Coś takiego w praktyce może funkcjonować jak oznaczenia w telewizji: jak w tym żarcie, że skacząc po kanałach, wybiera się tylko te audycje z czerwonym trójkącikiem. Owoc zakazany smakuje zawsze najlepiej…
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej chce wprowadzenia w Polsce systemu oznaczania gier komputerowych. Czy ktoś sobie wyobraża pudełko gry komputerowej z czerwonym znaczkiem? Albo jeszcze lepiej: pirackie CD z takim oznaczeniem?
Nowi urzędnicy z ramienia PiS-u mają szereg ciekawych pomysłów na uzdrowienie polskiego społeczeństwa i zamienienia nadwiślańskiego kraju w państwo bezpieczne, cywilizowane i bogobojne. Co prawda, nie proponują takich pomysłów jak LPR, które całkiem jeszcze niedawno zaproponowało zakaz handlu w niedzielę (co w konsekwencji odebrałoby pracę ok. 200 tysiącom ludzi i ograniczyło wolność konsumpcyjną Polaków), ale pewne posunięcia są nieroztropne lub, delikatniej mówiąc: mocno nieprzemyślane.
Pomysł z oznaczaniem gier komputerowych wynika z przeświadczenia, że rodzice najczęściej nie wiedzą, w co grają ich dzieci. Pogląd ten zdaje się tylko po części słuszny. Czy rodzice nie mają wpływu na zakup oryginalnych gier? Kosztują one przecież od 50 do 200 złotych, a w gruncie rzeczy przykładowy dwunastolatek takich pieniędzy przeważnie nie jest w stanie poświęcić na grę. To rodzice, ciotki czy wujkowie kupują gry. Pod choinkę, na urodziny, jako nagrodę za dobre wyniki w szkole… I nasuwa się pytanie: czy taki czterdziestolatek płacąc 150 złotych za kolorowe pudełko nie zwraca uwagi na to, czy znajdują się na nim półnagie panienki lub jakiś macho-men z giwerą wielkości samego siebie? Proszę nie mówić, że nikt się nie zastanawia nad przedmiotem kupna, jeżeli ma zapłacić taką sumę…
Ministerstwo chce, żeby na opakowaniach znalazły się symbole informujące o kategorii wiekowej osób, do których kierowana jest gra, oraz o jej zawartości. Obecnie część producentów z własnej woli stosuje symbole z systemu „PEGI” (Pan European Game Information). Polega on na oznaczeniu liczbowemu. Np. „7+” oznacza, że gra przeznaczona jest dla dzieci powyżej 7 roku życia. „PEGI” informuje też, czy gra zawiera elementy przemocy, treści erotyczne, dyskryminuje jakieś osoby, może przerazić małe dzieci oraz czy napotkamy w niej wzmianki o narkotykach lub wulgarny język.
Wykorzystanie „PEGI” jako obowiązującego systemu na pierwszy rzut oka nie jest rozwiązaniem bezsensownym – pod warunkiem, że ministerstwo nie dokona jakiś głupich poprawek. Czerwone/zielone znaczki? Coś takiego w praktyce może funkcjonować jak oznaczenia w telewizji: jak w tym żarcie, że skacząc po kanałach, wybiera się tylko te audycje z czerwonym trójkącikiem. Owoc zakazany smakuje zawsze najlepiej, a poprzez precyzyjne oznakowania z niektórych gier mogą zrobić się owe „owoce”. Urosną w końcu mity, później kulty… Ostateczne efekty będą zaś wprost odwrotne do zamierzonych: właśnie te gry najbardziej brutalne, najbardziej perwersyjne staną się hitami. Ktoś chciałby powiedzieć, że takowej żaden rodzić nie podaruje dziecku na święta? A po co? Dzieciak sam sobie kupi za 10 złotych od pirata…
W tym miejscu pojawia się najważniejszy chyba wątek. Piractwo komputerowe. Rząd być może nie zwraca większej uwagi na tę stronę przemysłu informatycznego, ale oryginalne gry i software to jedynie drobniutki wycinek całego rynku. Mało kogo stać na wydanie 150zł na grę, więc płaci się 10zł lub ściąga z Internetu i ma się ten sam produkt – tylko, że bez pudełka, bez instrukcji obsługi i na niższej jakości CD… To jednak niewielka strata w obliczu przebicia cenowego.
Wobec tego można zapytać, w jaki sposób Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej chce wyegzekwować od piratów stosowanie oznaczeń?
Nie jest to możliwe.
Zastosowanie systemu „PEGI” w istocie pomysłem złym nie jest – pod warunkiem, że urzędnicy nie zapałają, typową dla naszych polityków, chęcią poprawiania czegoś już doskonale sprawdzonego. Należy jednak zauważyć, że trzeba będzie i tak powołać odpowiednie instancje kontrolne, zatrudnić wykwalifikowanych urzędników, wybudować biurowiec i kupić Lexusy dla osób posiadających biura w najwyższych kondygnacjach tego biurowca… Aha, nie zapomnijmy jeszcze o kilkumiesięcznych wczasach w Tajlandii dla szefów urzędu.
Czy wobec tego warto? To i tak będzie walka z wiatrakami. Żeby była skuteczna, trzeba by było jeszcze zamknąć wszystkie gazety traktujące o grach komputerowych, zlikwidować wszystkie wspomniane strony internetowe, na których znajduje się nielegalny software a to już jest jawnym ograniczeniem swobód obywatelskich. Do tego jeszcze należałoby zamknąć wszystkich piratów komputerowych, co w istocie nie jest możliwe, gdyż polskie więzienia nie są w stanie przyjąć każdego Polaka, który ma w domu nagrywarkę…
Komentarz: kolejne błędne posuniecie nowego rządu? Niekoniecznie błędne, lecz z góry skazane na porażkę, bo wynikające z utopijnych przesłanek.
dw
Eee tam. Ustawa o modlitwie przed Doomem i już 🙂