Ukrywające się pod przykrywką tradycji i dziedzictwa kulturowego, jednak w gruncie rzeczy będące jedynie przykrym symbolem zmieniających się czasów. Siedem duchów grzesznych świąt – niczym dickensowski Ebenezer Scrooge zatruwają magię grudniowych dni, przysłaniając nam prawdziwy sens Bożego Narodzenia.
1Grzech pierwszy. Grzech drugi…
Pierwsza, a jakże, kroczy ona – wyniosła dama z głową podniesioną tak wysoko, że jakichkolwiek ziemskich spraw już z tej wysokości nie widzi. Ocenia wszystko dookoła przez pryzmat swej doskonałości, wysokie noty przyznając tylko sobie. Nie pozwala na dostrzeżenie drugiego człowieka, nie pozwala na odpuszczenie, przyznanie się do błędu. Nie pozwala na tak ważne w trakcie świąt przebaczenie. Uniemożliwia pojednanie. To ona, kładąc na wigilijny stół dodatkowy talerz, jednocześnie zamyka wszystkie zamki w drzwiach. To ona nie dopuszczając do siebie myśli o drugim człowieku, nawet w gronie rodziny, pozostaje samotną w swojej wierze. Wierze w samą siebie.
Druga, w większym domu z większym salonem, w którym wdzięczy się większa choinka, siedzi ona – rozgderana kwoka. Mimo dobrobytu, wiecznie niezadowolona. Mimo dostatku, wiecznie nienasycona. Mimo szczęścia, wiecznie nieszczęśliwa. Nawet będąc w ruchu, wiecznie chcąca więcej, mocniej, szybciej. To ona już od listopada, głównie w niedzielne wolne przedpołudnia, szaleje po salonach. Salonach sklepowych i towarzyskich – szukając lepszych, droższych, piękniejszych. Prezentów i przyjaciół. Stale nieusatysfakcjonowana, nie widzi tego, co ma. To ona na słowa mniej znaczy więcej wybucha nerwowym chichotem. To ona co roku w wigilię obiecuje samej sobie, że za rok święta będą lepsze, droższe, piękniejsze.