Radny przeżył chwile grozy w urzędzie

O tym jak niebezpieczna jest praca radnego, przekonał się Marian Gawliczek. Tylko niesamowitemu szczęściu zawdzięcza on, że wyszedł bez szwanku ze zdarzenia, w którym mógł ucierpieć. Zadecydowały dosłownie centymetry.

Czwartek. Urząd miasta, sala nr 125, znana również jako "błękitna". Jest godzina w okolicach piętnastej. Plus minus parę minut, dokładnego czasu nie da się już ustalić. O tej właśnie porze ma rozpocząć się posiedzenie komisji gospodarki miejskiej.

- reklama -

Komisja liczy kilkunastu radnych. W czasie gdy rozgrywają się te wydarzenia, na sali jest ich zaledwie trzech: przewodniczący Henryk Majnusz, lider opozycji Robert Myśliwy i Marian Gawliczek. Dwaj pierwsi siedzą już na swoich zwyczajowych miejscach, Gawliczek jeszcze kręci się to tu, to tam. W pomieszczeniu są też trzy pracowniczki urzędu.

Osoby zgromadzone na sali w oczekiwaniu na rozpoczęcie posiedzenia przeglądają przygotowane dokumenty, wymieniają zdawkowe uwagi, sprawdzają telefony komórkowe. Wypadałoby już zaczynać, ale na razie frekwencja zbyt niska. Trzeba czekać na pozostałych. Ci schodzą się niespiesznie.

Jako pierwszy z oczekiwanych pojawia się Eugeniusz Wyglenda. To właśnie jego wejście początkuje cały ciąg dramatycznych wydarzeń. Od tego momentu rzeczy rozgrywają się błyskawicznie. Powitalne "dzień dobry" w jego wykonaniu zagłusza niespodziewany hałas przypominający eksplozję. Co jest przyczyną?

 

Tego się prawdopodobnie nigdy nie dowiemy, w każdym razie hipotezy są dwie. Pierwsza zakłada, że winą należy obarczyć przeciąg spowodowany otworzeniem drzwi przez Wyglendę. Wg drugiej za mocno zamknął on drzwi, co wstrząsnęło konstrukcją budynku.

 

Bez oglądania się na przyczyny, dalszy przebieg wygląda następująco: chwilę po wejściu radnego Wyglendy ze ściany spada zegar. Solidny czasomierz spadając mija głowę radnego Gawliczka, szykującego się do usadowienia się na krześle. Dosłownie o kilka centymetrów…

 

Zegar zawieszony był na wysokości ok. 4 metrów i ważył ok. kilograma. Siła uderzenia była tak duża, że elementy metalowego obramowania zbierał spod swojego krzesła Robert Myśliwy, siedzący kilka metrów dalej.

 

 

Marian Gawliczek (z prawej) cudem uniknął spadającego zegara. Radny wyklucza jednak zdecydowanie zamach na jego życie

 

 

/ps/

- reklama -

7 KOMENTARZE

  1. Atmosfera jak u Hitchcocka, tylko podpis pod zdjęciem chyba nieprawdziwy. Z treści artykułu wyraźnie wynika, że to był czystej wody zamach. Po prostu: radny Wyglenda zamachnął się drzwiami na radnego Gawliczka tak, że aż mu się zegar sypnął na głowę.
    A tak na marginesie: czy nikogo nie zastanawia fakt, że pierwszym na miejscu zdarzenia był przewodniczący Franciszek? No wiecie: Franciszek, drzwi, zegar… nie skończę tego pytania, bo od tego jest prokuratura.

  2. [b]Ale jaja!!!…Zegar nie wytrzymał oczekiwania na spóżnialskich radnych!….z 15-tej,zrobiła się 16-ta i …BĘCCCC….zegar zginął śmiercią tragiczną na zawał …hehhh…przesuwanie wskazówek też ma swoje granice wytrzymałości !….a Gawliczek marzy o swoim zamachowcu i rozgłosie….hehhhee….marzenia czasem się spełniają! ;p[/b]

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj