#wybory, czyli kogo obleciał strach

To tutaj, w hotelu Racibor, miała odbyć się debata prezydencka. Fotele pozostaną jednak puste

Za tydzień wielu z nas odetchnie z ulgą. Skończy się pierwsza runda wyborczej gonitwy, której symbolem stał się już hejt i nierealne do spełnienia obietnice. Ale takie mamy niestety czasy, taką odpowiedzialność za słowa i – co dotyka mnie najbardziej – standardy raciborskiej klasy politycznej. Do niedzieli wierzyłem, że posmak przedwyborczej goryczy poprawi merytoryczna debata kandydatów. Zamiast wiary pozostał wstyd, bo poległem na własnej naiwności.

Po raz kolejny okazało się, że pomysły będące w innych miastach normą, w Raciborzu trafiają w próżnię. W Rybniku, Warszawie czy Katowicach się dało, u nas – niekoniecznie. Debata prezydencka mogła być najjaśniejszym punktem trwającej jeszcze kampanii i oznaką szacunku kandydatów na najwyższy urząd w mieście wobec zwykłych raciborzan, ale i kontrkandydatów. Tymczasem części elektoratu pokazano gest Kozakiewicza, stawiając ponad dyskusją o przyszłości miasta osobiste antypatie czy usprawiedliwiając swoją nieobecność napiętym grafikiem.

- reklama -

Dziś wiemy już bowiem, że debaty nie będzie. Chęć udziału w wydarzeniu wyrazili wyłącznie obecny gospodarz miasta Mirosław Lenk i Robert Myśliwy. Zapytanie o uczestnictwo – jak wynika z informacji przekazanej przez organizatorów – Michał Fita skwitował milczeniem, Dariusz Polowy ma w tym czasie inne (ważniejsze od zaprezentowania się mieszkańcom?) plany, a Ludmiła Nowacka uzależniła swój udział od obecności tego drugiego. Skończyło się, jak się skończyło – trochu śmieczno, trochu straszno. Zważywszy na fakt, że ktoś z nich za miesiąc może rządzić miastem.

Skoro “Racibórz znów ma być wielki”, dlaczego o tym powrocie do wielkości nie porozmawiać? Jeśli kandydat chce być “Twoim prezydentem”, czemu nie godzi się na poświęcenie chwili, abyś Ty, Wyborco, zobaczył, w jaki sposób formułuje myśli w obliczu stresu, radzi sobie z trudnymi pytaniami i wreszcie – czy szanuje swoich oponentów. Może dlatego, że samorządowy pragmatyzm, suche fakty, znajomość prawa i ogólnie pojęte polityczne obycie (a w niektórych przypadkach jego kompletny brak) nie idą w parze z kampanijnym show, kreowanym przez partyjnych speców od pijaru? Może dlatego, że dziś powiedzieć można wiele, ale słowa nie zastąpią działania, konieczności godzenia interesów wielu grup i umiejętności pójścia na kompromis dla dobra wspólnego? I wreszcie dlatego, że debata zazwyczaj odziera kandydata z pustych wizji, twierdzeń rzucanych na wiatr, nierealnych do spełnienia celów. Tam nie ma miejsca i czasu na czekanie na instrukcje “z góry”, korzystanie ze ściąg czy pomocy współpracowników ze swojego komitetu wyborczego. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że niektórzy kandydaci nie odrobili jeszcze lekcji i próbują na ostatni moment poznać jak najwięcej niuansów samorządowej materii. Przykre to. Bo przy święcie demokracji mowa nie o aspirujących na stanowisko prezydenta czy do rad miasta i powiatu, ale w szczególności o obywatelach. I oczywiście o ich podatkach. Tak, drodzy kandydaci, prezydent jest pracownikiem mieszkańców, żyje ze zgromadzonej przez nich pensji i powinien mieć na względzie oczekiwania większości swoich pracodawców!

Dla mnie odmowa udziału w debacie to oznaka braku odwagi zderzenia swojego świata z innymi poglądami. Moja jest racja i tylko moja, nic wam do tego – dlaczego mam wrażenie, że wiele w tym prawdy? To także potwierdzenie tego, który z kandydatów “żyje” samorządem na co dzień, a który musi dopiero nauczyć się nowej roli. Zastanawia mnie tylko jedno. Czy jeśli na etapie kampanii wyborczej kandydata oblatuje strach przed publicznym bronieniem swoich przekonań i pomysłów, to czy będzie w stanie robić to piastując urząd prezydenta i konfrontując się niejednokrotnie z bardziej wytrawnymi interlokutorami, walcząc na przykład o interesy miasta na poziomie powiatowym czy wojewódzkim?

