W czasach, gdy wiedzę, inspiracje, rady oraz pomysły na życie można znaleźć w Internecie, coraz trudniej gdziekolwiek znaleźć odpowiedź na pytanie – czym są i jaką rolę, jeśli jakąkolwiek, pełnią jeszcze autorytety.
Dla głodnych wiedzy – szybki kurs historii Europy w pigułce, opanowanie języka angielskiego w miesiąc, zestawienie najbardziej znaczących wydarzeń minionego roku politycznego, przegląd najważniejszych osiągnięć w nauce, biografie wielkich artystów, ciekawostki na temat odległych geograficznie krajów. Gotowa interpretacja wierszy Szymborskiej, opracowana analiza przemian politycznych ostatniego stulecia, pięknie rozrysowany wykres funkcji zmiennych, obszernie wyjaśniona teoria naczyń połączonych. Bez krzyku, bez stresu, bez konieczności ruszania się z domu oraz, co chyba ostatnio coraz ważniejsze, bez przykrego obowiązku kontaktu z drugim człowiekiem. Wujek Google nie narzeka na pogodę, nie nosi przepoconej żonobijki, a do tego spotkania z nim nie kończą się następnego dnia bólem głowy i urwanym filmem.
Dla szukających własnego zdania – opiniotwórcze wpisy wszelkiej maści: pro-pis, anty-pis, pro-kościół, anty-kościół, anty-aborcja, anty-pro-life – sądów, przekonań, opinii od koloru do wyboru. Manifesty, felietony, wywiady i prasówki – wszystko w jednym miejscu, dostępnym za pomocą szybkiego kliknięcia w niebieski kwadracik. Bez potrzeby zagłębiania się w temat, porównywania stanowisk, wartościowania sądów, wystarczy polubić czyjąś wypowiedź, uśmiechnąć się do czyichś myśli, by już na zawsze otrzymywać spersonalizowane wskazówki, czym warto się interesować, co myśleć, jaki protest poprzeć, który strajk zignorować, wraz z dyskretnymi informacjami o tym, kto kiedy ma urodziny, przypomnieniami o ważnych wydarzeniach i imprezach godnych uwagi. Wielki brat Facebook ma na nas oko dzień i noc, a w zamian nie oczekuje pożyczenia auta na wypad do miasta, nie truje głowy kazaniami na temat odpowiedzialności, nie zmusza do dzielenia się po równo domowym ciastem czy domowymi obowiązkami.
Dla potrzebujących dobrych rad i pomocy – instruktażowe filmiki na Youtube, jak naprawić pralkę i wymienić butlę z gazem, wpisy na blogach lifestyle’ owych , jak schudnąć bez drakońskich diet, jakie ziółka zaparzać, by oczyścić organizm, co powtarzać jak mantrę, by zacząć cieszyć się szczęściem. Dla tych, którzy łakną wskazówek, ale niechętnie czytają – Instagramowe wsparcie w postaci kolorowych, pięknie wykadrowanych fotograficznych kwadracików, a pod nimi – kopalnia wiedzy: przepisy na bezglutenowe ciasta, podpowiedzi co do najpiękniejszych miejsc na urlop, ale także złote rady wirtualnej babuni – jak ulepić pierogi, by się ładnie kleiły, jak okręcić faceta wokół palca, by nie uciekł do innej, jak z nudnej sukienki zrobić ponętną podomkę. A wszystko to w pakiecie ze wspierającą się społecznością, która anonimowo dopinguje do zmian, do rozwoju, do kreatywności. Wystarczy kilka kliknięć i potrzeba matczynej opieki zostaje zaspokojona, a dodatkowo YouTube nie każe tłumaczyć się z zarwanych nocy, nie pyta, o której wróciliśmy do domu i w jakim stanie, Instagram nie zarzuca kłamstw, nie wymaga szczerości ani odpowiedzi na trudne pytania.
Łatwo, lekko i przyjemnie. To nowy sposób czerpania wiedzy o życiu, pobierania nauki o otaczającej nas rzeczywistości, kolekcjonowania doświadczeń. I mimo że jeszcze kilka lat temu wydawałoby się to niemożliwe, nie potrzebujemy już drugiego człowieka, by się uczyć, by dojrzewać, by się rozwijać. Wystarczy świecący prostokącik, który na nasze żądanie wypluje z siebie potrzebne informacje, ale nie zasypie nas jednocześnie setką pytań o plany na przyszłość, nie zakwestionuje naszych wyborów, nie podważy naszych opinii, nie wytknie błędów. Wyszukiwarka Google jest w stanie odpowiedzieć prawdopodobnie na każde już pytanie z zakresu nauki i wiedzy o świecie, ale nie podda w wątpliwość słuszność naszych przekonań, nie sprowadzi na właściwą drogę. Facebook dostarcza nam informacji na temat życia naszych znajomych, pozwala utrzymać z nimi pozorny kontakt opierający się na wymianie kilku zdań raz na rok, ale nie uczy nas zachowań międzyludzkich, nie pokazuje, jak reagować na smutek bliskich nam osób, jak tworzyć prawdziwą relację z prawdziwym człowiekiem. Instagram rzeczywiście może pomóc nam odnaleźć nowe zainteresowania, ale nie jest w stanie wprowadzić nas w tajniki kunsztu, wpoić nam cierpliwości, dokładności.
Po to właśnie potrzebne są nam autorytety. Ludzie – drogowskazy, którzy mimo że mylą daty rozbiorów Polski, Słowację ze Słowenią, i chillout z chilli con carne, bezbłędnie potrafią odróżnić dobro od zła. Ludzie – busole, którzy może nie śledzą najnowszych trendów w modzie ani tysiąca znajomych w Internecie, ale w wichrach i zawieruchach codzienności nie tracą równowagi, pokazują, jak być sobą, jak z podniesioną głową wsparta na solidnym kręgosłupie moralnym iść przez życie. Ludzie – nauczyciele, którzy mimo swoich życiowych porażek i ludzkich niepowodzeń, swoimi potknięciami uczą nas żyć tak, by nie stracić do siebie szacunku, by codziennie móc z odwagą spojrzeć na siebie w lustrze, a nie tylko chować się za szklanym ekranem smartfona pełnym wskazówek prowadzących donikąd – do samotności, zagubienia i kolejnych pytań bez prawdziwych odpowiedzi. Po to właśnie potrzebne są nam autorytety – by prowadzić nas do drugiego człowieka. Autorytety są po to, by pomóc nam wyjść do ludzi. I po to, by pomóc nam wyjść na ludzi.
Anna Burek
Czytaj również: Wodzisławski Ekonomik bez Oskara Langego. Nie może być autorytetem