Warsztaty fotograficzne pod auspicjami PWSZ [ZDJĘCIA]

Fotografować to znaczy wstrzymać oddech, uruchamiając wszystkie nasze zdolności w obliczu ulotnej rzeczywistości – Henri Cartier Bresson.

- reklama -
Są takie zdjęcia, które stanowią o historii, i które w istocie rzeczy same historię stanowią. Fotografie zaklinające czas w bezruchu. Oddechy losu utrwalone na wieczność w mrozie pamięci. Susan Sontag pisała „Nieruchoma fotografia – to chwila obdarzona przywilejem trwałości, można ją zamienić na niewielki płaski przedmiot i oglądać do woli”. I ten niewielki płaski przedmiot często starcza za wszystkie wypowiedziane i niewypowiedziane słowa. Spust migawki zamyka historię aż po horyzont wieczności. Wtedy fotografia stoi tuż obok powieści. Podobnie jak ona jest „zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu”.
 
John Steineck odmalował obraz wielkiej depresji lat 30. w „Gronach gniewu” na kilkuset stronicach. Dorota Lange pokazała to samo równie sugestywnie za pomocą pięciu fotografii. Najsłynniejsze z nich – siedząca matka z trójką dzieci. Dwoje z nich odwrócone plecami, oparte o jej ramiona. Trzecie – niemowlę, trzyma na ręku. Mały szkrab śpi niemiłosiernie umorusany, wycieńczony wędrówką za lepszym jutrem. Kobieta ma brodę opartą na dłoni i oczy utkwione gdzieś hen daleko. Tak daleko jak nadzieja że poniewierka już się kończy. W obrazie tych oczu jest i nadzieja i odbicie tej troski, która każe każdej matce myśleć o każdym świcie swoich dzieci. I to jest obraz migrującej matki. Obraz migrującej madonny.
 
 
I inny obraz. Bodaj najsłynniejsze zdjęcie wojenne w historii. Zdjęcie, którego bohaterem jest śmierć. To zdjęcie wykonano również w 1936 roku. Fotografia padającego żołnierza. Mężczyzna w jasnych spodniach i białej koszuli uwieczniony w momencie nagłej, niczym niezapowiedzianej śmierci. Jeszcze trzyma się na obu nogach, ale już gną się pod nim kolana. Ciężkie plecy nieuchronnie zmierzają ku ziemi. Trzymany przed sekundą w ręku karabin wymyka się z pozbawionej już władzy ręki. Nie wiadomo, gdzie trafiła go kula. Na zdjęciu nie widać wykwitu krwawej plamy na białej koszuli. Akcja dramatu rozgrywa się na łagodnie opadającym wzgórzu, na spalonej słońcem trawie. Żołnierz jest sam. Jest na fotografii sam, jak sam jest człowiek w momencie śmierci. Jest obraz i jest fotograf. Autor tego zdjęcia Robert Capa zginął blisko 20 lat później w Wietnamie. Wczołgał się na minę przeciwpiechotną. Jego ostatnie zdjęcie należy do tych najbardziej rozpoznawalnych. Żołnierze w oliwkowych, tropikalnych mundurach idą po zielonych polach ku dżungli. Przed nimi w oddali majestatycznie porusza się czołg. Żołnierze suną bez strachu, jakby nie dowierzając, że ci prości wietnamscy chłopi mogą się przeciwstawić potędze oferowanej im przez zindustrializowany Zachód. Żołnierze to również Wietnamczycy, ale są widziani od tyłu, co tylko potęguje wrażenie, że mogą należeć do jakiejkolwiek armii.
 
Dzisiaj aparat jest wszędzie. Camera obscura dla profanów „cykających fotki” ile fabryka dała. Aparat w telefonie, w tablecie, w laptopie. Brakuje aparatu w puszcze do piwa, chociaż i na to wpadną spece od marketingu. Zdjęcia robi się kaskadowo. Setkami. Chyba tu najbardziej spełnia się teza Baudrillarda o inflacji znaczenia. Teza o nic nie znaczących obrazach.
 
 
 
 
 
 Wartość fotografii postanowiła przywrócić Gabriela Habrom Rokosz, na co dzień wykładowczyni Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Raciborzu, która zorganizowała dla grupy zapaleńców warsztaty fotograficzne. Szczęśliwych wybranków wykładowczyni z PWSZ jest 8. Uczestnicy przez trzy dni będą mogli pod okiem uznanej artystki (wystawy m.in. w Spiskiej Nowej Wsi, Krawarzu, Poznaniu, Zakopanym, Opolu, Bytomiu) szlifować swój warsztat i szukać inspiracji. Tegoroczna edycja warsztatów nosi tytuł „Sztuka kadrowania”. Doktor Habrom – Rokosz dopuszcza na swoich warsztatach wszelkie aparaty. Komórki, stare zenity, profesjonalne cyfrowe lustrzanki. Narzędzie rejestracji obrazu jest wtórne do samego obrazu – mówi artystka. Nasamprzód trzeba umieć zobaczyć. Trzeba wiedzieć, co chce się sfotografować i kiedy to sfotografować. Moi podopieczni mają nauczyć się więc przede wszystkim patrzeć i myśleć. I czekać. Czekać na odpowiedni moment. Na chwilę. Na światło.
 
 
 
 
 
 
16 lipca warsztaty się skończą. Uczestnicy warsztatów rozliczą się przed sobą z wtorkowych plenerów. Złożą samokrytykę z błędów i wypaczeń. Ale płaczu nie będzie. Po owocach ich poznamy. Prace z warsztatów trafią do galerii Raciborskiego Centrum Kultury. Podziwiać będzie je można już od września.
 
 
Nie są to pierwsze projekty realizowane w oparciu o RCK, PWSZ i utalentowanych, ambitnych, ciekawych świata młodych ludzi z Raciborza. Kilka dni temu mieliśmy wystawę sztuki współczesnej z naszej wyższej uczelni. Jeszcze wcześniej pisaliśmy o przyszłych adeptach architektury, którzy wprawiali się we własne mistrzostwo na zajęciach plenerowych.
 
 
Leszek Iwulski
 

 

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj