wymyślić, jakie zjawiska musiałyby nastąpić, żeby taka powódź wystąpiła. To jest kwestia, która jest tzw. rzeczą obiektywną (katastrofa ma charakter obiektywny). Bo auto przed gradem można schować do garażu (jak tego nie zrobię, to efekt jest łatwy do przewidzenia). Natomiast przed powodzią domy uciec nie mogą. Czyli na wypadek powodzi trzeba się zabezpieczyć w sposób profesjonalny. Jeżeli spojrzymy na słynną wypowiedź obecnego senatora, a kiedyś premiera Włodzimierza Cimoszewicza dotyczącą ubezpieczenia, to proszę zwrócić uwagę, że osoby, które mieszkają przy rzekach, mają bardzo poważne problemy z tym ubezpieczeniem. Tu jest pewien paragraf, który to reguluje, więc nie można na ubezpieczycielu czegoś wymusić. Co więc trzeba zrobić? Trzeba te sprawy wypracować i uregulować. Kto to ma zrobić? Jeżeli tego nie zrobi profesjonalista, czyli ta osoba, która tym zawiaduje czy to na szczeblu ministerialnym, czy samorządowym i nie ma na to pomysłu, to zapytać się musi poseł. Jeżeli dostanę konkretną odpowiedź na poszczególne interpelacje i będzie ona w jakiś sposób umotywowana, to jedynie, co mogę, to przekazać ją do mediów i pochwalić, że jest jakiś zdrowy rozsądek. Natomiast już dzisiaj widzę i wiem o tym, że niektórzy nie są w stanie tłumaczyć się z zaniedbań. Jeżeli popatrzymy na rok 1997, a teraz mamy 2012, czyli 15 lat po zdarzeniu, to ile jeszcze poczekamy na następną powódź stulecia? Dwa lata, pięć, dziesięć? Jedno pokolenie to przeżyło i teraz przeżyje następne, jeżeli czegoś nie zrobimy. To jest główna motywacja. Ze względu na to, że jestem w komisji infrastruktury i zajmuję się m. in. sprawami morskimi, które w Polsce zostały całkowicie zaniedbane, a które można połączyć m. in. z wodami wewnętrznymi (rzeki) i znam się troszkę na ochronie środowiska, to doskonale wiem, że te wszystkie rozwiązania związane z żeglownością nie mają charakteru ekonomicznego (w sensie, że zawieziemy gdzieś węgiel barką). To jest najistotniejszy element. W ten sposób funkcjonują praktycznie całe Niemcy. Co prawda mieli ostatnio trochę problemów z Renem. Kiedy okazało się, że Ren wylał i był bliski zalania dużych miast, Niemcy otworzyli jedną śluzę, powodując tzw. cofkę w rzece. Zalali po drodze jeden port barkowy, ale się uratowali. Czemu? Bo mieli dobrą infrastrukturę. I to jest cała ta filozofia, czyli ta zdolność myślenia i przewidywania tego, co tak naprawdę się wydarzy. Wydaje mi się, że w tym kierunku trzeba iść i jak najszybciej unormować tę kwestię, szczególnie że jest potężna i łatwa możliwość pozyskania środków, które będą w nowej perspektywie Unii Europejskiej na różnego rodzaju inwestycje infrastrukturalne. Nie ma sensu budować na potęgę kolei, którymi i tak mało kto będzie jeździł, tylko trzeba się skoncentrować np. na cieku wodnym Odry i coś takiego zrobić, żebyśmy mieszkali i żyli spokojnie.

A czy poza tym jednym spotkaniem, które miało miejsce w niedzielę, 15 lipca, posła Chmielowskiego na terenie gminy Kuźnia Raciborska będzie można w najbliższym czasie spotkać?

Jeżeli chodzi o Kuźnię Raciborską i inne gminy, to muszę zaznaczyć jedną rzecz. Otóż mam 35 wybieralnych gmin na terenie swojego działania, czyli okręgu wyborczego nr 30. Jeżeli policzymy, że miesiąc ma średnio 30 dni (po odjęciu niedziel, trochę mniej), to teoretycznie raz na dwa miesiące byłbym w danej gminie. Kuźnia Raciborska nie należy do gmin, w których problemy – nazwijmy to poza globalnymi problemami infrastrukturalnymi dotyczącymi wszystkich w jakiś sposób – wyróżnia się w zakresie jakiejś problematyki. Więc prawdopodobieństwo tego, że np. otworzę tutaj biuro i pojawi się jakaś grupa aktywistów, działająca na rzecz gminy jest zdecydowanie mniejsza niż np. w tych gminach czy miastach, w których zamyka się szpitale czy np. doprowadza się do upadku szpitalnictwo. Zasiadam w komisji zdrowia, więc zajmuję się zdrowiem publicznym, także tutaj jest pełne pole do popisu. A jeśli mowa o Kuźni i okolicach np. gminie Nędza – tu zwracam szczególną uwagę bo to gmina, w której są dwa dworce kolejowe, z których żaden nie funkcjonuje. Tak więc Kuźnia i cała okolica – jeśli wziąć pod uwagę dworce – jest u mnie pod obstrzałem. W grę wchodzi również słynny dworzec w Pietrowicach Wielkich, który upada i za chwilę się dach w nim zawali. Będzie to więc czynność, którą będę globalnie dla całego okręgu rozwiązywał na szczeblu prokuratury i wszystkich organów ścigania. Jeżeli rozpoczniemy w tym kierunku prace, to zapewniam, że z tego punktu widzenia na pewno w Kuźni też będę, bo i tu jest infrastruktura dworcowa. Jak dobrze pamiętam, to aż 17 działek Skarbu Państwa, które teoretycznie powinny być w gminie i powinny być w sposób prawidłowy zagospodarowane. Napisałem w tym celu kilka interpelacji; w tej chwili one spływają i z tego co wiem, to w ministerstwie są na mnie już tak wściekli, bo dostali kilka tysięcy lokalizacji z całej Polski, także oni w tej chwili już tylko w papierach siedzą. Jest więc coś na rzeczy, bo nawet minister Sławomir Nowak mięknie w tej kwestii (przekazywanie tych działek samorządom). Pojawia się jednak inny problem, ponieważ niektóre samorządy nie chcą tych ruder, więc zaczyna to działać w drugą stronę. W tym charakterze Kuźnia Raciborska oczywiście również będzie – jak to się mówi – nawiedzana i odwiedzana. Tymczasem zapraszam do Raciborza, do swojego biura poselskiego (Biurowiec "Batory"). Tam będziemy mogli wszyscy wszystkiego się bez problemu dowiedzieć, działać i współpracować.

Rozmawiał Bartosz Kozina

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj