Z pewnością nie żyjemy w czasach, kiedy czytanie książek było „chlebem powszednim”. Jednak współczesność walczy o czytelników.
1Coraz rzadziej korzystamy z wynalazku Gutenberga?
Kiedy ostatnio poczułeś zapach kleju introligatorskiego, farby drukarskiej? Usłyszałeś szelest dobrego papieru, poczułeś go pod swoimi palcami? Dawno? Niestety, według badań Biblioteki Narodowej, w 2016 roku 63% polskiego społeczeństwa nie zaznało tego doświadczenia. Grubo, ponad połowa społeczeństwa, w którym każdy jest specjalistą w jakieś dziedzinie i wie najlepiej, co jest dobre dla drugiego, nie przeczytała ani jednej książki! Czy to w formie papierowej, czy elektronicznej. Idźmy dalej. Te same badania pokazują, że 54% respondentów nie przeczytało tekstu dłuższego niż 3 strony! Wygląda na to, że Ci ludzie nie dotrwali nawet do końca lektury instrukcji złożenia mebli z Ikea. W sumie, to akurat nie dziwi. Prawdziwy Polak nie potrzebuje instrukcji obsługi. On dzwoni do szwagra.
Nie czytamy wiele. Nie chodzimy do teatru, o operze nie wspominając. W kinie lądujemy na wysoce intelektualnych dziełach typu „Porady na zdrady” czy innych „botoksach”. Niestety później zbieramy tego pokłosie w postaci „kwiatkuf” typu: „Poszłem zanieść tatowi”.
Dlaczego tak się dzieje, że coraz rzadziej korzystamy z wynalazku Gutenberga? Może ma słabsze logo od Apple? Może książki są drogie? Guzik prawda! Książka średnio kosztuje tyle, co dwie paczki fajek. Andrzej Sapkowski twierdzi, że książka nie powinna być droższa od flaszki wódki, że człowiek musi mieć przecież wybór. Mogę oświadczyć, z całą odpowiedzialnością, że mamy teraz bezproblemową możliwość takiego wyboru. Wszelkiej maści dyskonty oferują nam szeroki wachlarz naprawdę niesłabej literatury. Znajdziemy tam pięknie wydaną biografię – album Milsa Davisa (z 79 zł na 9.90!), znajdziemy nowości Pilcha, Żulczyka czy innego Twardocha w cenie około dwudziestu kilku złotych. Tak więc to nie jest powód. Wystarczy tylko sięgnąć na odpowiednią półkę w „biedrze”, przy okazji kupując karczek za 15,30 zł/kg.
Dobre.