O tym, jak Krzysiek i Kamil dzięki pomocy włoskiego kierowcy wylądowali na stacji widmo i jak po długiej podróży stanęli w końcu na rozgrzanej bośniackiej ziemi.
Od ostatniej relacji z Rijeki sporo się działo. Po kilku godzinach spędzonych na stacji benzynowej znaleźliśmy kierowcę, który zgodził się nas zabrać. Zapewnił, ze w momencie rozwidlenia się autostrady będzie kolejna stacja benzynowa. Pochodził z Chorwacji, lecz mieszkał we Włoszech. Z dotychczasowych doświadczeń stwierdzamy, ze włoscy kierowcy maja bardzo luźne podejście do jazdy w linii prostej (oczywiście jazda 2 pasami na raz jest często stosowana). Możliwe, że to przez energiczną gestykulację. Dojeżdżając do rozwidlenia okazało się, ze wspomniana stacja była wymysłem. Nie pozostało nam nic innego, jak stanie na poboczu.
Przyznaję się, że w tamtym momencie uznałem sytuację za beznadziejną, a szanse na złapanie czegokolwiek równe zeru. Na szczęście myliłem się – w momencie wygłaszania swojej wizji zauważyłem zatrzymujące się auto. Było to pięcioro Anglików jadących dziewięcioosobowym busem na festiwal muzyczny do Triest. W ten sposób, w świetnej atmosferze, przy funk'owej muzyce i zachodzącym nad górami słońcu jechaliśmy przez Chorwację. Obrót akcji, w który nie mogę uwierzyć, a jednak go przeżyłem. Wysiedliśmy w Pirovac, żeby mieć możliwość ruszenia w dalsza drogę. Miejscowość ma świetny, mniej turystyczny klimat. Znaleźliśmy niedrogą restaurację i mogliśmy wreszcie spróbować lokalnej kuchni wykraczającej poza pasztet i mielonkę. Kalmary okazały się być przepyszne.
Pod koniec dnia Dzień rozbiliśmy namiot na plaży. W piątek ruszyliśmy pieszo do parku narodowego w którym znajdowało się wielkie, zielone (w mojej ubogiej palecie barw) jezioro Vransko. Kilka kilometrów podwiózł nas Polak, który jechał w przeciwna stronę, ale spodobał mu się nasz pomysł i pomógł nam dotrzeć do granicy parku. Kąpiel w tym jeziorze to była świetna sprawa. Następnie przejechaliśmy z kuzynka Kamila 50 km. Rekordowo szybko złapaliśmy następne auto. Nie włączyliśmy stopera, żeby dokładnie określić ile to trwało. Zatrzymali się rodacy jadący do Splitu. Stamtąd trafiliśmy do Makarskiej, gdzie jest więcej Polaków niż Chorwatów i spędziliśmy tam noc. Rano mieliśmy małe problemy, żeby się wydostać, ale ruszyliśmy małymi kroczkami w kierunku granicy z Bośnia. O 14.15 udało się ją przekroczyć. Nasze pierwsze wrażenia z Bośni zawierają się w zdaniu: „Czuję się, jakbym stanął zbyt blisko grilla.” Jest 37 stopni, nie wiedzieć czemu w miejscu gdzie jesteśmy unosi się dym.
Obecnie próbujemy dotrzeć do Mostaru i przekazać nowe wrażenia.
Pozdrawiamy,
Krzysiek Krzeminski i Kamil Litwinowicz
Publ. Marta Rajchel
oficjalny sponsor:
Akcję wspiera:
Zazdroszczę! Brawo chłopaki! Super przygoda i fajny pomysł na wakacje. Też bym tak chciała.