W całym wyborczym zgiełku chodzi w dużej mierze o zachowanie szacunku. Nie do wyborców czy przeciwników, ale przede wszystkim do samego siebie. Kampania to brudna gra, ale jeśli ktoś robi z naszego lokalnego samorządu raciborskie House of Cards boleśnie mija się z rzeczywistością. Polityka jest ważna, ale nie powinna zmieniać ludzi – usłyszeliśmy ostatnio. A za każdym programem wyborczym i obietnicami stoi przecież człowiek. Człowiek też zasiądzie w prezydenckim fotelu. Ze wszystkimi zaletami, wadami i ograniczeniami. Warto w porę spojrzeć na ten element przedwyborczej walki, nauczyć się czytać między wierszami, w każdym z polityków dostrzec drugą – mniej polityczną – twarz i przeanalizować nie tyle to, co mówi, lecz jak to robi.

Ulotki wyborcze, artykuły sponsorowane w lokalnych mediach, ogromne bilbordy czy częstowanie wyborców kawą, owocami i ciastem nie powinny ustępować merytorycznej dyskusji programowej. Debata mogła znacząco wpłynąć na wynik wyborów, z czego zdają sobie sprawę wszyscy kandydaci. Zgodzili się na nią ci, którzy podczas publicznych wystąpień czują się jak ryby w wodzie, a doświadczenia mają dosyć, aby w porę zaatakować lub zrobić unik. Co z pozostałymi? Mam wrażenie, że wciąż wertują notatki i przygotowują się do jednego z najważniejszych egzaminów w swoim życiu, zwanego wyborami samorządowymi 2018. Na szczęście ocenę z testu wystawią raciborzanie. Wierzę w to, że będzie poparta dokładną analizą programów wyborczych i obserwacją poczynań kandydatów podczas agitacji. Każdy wyciągnie oczywiście swoje wnioski, ale aby werdykt był w pełni jakościowy potrzeba jak największej liczby głosów. Zachęcam Was do pójścia do urn i podjęcia ważnej dla losów miasta decyzji. To jedna z tych rzeczy w życiu, których nikt za nas nie zrobi. Racibórz to nasze miasto i dajmy temu dowód. Mieszkańcy mają swoje pięć minut właśnie teraz.

PS W tytule umieściłem popularny ostatnio #hasztag. Wzorem niektórych kandydatów, którzy chcą być tak bardzo nowocześni, że stają się niestety niespójni i mało autentyczni. A może to jakiś magiczny symbol, który zbliża do fotela prezydenta? Bo przecież braku oryginalności i podążania za tłumem nie wypada sugerować. 

tekst: Wojciech Kowalczyk
fot. FB Raciborzanie w Internecie

- reklama -

61 KOMENTARZE

  1. W tekście pominięto kilka faktów – że osoba przedstawiana jako organizator dostała kupę kasy od prezydenta na organizację imprezy. Umowa zawierana w ramach wydziału edukacji. I przypadkiem naczelnik i prezydent od razu wyrazili chęć udziału. Dalej myślicie, że to nie była ustawka? To miał być spektakl, w którym urzędnicy mieli pokazać przedsiębiorcy, że nie ma pojęcia o tym, czego się nie da zrobić. Dobrze, że 3 kandydatów zrezygnowało z tego cyrku. A krytykowanie tego to tak, jakby facet od bilbordow rozpętał gównoburzę, że jacyś kandydaci nie robią bilbordow. Każdy ma prawo sobie robić kampanię tak, jak sobie zaplanował!! Nie ulegać tylko dlatego, że ktoś sobie wymyślił pseudodebatę.

  2. Co to za debata skoro sam Myśliwy ubolewa, że nie będzie miał okazji przekonać wyborców do swojego oratorstwa? Przecież to miał być festiwal konferansjerski, a nie debata. Myśliwy liczył na to, że za sprawne gadanie ludzie go wybiorą. Nie istotne są pomysły, koncepcje, problemy miasta, ważne jest tylko to jak Myśliwy, a także Lenk będą szybko nawijać przed kamerami i mikrofonami.

    • Przecież każdy kandydat miałby czas na wypowiedź i odniesienie do słów przeciwnikowi. Jak dla mnie to po prostu tchórzostwo a zasłanianie się brakiem czasu to już poniżej wszelkiej krytyki.

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj