Długo nosiłam się z myślą, by skorzystać z ogłoszenia o pracy w Niemczech. Najważniejsze, że mam paszport, gorzej z językiem, ledwo składam zdania. I ten strach przed nowym. Obawa, czy sobie poradzę Kusząca propozycja zarobku 6 tysięcy za miesiąc na czysto na jednej szali i potrzeby dnia codziennego na drugiej. Mówiłam sobie, że nawet głupi wiedziałby, co zrobić, gdy nadarza się okazja, ale wahałam się. Niewiele trzyma mnie w kraju. Wychowuję samotnie syna, który jest już pełnoletni. Pracuję i to na porządnym, jak mówi moja matka, stanowisku, ale dochody ledwo wystarczają na życie od wypłaty do wypłaty. Na utrzymanie samochodu, jakieś naprawy i remonty zawsze muszę brać pożyczki.
W tym roku Maciek zdał na studia. Z wyjazdem do Krakowa wiązał wiele nadziei, a ja mimo radości z tego, że syn osiągnął sukces, dostał się na uczelnię, którą wybrał, no i że poszedł w moje ślady, patrzyłam na to wszystko ze strachem. Syn nigdy nie był wymagający, ale nie chciałam, żeby miał syndrom chłopca z prowincji. W Raciborzu jakoś wyglądał, nie wyróżniał się z tłumu, przy mamusi jakoś się wyżywił, ale życie w dużym mieście jest wyzwaniem dla młodego i ciężarem dla rodziców, a co dopiero dla żyjącej z jednej pensji kobiety. Teraz mogę to powiedzieć: modliłam się, jak Pawlak w „Samych swoich”, by nie zdał na te studia w Krakowie, bo w odwodzie miał studia w miejscowej PWSZ. O ile mniej wydatków ze studiami na miejscu. Te szkoły w małych miastach zresztą są przewidziane dla studentów z okolic i z mniej zamożnych rodzin. Strach przed wydatkami tłumił poczucie dumy z osiągnięć dziecka. Ale….jednak Kraków to nie Racibórz. Na pierwsze miesiące byłam przygotowana finansowo. Tak mi się wydawało.
Październik, listopad jakoś nam szło. Odmawiałam sobie zwykłych rzeczy: kawę zamieniłam na tańszą herbatę, szynkę na pasztet, zrezygnowałam z obiadów, tłumacząc sobie, że dla jednej osoby nie opłaca się gotować. Ale jak żyć, gdy z pensji po opłaceniu rachunków stałych zostaje niewiele? Wszyscy rodzice studentów rozpoczynających edukację wiedzą, że pierwszy rok jest finansowo najtrudniejszy. I w końcu, gdy zobaczyłam dno, zrobiłam to. Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia znalazłam ofertę wyjazdu do Niemiec na okres świąt do pracy przy obłożnie chorej kobiecie. Spytałam tylko mojego chłopaka, czy będzie mi miał za złe, gdy nie spędzimy razem świąt. Był zaskoczony. Nasze pierwsze święta w rozłące.
Do tej pory nigdy nie okazał mi, że ma pretensje o ten wyjazd w święta.
Załatwienie formalności to dzisiaj pestka. Najgorsze czekało mnie na miejscu. Nie znałam domu, do którego trafiłam, nie wiedziałam, czy podołam „obowiązkom pielęgnacyjnym”, jak głosił anons. Zlana potem dotarłam do drzwi pracodawcy. Okazała kamienica na cztery mieszkania. Całą drogę przygotowywałam sobie mowę na powitanie, po niemiecku. Umiałam tekst na pamięć, ale co dalej? Przywitała mnie pielęgniarka, którą miałam zastępować w święta, od Wigilii do Nowego Roku, tylko 10 dni. Okropnych? Czy wartych zarobionych pieniędzy? Praca okazała się niezbyt ciężka. Każda kobieta jest w stanie jej sprostać. Być może dobrze trafiłam. Najgorzej było z rozumieniem, bo czym różni się Pfarrer od Fahrer? Na szczęście moja chlebodawczyni nie okazywała zniecierpliwienia i na migi pokazała, że nie wzywa kierowcy tylko księdza proboszcza.
Zarobiłam tyle, ile nigdy nie dostałabym przez miesiąc w Polsce. Ale… dokąd zmierzam? Jestem spokojna, bo zabezpieczyłam kilka miesięcy studiów mojego dziecka. Przy oszczędnym trybie życia wystarczy nam do wiosny. A potem? Święta…. Wielkanoc?
/Wysłuchane i spisane BSp/
Mama na saksach
- reklama -