Raciborzanin podbija Berlin polskimi pierogami!

Rafał Łachut to młody raciborzanin, który z kolegą założył w Berlinie firmę pod nazwą Pan Kowalski.

Anna Burek: Rafale, znamy się z Raciborza, spotykamy w Berlinie. Opowiedz proszę o tym, jak się tu znalazłeś.

- reklama -

Rafał Łachut: W Berlinie wylądowałem po raz pierwszy ponad 4 lata temu i nie przyjechałem wtedy z Raciborza, a z Opola. W moim studenckim mieście brałem udział w polsko-niemieckim projekcie teatralnym, którego częścią był przyjazd do Berlina i zaprezentowanie naszej pracy w stolicy Niemiec. To był mój pierwszy przyjazd do Berlina. Przyjechałem więc na miesiąc robić teatr i zakochałem się w tym mieście od pierwszego spojrzenia. Nieuniknionym zatem było to, co nadeszło później – po roku zamieszkałem w Berlinie już na stałe. Nie ukrywam, że w podjęciu tej decyzji pomogła mi moja dziewczyna, która jako mieszkanka Berlina, była jednym z powodów mojej przeprowadzki.

 

AB: Czy po tych kilku latach w tym mieście potrafisz określić główne różnice między życiem, którego spróbowałeś w Polsce, a tym w Berlinie?

 

Rafał Łachut: Wydaje mi się, że nie zauważam zbyt wielu znaczących różnic. Niemcy mieszkający tutaj i Polacy są do siebie bardzo podobni, chociaż oczywiście nie tacy sami. Dzięki wielkości miasta i jego znaczeniu dla Niemców rzeczywiście wiele się tu dzieje, miasto jest lepiej skomunikowane, inaczej się tutaj żyje niż w mniejszym mieście, np. Raciborzu. Tutaj każda czynność zajmuje dużo więcej czasu, ale z drugiej strony wachlarz możliwości jest także większy. Myślę, że żyje się tu łatwiej.

 

AB: Wspomniałeś, że w mieście zakochałeś się od pierwszego wejrzenia – za co?

 

Rafał Łachut: Chyba pociągnął mnie tryb życia Berlina – i nocne życie, i łatwość i wolność bycia. To miasto jest niesamowicie wyluzowane, każdy kto tu był wie, co kryje się za tymi słowami. Przyjeżdża tu wiele młodych ludzi, nierzadko tylko na chwilę, na jakiś czas, co sprawia, że energia tego miejsca, kreatywność i potencjał stale rośnie. Jest miejscem otwartym, gościnnym dla każdego, a z drugiej strony miasto ma wiele zakątków, które trzeba znaleźć, odkryć – pełnych tajemniczości. Kocham Berlin za tę otwartość i tajemniczość – to niesamowite połączenie.

 

 

Pierogi okazały się dla Rafała Łachuta i jego przyjaciół otwartym oknem na Berlin.(zdjęcie Aleksandra Mielczarek)

 

 

AB:Mówiłeś o kreatywności – jak jako człowiek, który w Raciborzu udzielał się w Tetraedrze, w Opolu organizował Festiwal Ulica Kultury, oceniłbyś łatwość podejmowania działań kreatywnych w Berlinie? Jest łatwiej?

 

Rafał Łachut: Wydaje mi się, że jest jeszcze trudniej! To duże miasto postrzegane jako mekka artystów cechuje ogromna konkurencja. Trudno stworzyć cokolwiek nowego, bo tysiące ludzi tworzy dokładnie to samo lub coś podobnego, ciężko znaleźć miejsce, trzeba walczyć o odbiorców – trudno utrzymać się z działań kreatywnych. W Raciborzu było chyba dużo łatwiej stworzyć coś oryginalnego.

 

AB: Jak zatem jako osoba z tak ogromną potrzebą działania odnalazłeś się, stawiałeś pierwsze kroki w Berlinie?

 

Rafał Łachut: Na początku było bardzo ciężko. Mimo że żyłem blisko Polski, to jednak wylądowałem w innej kulturze. Jestem tu emigrantem, więc trudno było mi się tu odnaleźć – język jest inny, ludzie żyją inaczej, zwracają uwagę na inne szczegóły wyznają inne wartości. Jednak wydaje mi się, że przez to wszystko trzeba po prostu przejść. Podstawą jest nauka języka – Berlin owszem, jest miastem międzynarodowym, w wielu sytuacjach wystarcza znajomość języka angielskiego, ale to dopiero język niemiecki pozwala na wyjście z tej strefy „marginesu”, w której pozostaje wielu emigrantów. Ja miałem ogromne szczęście ze względu na wsparcie współlokatorów, dziewczyny, ale bez samozaparcia i mozolnej pracy nigdzie bym nie doszedł.

 

AB: Czy zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że osoby pochodzące z mniejszych miejscowości, prowincji ciężej pracują na swój sukces, są bardziej ambitni? Czy Twoje raciborskie korzenie pomogły Ci w walce o swoje?

 

Rafał Łachut: Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób, ale może jest w takim założeniu trochę racji. Wydaje mi się, że ludzie przyjeżdżający z mniejszych miejscowości do większych miast widzą chyba trochę więcej, są zachłyśnięci tą nowością. Wszystko jest dla nich niesamowite, przeżywając takie małe ekstazy, starają się maksymalnie wykorzystać każdą daną im szansę. To pozytywnie wpływa na kreatywność i pobudza do działania. Osobiście uważam, że życie w małym mieście ma swoje plusy i nigdy nie miałem kompleksów związanych z moim pochodzeniem.

 

 

 

 Polskie jedzenie w Niemczech – prima sort. (zdjęcie Aleksandra Mielczarek)

 

 

AB: Trudno chyba mówić o kompleksach przy tak ogromnym sukcesie, który odniosłeś tu Berlinie. Zaczynałeś jako tzw. trybik w korporacji, a teraz wraz z wspólnikiem prowadzisz w stolicy Niemiec swój własny biznes. Jak to się wszystko zaczęło?

 

Rafał Łachut: Początki były takie, że razem z Michałem, jeszcze w Polsce pracowaliśmy w restauracji. On jako kucharz, ja jako barman. Kiedy przeprowadziłem się do Berlina, pracując w dużej korporacji, miałem poczucie niespełnienia. Chciałem zacząć robić coś dla siebie, a że branża gastronomiczna towarzyszyła mi całe życie (zaczynałem w raciborskim Przystanku Kulturalnym Koniec Świata), obrałem ją na swój cel i w Berlinie. Połączenie energii wielkiego miasta, moich korzeni, pasji i umiejętności doprowadziło do powstania naszego biznesu – Pan Kowalski. Pierogi i Wódka.

 

AB: A zatem do sedna – czym jest Wasz twór o tak osadzonej w polskiej kulturze nazwie?

 

Rafał Łachut: Pan Kowalski jest fikcyjnym charakterem, stworzonym przy pomocy stereotypów na temat Polaków. Czerpaliśmy z tych wyśmiewanych cech polskości, bawiąc się nimi i tworząc Polaka z wąsem, reklamówką z Biedronki, w białych skarpetkach noszonych do sandałów, jedzącego pierogi i zapijającego je wódką. Tak powstał Pan Kowalski, którego można znaleźć na różnego rodzaju marketach, festiwalach street food, spotkaniach food trucków.

 

AB: Jak ludzie reagują na Pana Kowalskiego?

 

Rafał Łachut: W kolejce do Pana Kowalskiego ustawiają się wszyscy: młodzi, starsi, Niemcy, obcokrajowcy, ludzie z naprawdę różnych grup społecznych. Nie chwaląc się, reakcje są zawsze pozytywne. Mamy to szczęście, że w naszej pracy możemy korzystać z dorobku polskiej kuchni, która jest nie do przecenienia. Do tego dokładamy ogrom naszej inwencji, tworząc jedzenie inspirowane kuchnia polską, jednak szyte na miarę Berlina. Czyli owszem, serwujemy pierogi, ale z nietypowymi farszami, innymi dodatkami. Można u nas od czasu do czasu dostać pierogi ruskie, jednak częściej bardziej nietypowe nadzienia, np. czarnuszka z burakami i twarogiem, zielony groszek, tofu i mięta, wołowina i cheddar. Nasze sosy to tradycyjna ćwikła z chrzanem, ale także sos z karmelizowanej cebulki i boczku.

 

AB: Pan Kowalski jest już rozpoznawalny w mieście, rozpisują się o nim berlińskie media – co dalej?

 

Rafał Łachut: Naszym następnym krokiem jest food truck. Kupiliśmy nyskę z 1976 roku – jedyny taki egzemplarz na świcie, bo jest to auto przerobione na wersję campingową. W tej chwili remontujemy naszą nyskę, próbujemy ją przystosować do wymagań „jeżdżącej kuchni”. Cały remont jest przeprowadzany od podstaw i mamy nadzieję, że do wiosny uda się go ukończyć. Wtedy wkraczamy z naszym Panem Kowalskim na szersze drogi. Będziemy bardziej mobilni i mamy nadzieję, że będzie można nas wtedy spotkać w wielu innych miastach. Mamy już zaproszenia do Wrocławia, niewykluczone, że pojawimy się także w Raciborzu.

 

AB: Planujecie podróże, ale to nie znaczy, że Pan Kowalski nie odbył jeszcze pierwszych wojaży.

 

Rafał Łachut: Tak, Pan Kowalski został zaproszony we wrześniu na festiwalu street foodu w Zurychu. Prezentował się tam przez 4 dni i dzielnie podbijał szwajcarskie podniebienia. To, że stale jesteśmy zapraszani w nowe miejsca, na kolejne imprezy to chyba nasz największy sukces. Za miesiąc jedziemy do Dusseldorfu, później do Kolonii, otrzymaliśmy zaproszenie z Pragi, być może pojawimy się w Kopenhadze – także zaczynamy wykraczać poza Berlin. Największą satysfakcję przynoszą jednak zadowolenie klientów i naszych gości. To te ich uśmiechy i to wow po pierwszym kęsie są najważniejsze.

 

 

 Rafał Łachut jest na pan brat z gastronomią nie od wczoraj.(zdjęcia Aleksandra Mielczarek)

 

 

AB: A Wam po tylu godzinach pracy co pozwala się uśmiechać?

 

Rafał Łachut: Wielką pomocą okazuje się wódka, którą robię. Jednak zawsze głównym powodem są ludzie – dla nich to robimy, ich pozytywne reakcje są naszym motorem do pracy – to dla nich całymi dniami lepimy pierogi, co tydzień rozkładamy nasze stoisko i nieraz przez 12 godzin serwujemy najlepsze przysmaki do późnych godzin nocnych.

 

AB: Nie masz już powoli dosyć pierogów?

 

Rafał Łachut: Nie, jeszcze nie. Chociaż kiedy przyjeżdżam do Raciborza, do rodzinnego domu, nie proszę już tak jak kiedyś o pierogi.

 

A.B. Dziękuję za rozmowę.

- reklama -

10 KOMENTARZE

  1. Mega pomysł i super energia bije z tego wywiadu – kolesiowi zazdroszczę wytrwałości i twardej dupy. Fajnie, że mu się w Berlinie udało. Mało osób ma tam pomysł na siebie.

  2. No tak,słuszna uwaga.Kiedyś goniliśmy stąd Niemców,a teraz sami jeździmy na nich pracować:)Polski naród zawsze planuje i logicznie działa na korzyść swych obywateli…

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj