Nasz redakcyjny kolega w styczniu wybrał się do Gambii i Senegalu. Traf chciał, że w tym samym czasie miały tam miejsce dramatyczne wydarzenia, a wojna wisiała na włosku.
To miała być fajna egzotyczna wycieczka, wynagradzająca ciężką pracę w grudniu. Andrzej Zieliński, fotograf współpracujący z raciborz.com.pl, miał bardzo pracowity okres przed świętami. Interesy które prowadził były tak absorbujące, że postanowił w styczniu odpocząć w którymś z ciepłych krajów. Początkowo miała to być Teneryfa, ale przez przypadek trafił na ofertę safari w Gambii i Senegalu. Cena była zachęcająca, więc nie zastanawiał się zbyt długo. Czy dla fotografa może być większe wyzwanie niż dzika Afryka, jej przyroda i mieszkańcy?
Andrzej z żoną wylecieli z Warszawy 14 stycznia. Po kilku godzinach lotu z międzylądowaniem w Las Palmas wylądowali w Bandżul, czwartym co do wielkości mieście Gambii. Gambia to najmniejszy kontynentalny kraj Afryki, położony w środkowo zachodniej części kontynentu. Jest to jedno z najbiedniejszych państw świata. W dodatku w czasie gdy pojawili się tam państwo Zielińscy, Gambii groziła interwencja zbrojna sąsiedniego Senegalu. To efekt wydarzeń ostatnich tygodni – rządzący Gambią od 22 lat i zapowiadający że będzie u władzy miliard lat prezydent Yahya Abdul-Azziz Jemus Junkung Jammeh na początku grudnia przegrał wybory. Początkowo uznał zwycięstwo lidera opozycji, Adamy Barrowa i pogratulował mu zwycięstwa. Po krótkim czasie jednak się rozmyślił, co stało się początkiem kryzysu politycznego. Do gry wkroczyły lokalne mocarstwa, Senegal i Nigeria, grożąc interwencją zbrojną w przypadku nierespektowania przez Jammeha wyników wyborów.
17 stycznia Jammeh ponownie odmówił ustąpienia ze stanowiska i wprowadził 90-dniowy stan wyjątkowy. Sytuacja stała się patowa. Gambijskie wojsko wyszło na ulice, u granic stała armia senegalska, w morze wypłynęła nigeryjska marynarka wojenna, międzynarodowa opinia publiczna naciskała na dyktatora o ustąpienie. Wojna domowa zawisła na włosku. Dla turystów, także z Polski, organizowano naprędce ewakuację. – Biuro podróży nie ostrzegło nas, że jedziemy do kraju o niepewnej sytuacji, stąd też nie mieliśmy świadomości, że wylądujemy w samym środku zamieszania – mówi Andrzej. Przyznaje jednak, iż osobiście nie odczuwał wielkiego zagrożenia. Owszem, w wielu miejscach wystawione były tzw. chekpointy (posterunki) z uzbrojonymi żołnierzami. Wielokrotnie też uczestnicy wycieczki byli przez nich kontrolowani. Nie pozwolono, aby bus wiozący turystów do Senegalu zwiedzać słynne lasy namorzynowe wjechał na prom przez graniczną rzekę Gambię. Pierwszeństwo do przeprawy mieli niezmotoryzowani cywilni uchodźcy, masowo uciekający przed zagrożeniem wojennym. Oczywiście nie było też mowy o dokumentowaniu fotograficznym wydarzeń – nawet próba skierowania obiektywu w stronę żołnierzy groziła w najlepszym przypadku konfiskatą aparatu, stąd też wszystkie przywiezione zdjęcia przedstawiają raczej obraz sielanki niż kraju zagrożonego wojną.
Ostatecznie Jammeh, pod naciskiem międzynarodowym i w obliczu interwencji zbrojnej państw ECOWAS (Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej), 21 stycznia 2017 ustąpił ze stanowiska i zbiegł z kraju. Zielińscy byli już wtedy w domu, wrócili 20 stycznia. Andrzej zapamiętał jeszcze, iż już na lotnisku, w momencie odlotu, tamtejsza telewizja prowadziła transmisję z zaprzysiężenia Adamy Barrowa jako nowego prezydenta Islamskiej Republiki Gambii, ku ogólnej radości miejscowych.
Pomimo niebezpiecznej sytuacji w jakiej się znalazł, Zieliński nie wspomina afrykańskiego wypadu źle. Wręcz przeciwnie. Senegal i Gambia to piękne kraje, z pewnością warte odwiedzenia, pod warunkiem oczywiście, że sytuacja polityczna będzie ustabilizowana. A to, zanim ktoś się skusi na wyjazd widząc atrakcyjną ofertę biura podróży, warto sprawdzić na stronie internetowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Tam na bieżąco publikowana jest lista krajów, do których wyjazd niesie za sobą ryzyko. Niestety, biura podróży organizujące wycieczki nader często niezbyt biorą sobie te ostrzeżenia do serca. Skoro już zainwestowały pieniądze w organizację wczasów/turnusu/wycieczki, i mają komplet albo w miarę zadowalające obsadzenie, raczej będą dążyły do realizacji przedsięwzięcia.
Warto jeszcze wspomnieć, jakie spostrzeżenia nie związane z napiętą sytuacją polityczną przywiózł nasz fotograf z Czarnego Lądu. Na pewno Zambia i Senegal nie są tak oblężone przez turystów jak kraje Afryki Północnej, np. Tunezja czy Egipt. Nie widać wszechobecnej komercji. Nie jest też drogo – ceny (dla turystów) nie różnią się zbytnio od tych z polskich kurortów. Z Europejczyków przyjeżdżających do Senegalu dominują Francuzi, zaś do Gambii – Brytyjczycy, a także Holendrzy. Ma to związek z kolonialną przeszłością tych krajów. Mieszkańcy są bardzo otwarci i przyjaźni. Dominującą religią w Zambii (co zresztą pokazuje pełna nazwa kraju) jest islam, ale jak relacjonuje Andrzej, jest to islam tzw. plastikowy. Zambijczycy nie są fanatycznymi muzułmanami, ba – inkorporują do swojej wersji islamu elementy innych religii. Dla przykładu, z chrześcijanami egzystują koło siebie tak dobrze, że nawet wspólnie obchodzą swoje święta, jak Boże Narodzenie. Afrykanie kochają też stare mercedesy – na ulicach miast i bezdrożach przeżywają one piątą młodość jako taksówki. Niestety, mają jedną wadę. Zieliński wybrał się raz w podróż taką taksówką, która stanęła w połowie drogi bo… zabrakło paliwa w baku. Kierowca łaskawie zgodził się na zapłatę za połowę kursu, zaś pasażer w dalszą drogę udał się piechotą.
Na zakończenie przydałoby się napisać coś o przyrodzie, gdyż to jest głównym magnesem przyciągającym turystów w tę część świata. Jednak zamiast czytać, lepiej to zobaczyć , dlatego polecamy galerię zdjęć autorstwa Andrzeja Zielińskiego.
Paweł Strzelczyk