Polska jesień nie będzie w tym roku złota, nie będzie też sentymentalna. Szykują nam się igrzyska.Emocje znów sięgną zenitu. Trudno przypuszczać, że kolejne rozdanie wpłynie na poprawę jakości życia publicznego w kraju. Być może wiosna przyniesie jakieś nowe nadzieje. Dałby Bóg.
Minęły tymczasem niespełna dwa lata od wyborów parlamentarnych w 2005 roku, które uchyliły nam drzwi do IV RP. Niestety ta wyborcza Atlantyda tonie na naszych oczach i dziś niewielu znalazłoby się chętnych, by w niej zamieszkać. Politycy już dawno przestali budzić nasze zaufanie, a parlament kojarzy się z miejscem nieustających waśni i sporów. Nawet stwierdzenie, że mamy do czynienia z czymś nieparlamentarnym nabiera w świetle ostatnich wydarzeń nowych konotacji. Skąd zatem czerpać wiarę w sens dokonywania wyborów?
Wydaje się, że to ludzie, nie partie powinni wzbudzić nasze zainteresowanie. Ugrupowaniom politycznym klasyczne definicje przypisują wyłączne dążenie do zdobycia i utrzymania władzy. Wszystko inne podporządkowane jest jedynemu celowi. I choć chęć posiadania władzy sama w sobie nie musi być czymś nagannym, to przy tej okazji pojawia się kilka kwestii natury etycznej. Nie chodzi bowiem wyłącznie o to, by zdobyć władzę, ale o to, by wiedzieć co z nią uczynić. Jak wykorzystać przywilej społecznego zaufania do realizacji mądrze pojętego dobra wspólnego.
Nie mamy jednomandatowych okręgów wyborczych i pewnie szybko ich mieć nie będziemy. Pomysł ten ma zresztą tyle samo wad, co zalet. W rodzimym systemie parlamentarnym to ugrupowania polityczne posiadają dominującą pozycję. Osoby kandydujące są w pewnym sensie ich zakładnikami. Partie praktycznie decydują o wszystkim: miejscu na liście, wydanych pieniądzach, przebiegu kampanii wyborczej…
Raciborskiej ziemi proponuje się dwa odmienne modele posłowania. Jeden wskazuje proces legislacji jako dominujący w pracy parlamentarzysty, z dala od lokalnych potrzeb i trosk. Drugi przekonuje, że poseł staje się dobrem społeczności, która go wybrała. Żyje blisko ludzkich spraw. Jednocześnie to godny adwokat naszych lokalnych interesów. Ten dychotomiczny podział inspiruje i skłania do przedwyborczych refleksji. Może także ułatwić wybór bliższy naszym własnym preferencjom. A może objawi nam się jakaś trzecia alternatywa? Gdyby wybory mogły cokolwiek zmienić, zostałyby zakazane – argumentują anarchiści. Zostaje tylko nadzieja, że pomimo prognozowanej jesiennej nawałnicy tym razem to chybiona diagnoza.
Robert Myśliwy
radny, politolog
Jesienna zaduma
- reklama -