Ludwik Bielaczek, urodzony w 1899 roku we wsi Grabówka koło Lubomi, pozostawił po sobie bogaty dorobek pisarski.
„Nieraz mi się wydawało”, pisał Bielaczek, „że dwie dusze mieszkają w moim ciele, jedna z nich była duszą zwykłego robociarza, bardzo niewybredną, ale duszy drugiej lękałem się czasem do najwyższego stopnia z powodu jej niezrozumiałych dla mnie i wygórowanych wymagań” (s.79). Autor przyznał także, że nieraz miewał poczucie, iż ktoś kieruje jego myślami i piórem. I to właśnie jego podatnej na pisarskie natchnienie „drugiej duszy” zawdzięczamy wiele interesujących tekstów, które pozostawił po sobie Ludwik Bielaczek, zmarły w tak mocno zapisanym w najnowszej historii naszego kraju 1980 roku.
Deszczowa Grabówka
„Wspomnienia bliskie i dalekie” rozpoczynają się od retrospekcji. Autor pod koniec życia, w 1977 roku, odwiedził miejsce swojego urodzenia, by zobaczyć, jak obecnie wygląda Grabówka, w której przyszli na świat także jego dziadek i ojciec. Dzień był deszczowy, a dom jego dziadków wyglądał już zupełnie inaczej, co jeszcze bardziej pogłębiło poczucie upływającego czasu. Autor snuje wspomnienia z przeszłości i opowiada historię swojej rodziny, odtwarzając dawne obrazy i sylwetki ludzi, których znał: krewnych, sąsiadów, znajomych. Z Grabówki można dojść pieszo do sąsiedniej Syryni. Bielaczek po drodze zauważa zmiany w krajobrazie przy okazji odwiedzin grobu Bordonowskiej Pani (takim zapisem się posługuje). Spoczywa tam zmarła w 1751 roku żona jednego z książąt Lichnowskich, dawnych właścicieli tych terenów. Ostatnim życzeniem księżnej było to, aby trumnę z jej zwłokami pociągnęły na wozie woły, a gdzie przystaną po raz pierwszy – tam miała być pochowana. Legenda o niej, uwieczniona przez Bielaczka, jest przekazywana przez rodzimą ludność z pokolenia na pokolenie. Pomniczek Bordonowskiej Pani, choć mocno zniszczony, na wzgórzu między Grabówką a Syrynią stoi do dzisiaj. Rodzinna wieś nie była jedynym miejscem zamieszkania pisarza. Ze względu na pracę ojca, rodzina przenosiła się kolejno do Syryni, Haci, Pstrążnej i do Tworkowa, gdzie zastało ich trzecie powstanie śląskie. Dynamiczny, rasowy reporterski tekst „Wspaniałe zwycięstwo” świetnie oddaje dramatyzm wydarzeń, gdy powstańcy pokonali w okolicach wsi Olzy oddział niemieckiego Selbstschutzu.
Dożynki z Hitlerem
Wiele zawartych w tym tomie opowieści jest podszytych nutą swojskiego humoru, który jest lekiem na absurdy i próbą radzenia sobie z powaga sytuacji. Najlepszym tego przykładem jest tekst „Delegaci na dożynki”. W 1934 roku na polecenie raciborskiego Kreisleitera zarządca gospodarstwa w Tworkowie musiał wydelegować na centralne niemieckie dożynki dwóch swoich robotników. Jednym z nich był Bielaczek – i oto, chcąc nie chcąc, autor i jego kolega Zeflik tłuką się Sonderzugiem3 z Opola do Bikebergu w głębi Niemiec, „o którym licho wie, gdzie leży” (s. 51). Po przyjeździe na miejsce obaj zauważają napis na jednym z niemieckich domów: „gdzie bocian buduje gniazdo, tam jest spokój”. „Takie pierony – klnie Zeflik – nawet i z bociana zrobią błozna” (s. 56). Nie trzeba chyba dłuższego komentarza na temat hitlerowskich porządków. A po tym ciętym zdaniu – opisane dalej sceny z dożynek oraz wizerunki Hitlera, Göringa i innych „asów” ówczesnej hitlerowskiej władzy tchną taką groteską i absurdem, że nie powstydziłby się tego tekstu nawet Mariusz Szczygieł! Dożynki te w życiu autora były zresztą przełomowe, bowiem po powrocie do domu Ludwik Bielaczek musiał napisać Aufsatz – relację z tego wydarzenia. I wywiązał się z tego zadania na tyle dobrze, że nawet dyrektor majątku wraz z rodziną przyszli pod jego dom w środku nocy, by pogratulować mu tak dobrze napisanego tekstu. A sam autor od tamtego czasu zaczął myśleć o dalszym pisaniu, choć – jak zastrzegł – nie do propagandowej prasy niemieckiej. Pełne humoru są także anegdoty zamieszczone w podrozdziale „Z księgi humoru śląskiego”. Wzruszająca jest zwłaszcza sylwetka filozofa Krzysztofka, raciborskiego Sowizdrzała, o którym niektórzy raciborzanie pamiętają do dzisiaj. Przypomnienie pełnych fantazji psikusów Krzysztofka nadaje przeszłości Raciborza szczególnego kolorytu.
Wiele dróg
„Wspomnienia bliskie i dalekie” zawierają także teksty wspomnieniowe z czasów, gdy Bielaczek podczas drugiej wojny światowej został przymusowo wcielony do niemieckiego wojska i przebył wiele dróg wojennego szlaku ze Śląska na wschód Polski, w okolice Krosna i Sanoka. Z wojny powrócił jako inwalida – stracił słuch. Na szczególną uwagę zasługuje „Moja droga do Opola”. Jest to świadectwo jeszcze jednej niełatwej drogi, którą przeszedł autor – wieloletniej pracy, jaką włożył w samokształcenie. Przed wojną musiał uczęszczać do szkoły niemieckiej. Posługujący się śląską gwarą, zaległości w posługiwaniu się literacką polszczyzną Ludwik Bielaczek nadrabiał po wojnie, ucząc się ze szkolnych podręczników swoich córek. Korzystał też z bogato zaopatrzonej biblioteki w świetlicy PGR w Tworkowie. Wiele lat tej mozolnej pracy zaowocowało pierwszą publikacją na łamach prasy w 1949 roku. Jednak za swój prawdziwy prozatorski debiut autor uważał zamieszczony w 1953 roku tekst w „Tygodniku Powszechnym”. Redakcja wyrażała zainteresowanie jego dalszymi tekstami, ale pech chciał, że pismo zostało krótko potem zamknięte, więc do dalszej współpracy Bielaczka z krakowskim tygodnikiem nie doszło. Jakże wspaniałym zwieńczeniem tej niełatwej drogi pisarza-samouka, podążającego za głosem swojej „drugiej duszy”, było przyjęcie Ludwika Bielaczka do opolskiego oddziału Związku Literatów Polskich w 1959 roku. Autor wspominał ostatnie chwile tuż przed uroczystością: „przez dłuższą chwilę deptałem pod oknami lokalu, nie ważąc się wstąpić do wnętrza” (s.130).
Wojnowice jak Midland
Fascynująca jest także druga część „Wspomnień bliskich i dalekich”, zawierająca zapiski z półrocznej podróży autora i jego żony po Kanadzie i USA w 1966 roku. Wybrali się tam w odwiedziny do córek, które osiedliły się za oceanem. Obrazy z rejsu „Batorym”, a następnie podróży po obu krajach północnoamerykańskiego kontynentu są wyraziste, świadczące o spostrzegawczości autora i przywiązaniu do szczegółu. Państwo Bielaczkowie uczestniczyli w codziennym życiu swoich dzieci i ich rodzin, również w przeprowadzce jednej z córek z Edmonton do Midland, ale nie brakowało wypraw czysto turystycznych, chociażby do wodospadu Niagara. Bielaczek próbuje porządkować przeżycia towarzyszące mu zetknięciu się z ogromnym bogactwem wrażeń i całkowicie nowymi realiami życia. W jego relacji z podróży nie doszukamy się większych zachwytów czy też obezwładniającego oczarowania, które towarzyszy niektórym Europejczykom podczas pierwszych spotkań z Ameryką. Autor jawi się tu jako człowiek świadomy swoich korzeni, przemierzający świat bez większych kompleksów, ale z drugiej strony jest tego innego świata ciekawy. Co warto podkreślić, nie ma w jego relacjach przejawów ksenofobii ani etnocentryzmu. Bielaczek obserwuje i starannie utrwala. Także – swoje zmęczenie wyjazdami i zwiedzaniem, gdy najchętniej chciałby odpocząć i skupić się na lekturze. Doszukuje się podobieństw: plantacja chmielu w kanadyjskim Midland do złudzenia przypomina mu hodowlę chmielu w PGR Wojnowice! Daje się też kilka razy zauważyć w odautorskich komentarzach ton niedowierzania. Pisarz ze wzruszeniem wspomina, że w czasach szkolnych oglądał mapę półkuli zachodniej, a na niej białe plamy wielkich jezior Kanady. „Na myśl mi nawet wtedy nie przyszło, że ja, syn ubogiego dworskiego stangreta, kiedyś podróżować będę po świecie, a owe wielkie jeziora Kanady nie tylko widzieć będę na własne oczy, ale i w wodzie największego zażywać będę kąpieli” (s. 195). Nie sposób nie zgodzić się z autorem, że „życie człowiekowi płata czasem figle”. Jak na przykład taki, że oto Ludwik Bielaczek ponownie uczestniczył w dożynkach – tym razem w Kanadzie, w roku 1966. W dożynkach, dodajmy, jakże innych od tamtych sprzed trzydziestu dwóch lat…
„Wspomnienia bliskie i dalekie” mają dla wiedzy o naszym regionie wielkie znaczenie. Mnóstwo niezwykłego kolorytu i uroku mają zamieszczone tu opowieści, w których utrwalone zostały ze szczegółami wydarzenia i portrety uczestniczących w nich ludzi. Zwracają uwagę nuty śląskiego, swojskiego humoru i bogate obyczajowe tło, wydobywające z zapomnienia wiedzę o kulturowej przeszłości ziemi raciborskiej. Teksty Ludwika Bielaczka ciągle jeszcze oczekujące na interpretację krytycznoliteracką i etnograficzną, z pewnością zasługują na ponowne odkrycie. Można je jednak polecić wszystkim czytelnikom – entuzjastom, którzy lubią odnajdywać zapomniane wyspy w archipelagu regionalnej literatury faktu. Związany z regionem raciborskim Ludwik Bielaczek ma tutaj swoje zasłużone miejsce.
dr Joanna Kapica-Curzytek
Artykuł zaczerpnięto z Eunomii nr 4 (71) / kwiecień 2014