Zapiła się na śmierć. Osierociła dwójkę dzieci

Na początku były rodzinne, zakrapiane imprezy. Później pani Jasia coraz częściej zaczęła sięgać po alkohol. Do tego stwierdzono u niej  nerwicę. Zażywała silne leki, ale mimo tego nadal piła. Nie pomogło nawet leczenie odwykowe.Pani Jasia była młodą, piękną, inteligentną i wykształconą kobietą. Razem z mężem pracowali w tej samej instytucji państwowej, niedaleko Raciborza. Nałogowy alkoholizm doprowadził ją do ciężkich schorzeń i nagłej śmierci. Osierociła dwójkę kilkunastoletnich dzieci. A wszystko zaczęło się niewinnie przed kilku laty. Spotkania towarzyskie i grilowanie na działce, zakrapiane od czasu do czasu napojami alkoholowymi. Mąż potrafił zachować umiar, aby na drugi dzień pełnić odpowiedzialne obowiązki w pracy. Jego żona Pani Jasia zasmakowała w tych trunkach i coraz częściej szukała chętnych do libacji. Miała dobrą pensję, bo ok.3 tys. netto. To częste zaglądanie do kieliszka zaniepokoiły męża , ponieważ zauważył również u żony dziwne zachowania. Wreszcie dała się namówić na wizytę u lekarza psychiatry. Stwierdzono u niej postępującą nerwicę, co było też przyczyną coraz częstszych nieporozumień w domu.

Pani Jasia odwiedzała więc lekarza specjalistę , otrzymywała recepty na odpowiednie lekarstwa i przedłużające się zwolnienia lekarskie z pracy. A ponieważ mąż zabraniał jej kategorycznie zażywanie napojów alkoholowych , więc znalazła sobie znajomych panów na sąsiedniej ulicy którzy jako renciści i bezrobotni wesoło spędzali czas pod wpływem alkoholu. Pani  Jasia była dla nich honorowym gościem, bo posiadała znaczne dochody i udostępniała im kartę bankomatową. Często przez kilka dni nie wracała do domu, nie bacząc na wychowanie swoich dzieci. Ponieważ miała klucz z mieszkania to czasem do południa, gdy mąż był w pracy a dzieci w szkole wchodziła tam, zabierała artykuły spożywcze z lodówki i wynosiła do meliny. Były też przypadki wyciągania oszczędności ze skarbonek dzieci.

- reklama -

Mąż początkowo przekonał ją do dobrowolnego leczenia na wydziale odwykowym. Ale po kilku dniach wracała i proceder zaczynał się od nowa. Pod namową instytucji zajmujących się interwencjami kryzysowymi, występował z wnioskiem do gminnej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych ale Pani Jasia nie odbierała wezwań do stawiennictwa. Po trzykrotnych próbach komisja skierowała wniosek do prokuratury o przymusowe leczenie. Pani Jasia zlekceważyła też zaproszenie na rozmowę profilaktyczną w placówce interwencyjnej. Dzielnicowy policjant odwiedził mieszkanie – melinę i przeprowadził rozmowę ostrzegawczą z jego właścicielem. To też nie dało rezultatu, ponieważ w tym czasie nic złego się tam nie działo. Mąż był zaniepokojony  pogarszającym się stanem zdrowia żony. Martwił się o nią i chciał ją jeszcze ratować. Ale pociąg do alkoholu był silniejszy. Jednocześnie sam musiał się zajmować dziećmi. Jak opowiadał ze łzami w oczach – ostatnia wigilia Bożego Narodzenia była w ich mieszkaniu tragiczna. Kiedy wspólnie z dziećmi przygotował stół i kilka potraw, po kilkudniowej nieobecności w domu pojawiła się żona, pijana, brudna, śmierdząca przewróciła się na tapczan i zasnęła. Dzieci zaczęły płakać i modlić się tak jak nauczyła je zakonnica na lekcji religii. Na drugi dzień wręczyły jej własnoręcznie wykonane prezenty i prosiły aby pozostała z nimi na święta Ale ona je zostawiła i znowu poszła do meliny, skarżąc się na bóle żołądka i wątroby. Mąż miał do ostatniej chwili nadzieję , że może choroba odwróci jej losy. Nie chciał też radykalnie zadziałać ze względu na dzieci i opinię w środowisku.

Nagle otrzymał do pracy wiadomość telefoniczną o przywiezieniu żony w stanie ciężkim do szpitala. Gdy się tam pojawił żona była nieprzytomna. Lekarze poinformowali go po wstępnych badaniach , iż stan jej zdrowia jest bardzo ciężki. Siedział bez przerwy przy szpitalnym łóżku z nadzieją, że może odzyska przytomność. Na drugi dzień w nocy zmarła. Na pogrzebie dzieci bardzo płakały a najmłodszy Janek wołał przy grobie „Mamo wróć!”.

Opisany przypadek zdarzył się przed dwoma laty. Wynika z niego, że zapobieganie alkoholizmowi w Polsce to długie i skomplikowane procedury. Ale trzeba w porę przeciwdziałać a nie ukrywać go, bo to wstyd „a co na to powiedzą ludzie”.
Są odpowiednie instytucje i organizacje które mogą rodzinie w tym doradzić i pomóc.
                 
/Mak/

- reklama -

4 KOMENTARZE

  1. U nas póki człowiek nie jest ubezwłasnowolniony, może sam decydować o swoim losie, nawet w sytuacjach trudnych ,bez jego podpisu nie można go przyjąć do szpitala, chyba że jest nieprzytomny to wtedy może kartę przyjęcia podpisać najbliższy członek rodziny, albo decyzję podjąć lekarz dyżurny. W przypadku przymusowego odwyku alkoholowego najczęściej chorzy wychodzą na własne rządanie przed ustalonym okresem leczenia.Często też lekceważą sobie decyzję sądu i ukrywają się albo wyjeżdżają do innej miejscowości.
    Są tu potrzebne radykalne zmiany ustawowe i konsekwetne stosowanie się do nich także przez organy ścigania. Jeszcze w Polsce jest za duże pobłażanie alkoholikom.

  2. W Polsce, niestety, jest tak, że jeżeli ktoś ma bezpośredni kontakt z alkoholikiem i chce z nim lub z jego chorobą walczyć, to jest to walka z wiatrakami. Jest odsyłanie z instytucji do instytucji. Terapeuci wysyłają do Sądu, sąd do komisji rozwiązywania problemów alkoholowych – a tam nic nie może się człowiek dowiedzieć bo znów odsyłają do kolejnego miejsca. Tragedia. Nie jest takie proste załatwienie przymusowego leczenia.Nie ma chyba sposobu aby sobie z taką osobą poradzić. Nic nie można zrobić. Prawo broni alkoholików a terapeuci, niestety, nie wiedzą jak pomóc.

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj