Organizator festiwalu Motywy Bluesa wspomina jego początki i opowiada o muzyce, historii bluesa.
Redakcja: Jak przywrócił Pan bluesa do Raciborza?
Marek Wojtowicz: Blues to moja pasja. Gram ten rodzaj muzyki od ponad 30 lat. Gdy koncertowałem na festiwalach w Polsce, zdałem sobie sprawę z tego, że brakuje mi bluesa w Raciborzu. Siedem lat temu pojawiłem się w Domu Kultury i po rozmowach z panią dyrektor doszliśmy do wniosku, że warto zorganizować w Raciborzu festiwal bluesowy. Dyrektorka był bardzo otwarta na bluesa i nową sytuację, przyjęła mój pomysł festiwalowy. I tak mamy w tym roku już siódmą edycję tego wydarzenia. Za pierwszym razem był u nas m.in. bostończyk, harmonijkarz Keith Dunn. To było wspaniałe doświadczenie, artysta grał solo. Keith tylko śpiewał i grał na harmonijce, to wystarczyło do oczarowania słuchaczy. Muzyka nie musi być głośna, żeby publiczność ją pokochała. Harmonijkarzy zapraszaliśmy zresztą z najwyższej półki bluesowej. Gościliśmy Billego Brancha, harmonijkarza potrójnie nominowanego do nagrody Grammy. To artysta uznawany przez kręgi zajmujące się bluesem za prawdziwego mistrza. Branch był uczniem samego Willie Dixona, wielkiego bluesmana, kontrabasisty. Był u nas także Bob Corritore. To jedna z wielkich postaci współczesnego bluesa. Prestiżowy amerykański magazyn „Living Blues” uznał go za najbardziej utalentowanego harmonijkarza bluesowego 2012 w USA. Zazwyczaj zapraszamy artystów solo z USA, ja grywam z nimi, w duecie, bo moje granie stylistycznie koresponduje z głęboką tradycją bluesa. Ograniczamy się do artystów solo zapraszanych, ponieważ zaproszenie całego zespołu ze USA kosztowałoby fortunę, zbyt dużo jak na nasz budżet. Poza tym chcę, żeby nasz festiwal, Motywy Bluesa był festiwalem o profilu bardziej akustycznym.
W tym roku będzie dla nas grała Eleanor Ellis z USA. To przedstawicielka Piedmont Blues. To nie tylko wielka artystka, ale również propagatorka bluesa. Jest współzałożycielką fundacji Archiego Edwardsa w Waszyngtonie. Będziemy też gościć Eddiego Taylora Jr. To syn wielkiego Eddiego Taylora seniora, jednego z czołowych przedstawicieli bluesa chicagowskiego. Z tym artystą zagram w duecie.
Wracając do początków, siedem lat temu zaczynaliśmy bluesa w Raciborzu na kompletnej „plaży” jeśli idzie o środowisko. Wcześniej nie grywano często bluesa tutaj. Mieliśmy kiedyś tradycje jazzowe w Raciborzu, ale wydaje się, że zupełnie zanikły. Dzisiaj możemy liczyć na frekwencję festiwalową rzędu 150 osób. To naprawdę sporo. Nie chodzi nam o ilość za wszelką cenę. Mam wrażenie, że ludzie zaczynają sobie cenić raciborski festiwal bluesowy.
Czym dla Pana jest blues?
Blues dzisiaj jest muzyką niszową. To nie jest muzyka, która pojawia się i znika, podobnie jak pop. Odbiorca bluesa jest cierpliwy, pozostaje zawsze wierny. Jeśli ktoś raz pokocha bluesa, to przy nim pozostaje. To widać na koncertach, gdy rozpoznaję znajome twarze, zawsze obecne. Podczas jednego z takich muzycznych spotkań jedna z osób, z którą rozmawiałem, powiedziała mi: – Jestem już zmęczona muzyką popularną. Ona dosłownie „betonuje” wszystko. Wylewa się w każdym elemencie naszego życia: na dworcu, w sklepie, w autobusie, w poczekalni, w komputerze, telefonie itp. A przecież muzyka jest taka różnorodna. Są różne piękne gatunki muzyczne. Jest muzyka klasyczna, folk, jazz, flamenco itd.. Pop jako styl uniformizuje rzeczywistość. Dzisiaj wszystko staje się komercyjne i niektórzy chcą również „konsumować muzykę”. Ten współczesny przesyt naszej rzeczywistości dźwiękami sprawia, że w pewnym momencie ciężko jest o ciszę.
Prawdziwa muzyka natomiast niesie ze sobą zawsze głębokie uczucie. Stoją za nią ważne wartości. Blues zawsze mówił o wartościach, był naznaczony głębokim humanizmem, ale nie bez Boga. To muzyka, która opiewa potrzebę wolności, nadzieję, miłość, sens życia itd. Blues dotyczy człowieka w określonym położeniu.
Jakiego bluesa gra się obecnie?
Blues narodził się w USA jako wyraz pewnej walki i pewnej tęsknoty czarnej ludności za normalnością. Ta muzyka była grana przez afro amerykanów na południu Stanów Zjednoczonych pogrążonych w rasizmie, w nietolerancji, często w biedzie. Ci ludzie nie mieli pieniędzy na instrumenty, dlatego też wyrabiali je na własny użytek z tego, co było pod ręką ( np. dwa gwoździe wbite w ścianę i rozciągniety pomiędzy nimi drut jako gitara jednostrunowa). Afro amerykanie, w tym bluesmeni wędrowali z południa, Delta Mississippi na północ, do bardziej uprzemysłowionych regionów USA, w poszukiwaniu pracy ( np. Chicago).Tak z country bluesa (blues wiejski) narodził się urban blues (miejski blues) już jako ten grany bardziej elektrycznie. Europejczycy mieli zawsze problem z bluesem, bo chcą swoją grę opierać na rozumowym podejściu. Amerykańskie, „czarne granie”, płynie z serca. To właściwe podejście. Blues jest muzyką, którą trzeba poczuć, żeby ją zagrać. Jak tego muzyk nie ma w sercu, to wówczas wszystko się rozsypuje. Bluesa nie da się wymierzyć, racjonalnym podejściem – „granie na głowę”. Bluesa gra się feelingiem tu i teraz. Dlatego chciałbym raciborzanom przybliżyć takiego najbardziej autentycznego bluesa. Bluesa surowego. Bez pudru. Dzisiaj wielu muzyków używa różnych sprzętów, efektów. Ja tego nie lubię. Sprowadzam elekty do niezbędnego minimum. Nie chcę czarować słuchaczy brzmieniami, chcę pokazać im muzykę, a nie zabawę w brzmienia.
/Leszek Iwulsk/i/
Bracie Marku czekam na bluesa z dużą niecierpliwością.Szkoda,że w R… tak mało miłosników zmysłowych dźwięków.Do zobaczenia!