Lucyna i Marek Rajczykowscy odznaczeni medalami Zasłużony dla Miasta Raciborza. Jak podkreślają – to nagroda dla wszystkich zaangażowanych w działalność hospicjum w Raciborzu.
Lekarze, Lucyna i Marek Rajczykowscy. Twórcy raciborskiego Hospicjum im. św. Józefa, we wtorek, 21 marca, podczas uroczystej sesji z okazji 800-lecia miasta Raciborza znaleźli się w gronie osób, które uhonorowane zostały tytułem „Zasłużony dla Miasta Raciborza”. Tytuł przyznawany jest osobom, których praca oraz działalność ma wpływ na rozwój kulturalno-społeczny Raciborza. To nie pierwsze odznaczenie na koncie małżeństwa. Wcześniej w uznaniu za osiągnięcia na polu działalności społecznej odznaczeni zostali medalem im. ks. Stanisława Pieczki.
Romantyczny Racibórz
Pani Lucyna pochodzi z Tarnowskich Gór. Pan Marek z Częstochowy. Razem studiowali na Akademii Medycznej w Zabrzu. W jednej grupie. Pod koniec studiów zadecydowali o wspólnym życiu. W tym czasie na raciborszczyźnie brakuje lekarzy. Pan Marek, jeszcze jako człowiek wolny, za namową kolegi decyduje się więc na kontrakt w mieście. Pani Lucyna nie oponuje. Zanim znaleźli się w Raciborzu mieli jedynie świadomość, że takie miejsce istnieje gdzieś w województwie śląskim. Pierwszy kontakt z miastem urzekł małżeństwo. Był marzec, w Zabrzu plucha, a Racibórz ciepły, zielony. – Racibórz ma trochę inny klimat. Jest cieplejszy. Tak jak Wrocław. Urzekająca jest tutaj wiosna. Ludzie, którzy tutaj mieszkają, może tego nie widzą. Ale gdy tu się przyjeżdża w analogicznym czasie z okolic Katowic czy nawet z Kuźni Raciborskiej, gdzie jest jeszcze śnieg, w Raciborzu jest już wiosenna aura. Pierwsze spotkanie z Raciborzem można powiedzieć było takie romantyczne – wspomina pani Lucyna. Mimo, że w pierwszych latach po przeprowadzce była tęsknota za rodzinnymi stronami, teraz z perspektywy czasu małżonkowie wcale nie żałują decyzji podjętych w młodzieńczych latach swego życia.
Świat pełen bólu
W pracy, którą wykonują na co dzień, mają styczność z cierpieniem. Pani Lucyna jest dyrektorem hospicjum, pracuje w Hospicjum Domowym, w poradni medycyny paliatywnej oraz w poradni neurologicznej, pan Marek jest anestezjologiem, pracuje również jako lekarz w Hospicjum Domowym. W czasach, gdy jako młodzi lekarze podejmowali pracę, leczenie przeciwbólowe, nie tyko w Polsce, było traktowane marginalnie. Do uśmierzania bólu lekarz miał do dyspozycji niewielki zestaw leków, z silnych leków przeciwbólowych opioidowych stosowano jedynie dwa leki, które można było podawać domięśniowo lub dożylnie, w bardzo ograniczonych dawkach. Morfina w tamtym czasie była praktycznie niedostępna poza oddziałami szpitalnymi.
Inspiracja
Pani Lucynie, pracującej wtedy na oddziale chirurgii, trudno było pogodzić się z sytuacją bezradności w stosunku do cierpiących ludzi. W jej ręce wpada książka doktor Cicely Saunders, którą można nazwać ojcem nowożytnego hospicjum. Dr Saunders była lekarzem w Londynie i tam w szpitalu św. Józefa, u ciężko chorych ludzi z silnymi bólami, do uśmierzania bólu stosowano Laudanum (nalewkę morfinową). Dr Saunders założyła pierwsze na świecie hospicjum, gdzie stosowano nowoczesne metody leczenia bólu. Jej działalność była dla mnie inspiracją, co można zrobić, żeby ludziom ulżyć w cierpieniu bez ponoszenia wielkich nakładów pieniężnych – opowiada pani Lucyna. To były początki, później szukano pomysłu na realizację tej idei.
