Łza się w oku kręci…

Reprezentując Polskę zwyciężał na igrzyskach w Seulu i Atlancie. To największe, choć nie jedyne sukcesy w jego karierze, medale zdobywał podczas ME i MŚ. Andrzej Wroński, żywa legenda polskich zapasów, w wywiadzie dla raciborz.com.pl.

Jak Pan ocenia raciborskie zawody pod względem organizacyjnym i sportowym?

- reklama -

Organizacja zawodów jest na najwyższym poziomie i nic nie można zarzucić. Jeśli chodzi o poziom sportowy, to wystarczy spojrzeć na listę startową. Złoci medaliści Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Świata, Mistrzostw Europy, ścisła światowa czołówka. Ten turniej ma już ugruntowaną pozycję. Jedyne co może budzić niedosyt kibiców, to starty Polaków. Dziś startowało siedmiu polskich zawodników i żadnemu nie udało się wywalczyć awansu do strefy medalowej. Miejmy nadzieję, że jutro będzie lepiej, startuje dziesięciu naszych reprezentantów, być może któryś z nich sprawi radość raciborskiej publiczności. Że jednak ten akcent polski będzie.

 

Jest Pan dwukrotnym mistrzem olimpijskim. Który z dwóch złotych medali ceni Pan bardziej? Ten z Seulu czy ten z Atlanty?

 Każdy swój medal cenię sobie wysoko, ale… mogę powiedzieć, że najlepiej wspominam ten z roku 1988 z Seulu. Był to mój pierwszy medal na międzynarodowej arenie, w dodatku na olimpiadzie i to od razu złoty. Z reguły zawodnicy najpierw zdobywają doświadczenia i osiągają laury na imprezach typu Mistrzostwa Europy czy Mistrzostwa Świata, a medal na igrzyskach olimpijskich jest potwierdzeniem i ukoronowaniem ich osiągnięć. Ja zacząłem od razu od złota na olimpiadzie, stąd też największy sentyment mam do medalu z Korei.

 

W czasie dzisiejszej prezentacji ekip z głośników popłynęła piosenka "Hand in Hand" zespołu Koreana, oficjalny hymn olimpiady w Seulu. Co Pan wtedy czuł? Nie chciał Pan zrzucić garnituru i wyskoczyć na matę rywalizować z młodszymi kolegami?

Za każdym razem gdy słyszę tę melodię od razu przypominają mi się te chwile, te piękne chwile w Seulu. Jednocześnie żal się robi, że minęło już tyle lat i człowiek już nie jest młody. Ale zawsze odczuwam wtedy dreszcze, tego nie da się opisać słowami.

 

 

Andrzej Wroński, ur. 8 października 1965 w Kartuzach, karierę rozpoczął jako zawodnik GLKS Morena Żukowo. Startował w stylu klasycznym, w kategorii ciężkiej (do 100 kg, po zmianie podziału na kategorie do 97 kg). Czterokrotnie reprezentował kraj na igrzyskach olimpijskich: w Seulu i Atlancie zdobył złoto, w roku 1992 w Barcelonie był czwarty. Na zakończenie kariery w roku 2002 w Sydney, gdzie był chorążym polskiej ekipy, nie zdołał zakwalifikować się do walki o medale. W roku 1994 w Tampere (Finlandia) wywalczył tytuł mistrza świata, w 1999 był wicemistrzem globu, a w 93 i 97 zdobywał brązowe medale. Na starym kontynencie najlepszy był w latach 1989, 1992 i 1994, ponadto dwa razy zdobył brązowy medal Mistrzostw Europy. W swojej kategorii wagowej w kraju nie znalazł pogromcy od 1988 do 2000, w sumie ma w dorobku 15 tytułów Mistrza Polski.  Co warte zaznaczenia, pasmo sukcesów zapoczątkował start właśnie w Memoriale im. Pytlasińskiego, w 1987 roku, gdzie w imponującym stylu wygrał z Rumunem Vasile Andrei, aktualnym mistrzem olimpijskim z Los Angeles z 1984 roku. Został wtedy wybrany najlepszym zawodnikiem Memoriału.

 

/ps/

czytaj także: Memoriał im. Pytlasińskiego – wyniki pierwszego dnia

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj