Zapach bezdomności

Zapach bezdomności

Są miejsca, w których bezdomni mogą liczyć na wsparcie. Zawsze jest „tylko” jeden warunek: trzeźwość.

- reklama -

 

Każdy wyobraża sobie, jak może pachnieć bezdomność. Większość z nas na pewno się z tym zapachem spotkała, choćby pod przysłowiową Biedronką czy innym Lidlem. Na pewno nie jest to zapach przyjemny, który z lubością gościlibyśmy na półce pod lustrem w łazience, zaraz obok pięknego flakonu Diora. Okazuje się jednak, że bezdomność może pachnieć zupełnie inaczej. Może pachnieć kawą zbożową, świeżym pieczywem, aromatyczną herbatą. Nie wierzycie? Można się o tym łatwo przekonać, choćby odwiedzając raciborskie schronisko i noclegownię dla osób bezdomnych „Arka N”, które znajduje się w Ocicach. W tym zaczarowanym miejscu można spotkać fantastycznych ludzi. Ludzi, często zapomnianych przez świat, rodzinę, najbliższych, ale w dalszym ciągu ludzi, takich jak my, tylko dużo bardziej doświadczonych przez los.

W większości przypadków fakt przebywania przez nich w takim miejscu tłumaczy tylko jedno słowo. Tym słowem jest „alkohol”. Tym sposobem alkohol pokierował do tego miejsca jestestwo 18-letniego Adriana czy 70-letniego Zbyszka oraz kilkudziesięciu innych lokatorów.

Każdy z nich ma swoją historię. Historię niejednokrotnie dramatyczną, najczęściej obfitującą w libacje alkoholowe, nierzadko narkotyki, przemoc, głód. Każdy z nich, zanim trafił na przysłowiowe dno, a może w tym przypadku, wcale nie jest przysłowiowe, ale fizyczne i namacalne, żył tak, jak każdy z nas. Miał rodzinę, przyjaciół, oparcie w bliskich. – Miałem bardzo dobrą pracę za biurkiem. Duże, urządzone mieszkanie, piękną żonę. Żona później zmarła i się zaczęło… – wzdycha Michał. – Najpierw szklaneczka dobrej whisky, wieczorem, po ciężkim dniu pracy, a po jakimś czasie skończyło się to tym, że spałem zasikany na klatce swojego bloku. Pracę straciłem, mieszkanie też i teraz jestem tu, i tak już przeszło dwa lata. – Jego głos jest spokojny, opanowany. Opowiada, jak jego życie waliło się, jak domek z kart, jakby to nie dotyczyło jego. Jakby opowiadał o kimś innym. Może tak jest, może opowiada o Michale, którego znał osobiście, ale teraz nie chce mieć już z nim nic wspólnego.

Dzięki takiemu miejscu jak „Arka N” Michał, który ukończył dwie magisterki, przypomniał sobie, że miał kiedyś pasję. Tą pasją była… filozofia. Tak, właśnie! FILOZOFIA! Wystarczyło, że w rozmowie pojawiło się słowo Kant i Michał „popłynął” niczym profesor Misiak w „Sposobie na Alcybiadesa”. Najbardziej frapuje go problematyka wolności człowieka w filozofii klasycznej. Ciekawa pasja jak na bezdomnego. Pytam Michała, czy może czegoś potrzebuje. – Nietzschego mi nie trzeba! – śmieje się głośno.

Na korytarzu „Arki” spotykam Zbyszka, który jeździ na wózku inwalidzkim. Jest po amputacji jednej nogi. Pełny humoru 70-latek w czapeczce z daszkiem, w którą wpięty jest „błysk”. Wędkarz. Ryby, to jednak nie jedyne jego hobby. W świetlicy pełnej książek, przy stoliku z laptopem, opowiada o tajnikach budowy modeli latających, tłumaczy zasady aerodynamiki, z dumą pokazuje modele, które sam w „Arce” zbudował. Tak jak i Michał, do „Arki” trafił, jak sam mówi, przez chlanie wódy. –Ten nałóg zniszczy każdego, ale dzięki temu miejscu jeszcze żyje, inaczej zapiłbym się na śmierć, a było bardzo blisko – ściszonym głosem powiedział Zbyszek. – Teraz jestem trzeźwy, mam co jeść, mam czyste ubrania. Zawsze jest ktoś, kto pomoże mi się wykąpać czy przebrać. Do tego jestem tu prawie całkowicie samodzielny. Cały budynek jest przystosowany do wózkowiczów i nie ma żadnego problemu, żeby zjechać z drugiego piętra, aż do kuchni w przyziemiu – dodaje z radością. Pytam, czy chciałby kiedyś opuścić to miejsce? – Może, kiedyś. To miejsce pozwala mi utrzymać abstynencję, a ja doskonale wiem, że kiedy bym stąd wyszedł, moje człowieczeństwo znowu oblepiłoby się błotem, alkoholem i rzygowinami, a ja chce żyć! – tłumaczy.

Takich historii w „Arce” można usłyszeć wiele, każda inna, każda tak samo dramatyczna. W tym miejscu Ci ludzie otrzymują wszystko, czego im potrzeba, aby w miarę normalnie żyć. Dają również bardzo dużo od siebie. Każdy z nich ma jakieś zadania. Pomoc w kuchni pod fachowym okiem kucharki, dbanie o czystość w ośrodku, praca w ogrodzie. Pan Józek na przykład, który również jeździ na wózku, jest portierem. „Arka” to doskonale działający organizm. Wypracował swoje procedury, nawiązał mnóstwo kontaktów. Pracują tam doskonali fachowcy. Wychowawcy, pielęgniarka, psycholog, ksiądz, lekarz. Wszyscy przygotowani i oddani swojej pracy. Nad wszystkim czuwa pani kierownik, Dominika Kapuścik, która cały ośrodek zna, jak własną kieszeń. Wie, jakie są problemy wśród mieszkańców, rozdziela zadania, organizuje przyjęcie do szpitala, załatwia leki.

– Zbliża się zima, coraz więcej osób korzysta z naszej noclegowni. Nie odmawiamy nikomu noclegu. Jest tylko jeden, niezłomny warunek, osoba musi być trzeźwa. Z tego powodu, że ilość osób zgłaszających się do noclegowni w tym okresie będzie tylko rosła, mogą się pojawić problemy ze środkami czystości i higieny. Na razie jesteśmy zabezpieczeni, ale akurat tego rodzajów produktów nigdy za wiele – apeluje Dominika Kapuścik.

W rogu korytarzu siedzi na fotelu jeszcze jeden mieszkaniec. O twarzy zmęczonej życiem i alkoholem. Ma długą siwą brodą i powykręcane palce. Na jego kolanach siedzi kot, którego on z ogromnym spokojem w swoich małych oczach z wielką delikatnością głaszcze. Widać, że jest im dobrze. Obu. Kot, pewnie też tak jak i on, chodził swoimi ścieżkami, dopóki nie trafił w to miejsce, w którym postanowili być szczęśliwi… obaj.

PS Niektóre cechy bohaterów jak i ich imiona zostały specjalnie zmienione.

Dariusz Niestroj

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj