Sztuka o Eichendorffie w Łubowicach

Joseph von Eichendorff – romantyczny wędrowiec z Raciborszczyzny. Jego losy przypomni Górnośląskie Centrum Kultury i Spotkań w Łubowicach 

Imć pan Joseph Eichendorff, mimo że szlachcic, nie należał do ludzi przesadnie zakorzenionych w jednym miejscu na ziemi. I to nie dlatego, że nie lubił rodzinnych Łubowic. Przeciwnie, heimat ukochał, a świadectwa gorącego uczucia rozrzucił po swoich wierszach. I może nawet nie dlatego, że za Pompejuszem uznał, iż żeglowanie jest koniecznością. Nie. Głównym powodem wędrówek pana Josepha był fakt, że mająteczek w Lubowitz nie wystarczał, by całej familii dać godny wikt i opierunek. A i zarządca majątku, ojciec Josepha Adolph nie był człowiekiem, którego moglibyśmy nazwać gospodarnym. Jeszcze pradziad Eichendorffa mieszkał w drewnianym, krytym gontem dworkiem, ale już dziad zaczął budować rokokowy pałacyk. Rozbudowę tegoż pałacyku kontynuował rodziciel największego poety Raciborszczyzny, ale remonty, budowy pochłaniały pieniądze, a te pan Adolph próbował zdobyć w sposób niezwykle ryzykowny. Spekulując. Brak doświadczenia w obracaniu pieniędzmi, a może i danego przez Boga talentu oraz niewielki kapitał własny sprawiły, że szybko nad rodziną zawisło widmo bankructwa. Bywało, że przed wierzycielami głowa rodu uciekała z Łubowic i nie go przez kilka miesięcy.

- reklama -

 

 

 Pałacyk poety stał się ofiarą ostrzału artyleryjskiego, czasu i zaniedbania.

 

Zaradnością wykazała się wtedy kobieta – matka Josepha  – Karolina von Kloch. Niewiasta wysłała zarówno Josepha, jak i jego brata Wilhelma do odległego Wrocławia, by tam pobierał nauki w gimnazjum. Tu zapoznał się z literaturą klasyczną oraz teatrem. Kolejnym etapem życia śląskiego romantyka był uniwersytet w Halle, gdzie studiował prawo. Egzaminy prawnicze złożył w Wiedniu. Życie Josepha wydawało się być rozdygotane, pełne napięcia. Zdążył się jeszcze załapać do wojska i być żołnierzem pruskiej armii już w czasie, gdy ta odzyskiwała siłę po strasznym laniu, które Bonaparte zafundował jej pod Jeną i Auerstadt. Przychodziła chwila triumfu siwego Bluchera, który zdąży pomóc Wellingtonowi pod Waterloo. Eichendorff jednak nie zdobył bitewnych szlifów. Jego regiment stanowił jedynie siłę rezerwową. Straty, które poniosła jego jednostka spowodowane były zarazą. Kolejnym etapem było założenie rodziny i tułaczka po Rzeszy w poszukiwaniu stałej pracy. Próbował swoich sił jako urzędnik w Pszczynie, Berlinie, Gdańsku, Królewcu. Wszędzie pracował za „diety”. Wreszcie, w wieku 56 lat zrezygnował z dalszego ubiegania się o etat z uwagi na stan zdrowia. Podróżował jak niespokojny duch między Dreznem, Berlinem, Gdańskiem i Wiedniem, by starość spędzić u córki w Nysie. Tam wraz z zapaleniem płuc przyszła do jednego z największych poetów języka niemieckiego śmierć.

 

 

 Górnośląskie Centrum Kultury i Spotkań im. Eichendorffa w Łubowicach kultywuje pamięć po jednym z największych poetów języka niemieckiego.

 

Ową niespokojną podróż postanowiło ukazać Górnośląskie Centrum Kultury i Spotkań im. Eichendorffa w Łubowicach. Do obrazu życia romantycznego poety wędrującego przez Śląsk nawiązuje sam tytuł przedstawienia teatralnego wystawianego 31 sierpnia o godzinie 19.00 przez Centrum. Zatytułowane jest ono „Eichendorff der Wanderer” – „Eichendorff Wędrowiec”. Kierownik administracyjny Centrum Paweł Ryborz powiedział – chcemy pokazać Eichendorffa jako wędrowca, czasami nawet tułacza, który wędruje za chlebem, za pracą i zwiedza Prusy i nie tylko, ale zawsze tęskni za rodzinnymi stronami.Jego reżyserem jest Fred Apke (on sam również wystąpi w sztuce). Obok niego na przysłowiowych deskach pojawią się min. Marta Klubowicz, Rafał Pawłowski, Piotr Walewski. W czasie sztuki słychać będzie także 2 chóry. Pierwszy z nich to chór „Hosanna” z Nysy, drugi to chór „Eichendorffa” z Raciborza. Sztuka ma zostać wystawiona przy ruinach pałacyku Eichendorffa w Łubowicach, chociaż kierownik Centrum zastrzega – karty rozdaje pogoda. Mamy nadzieję, że aura dopisze, w innym przypadku będziemy musieli zaprosić publiczność do hali. Scena zostanie przygotowana, ale z dekoracjami poczekamy do niedzieli. Jeśli pogoda dopisze, jeśli nie będzie padać i nie będzie za zimno, to wówczas spotkamy się właśnie przy ruinach.  Godzina 19.00 została wybrana nieprzypadkowo. W tym momencie robi się już szarówka i będzie można użyć odpowiedniego oświetlenia, grać światłem, tworzyć klimat, tak ważny w poezji romantycznej.

Impreza jest współfinansowana przez Ministerstwo Cyfryzacji i Administracji oraz Konsulat Republiki Federalnej Niemiec w Opolu.

 

/l/

- reklama -

2 KOMENTARZE

  1. Tak,bo wg. ciebie wszyscy mieszkańcy Śląska to Polacy,tak?Wstyd mi za takich,którzy tutaj są od paru dekad i narzucają ludziom swe patriotyczne wymiociny.Każdy jest kim jest !

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj