W połowie sierpnia bieżącego roku zmarł po długiej i ciężkiej chorobie Józef Marcal w wieku 71 lat, były wiceprzewodniczący raciborskiej Rady Miejskiej.
Mieszkaniec dzielnicy Płonia
Józef Marcal urodził się w 1945 roku. W czasach dzieciństwa i młodości mieszkał w nieistniejącym już domu przy ul. Fabrycznej (od strony podwórka za płotem były Zakłady ZEW). Rodzice pochodzili z Raciborza. Ojciec Maksymilian już przed wojną pracował w tych zakładach, które nosiły nazwę Siemens Plania Werke. W 1945 roku matkę Martę wraz z malutkimi dziećmi ewakuowano do Austrii, na miejscu pozostał ojciec, który wraz z grupą pracowników zabezpieczał zakład przed rozkradzeniem i wywiezieniem. W rodzinie było 5 dzieci, 4 chłopców i 1 dziewczynka. Była to bardzo katolicka rodzina. Często chodzili do kościoła parafialnego pw. św. Paschalisa, gdzie wszyscy przyjęli sakramenty święte. Jeden z braci wybrał drogę kapłańską i w wieku 17 lat wstąpił do Zakonu Franciszkanów, a mszę prymicyjną odprawił na Płoni. Józef Marcal ukończył zawodówkę i technikum budowlane w Raciborzu. Przez kilka lat pracował w zawodzie budowlańca, jednocześnie czynnie uprawiał sport.
Miłośnik sportu, zwłaszcza piłki nożnej
Najmocniej fascynowała go piłka nożna, interesował się siatkówką i piłką ręczną. Lubił też lekkoatletykę (w szkole średniej uprawiał średnie dystanse) i skoki narciarskie. Dyscyplinami tymi interesował się przez całe życie, uczestnicząc jako kibic w meczach i oglądając relacje telewizyjne na polskich i zagranicznych programach, żywo dyskutując w gronie rodziny i znajomych. Józef Marcal w wieku 29 lat ożenił się z Krystyną Karnówka, której dom rodzinny sąsiadował z kościołem i klasztorem na Płoni. To kochające się przez całe życie przykładne małżeństwo zaowocowało trzema córkami: Gabrysią, Urszulą i Moniką. Wspólnie doczekali się czwórki wnucząt, które z pięknymi rezultatami pomagali wychować. Był kochającym i ukochanym mężem, ojcem, teściem i dziadkiem. Pracował przez pewien czas w ZEW-ie, później w biurze projektowym. Następnie objął małe gospodarstwo rolne po teściach. Uprawiał pole, prowadził hodowlę do czasu wielkiej powodzi, kiedy to woda zalała dom, pomieszczenia gospodarcze i zakład produkcyjny do wysokości 2 m. Po niej zajął się handlem hurtowym akcesoriów sanitarnych i wspólnie ze szwagrem uruchomił zakład produkcji wind oraz podnośników. Na początku lat 90-tych był współzałożycielem i pierwszym prezesem Klubu „Wicher Płonia”. Klubowi poświęcił dużo sił i energii. W dorosłym życiu nadal lubił grać w nogę i biegać. Normą były marszobiegi i wyprawy rowerowe z domu do Obory.
Żarliwy katolik
Był członkiem chóru parafialnego św. ”Cecylii”. W chórze tym śpiewała jego żona i wszystkie córki. Chór był jego pasją. Śpiewał w nim od 16 roku życia do jego końca. Przyjaźnił się z dyrygentem Piotrem Joszko, a po jego śmierci pomagał nowemu dyrygentowi w organizacji prób i występów. Przez długi czas aż do śmierci był filarem codziennej mszy świętej porannej (śpiewał psalmy i pieśni) i różańca. Prze całe życie silnie związany z kościołem franciszkańskim na Płoni. Najpierw jako ministrant, a w wieku dojrzałym gorliwy i żarliwy katolik. Jego brat o. dr Kapistran był częstym gościem w ich domu, starając się być z rodziną podczas wszystkich ważnych okazji. Z tej racji oraz bliskości klasztoru zapraszał również ojców i braci zakonnych do swojego domu, do którego chętnie przybywali zarówno miejscowi zakonnicy jak i inni odwiedzający ich klasztor. Poza rodzonym bratem franciszkaninem, ś.p. Józef pielęgnował przyjaźń ze swoim kuzynem, również franciszkaninem pracującym w Pradze, z którym miał świetny kontakt.
Społecznik
Z natury był też społecznikiem, któremu bliskie były sprawy i problemy Raciborza oraz jego mieszkańców, a szczególnie dzielnicy Płonia. Cieszył się wielkim szacunkiem, uznaniem i sympatią. Znał świetnie język niemiecki. Długie lata był także członkiem „mniejszości niemieckiej”. Mieszkańcy wybrali go radnym na I kadencję w nowym ustroju, a następnie na kolejne dwie. W trakcie dwóch pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Rady Miasta.
Pasjonat ogrodnictwa
Był pasjonatem ogrodnictwa. Uprawiał wraz z rodziną ogród i sad. Cieszył się, że ma dla swoich bliskich stale świeże warzywa i owoce. Chętnie zresztą rozdawał je znajomym. Lubił spędzać czas w gronie licznej rodziny i znajomych, często przy ognisku czy grillu. Wesołe rozmowy były przeplatane wspólnym śpiewaniem piosenek z jego bogatego repertuaru.
Kochał życie
Nigdy nie używał niecenzuralnych słów, nigdy nie przeklinał. W pewnych sytuacjach miał takie swoje powiedzenia „kule mole” czy „kurde balans”. Miał w sobie ogromne pokłady dobroci. Był człowiekiem niezwykle cierpliwym , wyrozumiałym i życzliwym. Był otoczony szacunkiem i miłością. Nie miał wrogów ani nieprzyjaciół. Był niezwykle uczciwy i etyczny. Kochał życie. Kiedy przyszły przed kilkunastoma laty choroby, nigdy się nie załamał. Dzielnie znosił ból i cierpienie. Przeszedł wiele z powodu utraty zdrowia. Zawsze umacniała go wiara. To dawało mu siłę na nieraz nieludzkie mierzenie się z chorobami. Przeżył 71 lat. Zawsze szczerze mu życzono bardzo długiego życia. Z pewnością na nie zasłużył. Widać wyroki Boskie powołały go do Nieba szybciej, niż chcieliby ci, którzy go kochali, tyle od niego otrzymali. Dla wielu na zawsze pozostanie wzorem człowieka, męża, ojca, dziadka. Jego siła i charakter ducha będą umacniać jego najbliższych i tych, którym dane było się z nim zetknąć, choćby na krótki czas tej ziemskiej wędrówki.
Fot. archiwum rodzinne
oprac. /j/