Działalność
Raciborskie hospicjum nieformalnie zaczyna działać w 1990 roku dzięki życzliwości księdza Henryka Wyciska przy parafii św. Józefa w Ocicach. Za swojego patrona wybiera właśnie Świętego Józefa. Wtedy to zawiązała się pierwsza grupa przyjaciół, która do dnia dzisiejszego stanowi trzon zespołu zaangażowanego w działalność na rzecz jakości życia chorych i ich rodzin w trudnym okresie nieuleczalnej choroby, najczęściej prowadzącej do śmierci. W 1991 roku Hospicjum otrzymuje aprobatę dla swej działalności ks. biskupa Gerarda Kusza, ówczesnego biskupa pomocniczego diecezji opolskiej. Pojawiają się pierwsi pacjenci. Grupa formalizuje się w 1994 roku. Zakładają stowarzyszenie. Przez osiem lat do czasu powołania Niepublicznego Zespołu Opieki Zdrowotnej działają tylko i wyłącznie jako wolontariusze.
Ich życie rodzinne podporządkowane jest pracy. O sprawach zawodowych, rozmawiają w różnych sytuacjach, również przy stole. Nie skarżą się. – To nie jest tak, że lekarzem można być od 8 do 16. Nim się jest całe życie. To jest już taki zawód. To jest cały smak tego zawodu. Bywa tak, że późnym wieczorem jeździ się do pacjentów. Dla naszych podopiecznych staramy się być zawsze do dyspozycji, kiedy jesteśmy im potrzebni – mówi pan Marek. Kilkukrotnie zdarzyła im się sytuacja, że w momencie kiedy obieli opiekę nad osobą umierającą, udało się również poprawić sytuację panującą w rodzinach. – Mamy szczęście w tym pośredniczyć. W tym ostatnim okresie życia, który wcale nie musi być krótki, staramy się, by sytuacja człowieka w jakiej się znajdował, poprawiła się w wielu aspektach. Tych duchowych, cielesnych oraz społecznych – mówi pani Lucyna.
Mają świadomość ciążącej na nich odpowiedzialności. – W zawodzie lekarza łatwo uciec od odpowiedzialności w małe specjalizacje. Chirurg robi operacje i niespecjalnie musi się zastanawiać nad dalszym losem pacjenta. Zrobił swoje. Odniósł kolejny sukces. My, opiekując się pacjentami w stanie terminalnym, bierzemy na siebie całą odpowiedzialność przez cały czas trwania opieki, nie wolno nam jej unikać. I nie mówię tu tylko o nas, ale mam na myśli cały zespół. Pacjent ma prawo w nocy zadzwonić, powiedzieć, że coś jest nie tak. Że coś go boli. Nie możemy mu powiedzieć, by wziął jakąś tabletkę, bo my nie mamy czasu. Musimy się zastanowić jak mu pomóc i przemyśleć, czy leczenie jakie mu ustaliliśmy, jest dobre – mówi pan Marek. – Sytuacja jest dynamiczna. Czasem zawodzimy. Im dłużej pracujemy, tym większa jest wiara w Opatrzność Bożą. To jest najważniejsze w naszym zawodzie. Opieka nad pacjentem to problem wielopłaszczyznowy. Jest tu potrzeba stworzenia silnego, zgranego zespołu. Człowiek w pojedynkę, nie jest w stanie unieść ciężaru opieki – dodaje pani Lucyna.
Wzorem dla młodego pokolenia
Swoją działalnością inspirują innych. W ich ślady poszedł starszy syn. Wnuczka zaś zatańczyła na koncercie charytatywnym organizowanym przez hospicjum. – Zaangażowanie całej rodziny może być sposobem na sensowne życie rodzinne. Ma się kontakt z ojcem, matką, z dziećmi, bo są wspólne pasje, zainteresowania – zauważa pani Lucyna. Do pomocy i pracy w Hospicjum garną się również młodzi ludzie. – Są młodzi lekarze, młode pielęgniarki, które też chcą pomagać. Współpracujemy z kilkoma ambitnymi, młodymi entuzjastami, na których zaangażowanie aż miło się patrzy – mówi pan Marek. Oboje podkreślają, że tytuł „Zasłużony dla Miasta Raciborza” to zasługa całego hospicyjnego zespołu. – My jesteśmy jedynie jego przedstawicielami. Bardzo wiele zawdzięczamy Opatrzności Bożej, bez której pomocy nie bylibyśmy w stanie tyle lat działać – dodają.
Mateusz Herba
fot. Ireneusz Burek