26 sierpnia 1992 roku, tuż przed godziną 14.00. Z dwóch wież obserwacyjnych dochodzą meldunki o pożarze lasu wzdłuż torów kolejowych na linii Racibórz – Kędzierzyn-Koźle. Jak się później okazało, był to początek jednego z najgorszych kataklizmów w historii Raciborszczyzny.
„Kuźnia Raciborska się pali!” – krótkie, lecz przerażające zdanie obiegło w mig cały obóz w Pleśnej. Kończył się właśnie III turnus organizowany przez komendę hufca z Kuźni Raciborskiej. Choć wakacje w tym miejscu spędzały głównie dzieci i młodzież z miasteczka nad Rudą, kuźniański obóz cieszył się również sporą popularnością wśród młodych raciborzan. Pamiętam przerażenie i niepewność kolegów i koleżanek z Kuźni. Były to czasy, kiedy o telefonach komórkowych i internecie w Polsce mało kto jeszcze słyszał. Wszelkie – bardzo zresztą skąpe i momentami sprzeczne – doniesienia zapewniał telefon w baraku komendanta (ze względu na przeciążenie sieci często milczący) oraz relacje ogólnopolskich stacji telewizyjnych i radiowych. „Ale jak to Kuźnia się pali? Całe miasto? Które ulice?” – pytano zewsząd. Nikt już nie myślał o ostatnich dniach wakacyjnego wypoczynku, uwaga skupiała się na swoich rodzinach i znajomych w Kuźni, domach, mieszkaniach. Rychło okazało się, że pożar nie trawi samego miasta, lecz lasy wokół. Było to jednak niewielkie pocieszenie, wszak w takich warunkach pogodowych ogień łatwo mógł przerzucić się na zabudowania. Nikt też nie zdawał sobie sprawy z jak potężnym pożarem przychodzi się mierzyć strażakom z całego regionu.
Jak później ustalono, prawdopodobną przyczyną pożaru była iskra spod kół hamującego pociągu. To bardzo możliwe, zważywszy na warunki atmosferyczne. Od dłuższego czasu panowała susza, dodatkowo utrzymywała się temperatura powyżej 30 stopni Celsjusza i wiał silny wiatr. Przybyli na miejsce strażacy po kilku godzinach akcji zorientowali się, że mają do czynienia nie ze zwykłym pożarem, których gasili już wiele. Na rozprzestrzeniający się z zatrważającą prędkością (120-150 km/godz.) ogień lokalne jednostki nie wystarczyły. Do Kuźni Raciborskiej zaczęły zjeżdżać kolejne wozy bojowe niemal z całego kraju. Strażakom z pomocą przychodzili leśnicy, wojsko, policja oraz ludność cywilna. Do akcji rzucono wszelki możliwy ciężki sprzęt. Dużą rolę podczas gaszenia odegrało masowe użycie 26 samolotów PZL M18 Dromader zrzucających „bomby wodne” na czoło pożaru. Ponadto w akcji gaszenia pożaru brało udział około 1 100 samochodów pożarniczych, śmigłowce, 50 cystern kolejowych i 6 lokomotyw, a także sprzęt ciężki taki jak: czołgi, pługi i spychacze. W sumie w akcji gaśniczej brało udział około 10 000 osób: 4700 strażaków, którzy dysponowali 859 wozami strażackimi. Ponadto do walki z ogniem skierowano 3200 żołnierzy, 650 policjantów, 1220 członków Obrony Cywilnej oraz 1150 pracowników leśnych. Niszczycielski pożar objął ogółem powierzchnię 9062 ha, z czego w Nadleśnictwie Rudy Raciborskie spaleniu uległo 4480 ha lasu. Mimo zaangażowania armii ludzi i sprzętu, pożar udało się ugasić dopiero cztery dni później, a jego dogaszanie trwało jeszcze trzy tygodnie. Zniszczenia na terenie nadleśnictw: Rudy Raciborskie, Rudziniec i Kędzierzyn miały cechy klęski ekologicznej. Niestety, nie obyło się bez ofiar w ludziach. W walce z żywiołem życie oddali dwaj strażacy: Andrzej Kaczyna – aspirant Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej z Raciborza oraz Andrzej Malinowski – członek OSP w Kłodnicy. Co ciekawe, mimo ogromu pożaru, dzięki zaangażowaniu służb ratowniczych nie spłonął żaden dom ani nawet zabudowanie gospodarcze.
/ps/