Racibórz ma się czym chwalić. Teraz Raciborzem pochwalić chcą się władze naszego miasta. Wygląda jednak na to, że nie bardzo wiedzą, jak, a o pomoc proszą… firmę z Lublina.
Racibórz. Jedna z historycznych stolic Górnego Śląska. Rezydencja książąt opolsko-raciborskich. Miasto z prawdziwą perłą gotyku w postaci kaplicy zamkowej i jednym z największych w województwie rezerwatem przyrody w Łężczoku. To u nas powstał najstarszy browar w Polsce, to tutaj znajduje się jedna z najdłuższych alej leszczyny tureckiej, to w naszym mieście nadal działa jedna z najstarszych na świecie fabryk elektrod. To Racibórz pierwszy w Europie zdobył certyfikat ISO 14 001. Tak, Racibórz ma się czym pochwalić. Jednak do wyszukania suchych faktów wystarczy Wikipedia. Do zrozumienia, czym jest Racibórz, potrzebni są ludzie. Ludzie stąd, a nie z Lublina. Ludzie, którzy żyją w tym mieście na co dzień, a nie bywają jedynie od święta. Ludzie, którzy budują miasto jako takie, a nie jedynie jego markę.
Paweł Tkaczyk, specjalista od budowania marki, wskazuje na dwa funkcjonujące obecnie sposoby kreowania wizerunku. Pierwszy z nich polega na odzwierciedleniu rzeczywistości – wykorzystaniu tego, co realnie tworzy żywy organizm, jakim jest miejsce wraz z zamieszkującą je społecznością. Drugi sposób opiera się na strategii kreowania rzeczywistości, której jeszcze nie ma – wskazaniu za pomocą marki na cechy, które miasto miałoby mieć, licząc na to, że przepowiednia spełni się (w najlepszym z możliwych scenariuszy) sama. Lubelska firma zatrudniona do poprawienia wizerunku Raciborza wydaje się iść w kierunku budowania rozpoznawalności naszego miasta od nowa, w kierunku tworzenia marki miejsca, które jeszcze nie istnieje. Szkoda, bo to, co już mamy, warte jest podkreślenia, jednak by to wypromować trzeba to samemu zobaczyć, samemu w to uwierzyć. Nie odkryję Ameryki, zauważając, że prawdopodobnie trudno poznawać Racibórz, samemu siedząc w Lublinie. Dziwi jednak, że sami włodarze zdają się błądzić myślami również gdzieś hen, z dala od raciborskich realiów.
Kiedy kilka lata temu Urząd Miasta opracowywał koncepcję rozwoju miasta i budowania jego marki, postanowiono między innymi wykorzystać fakt bliskiego sąsiedztwa czeskiej granicy oraz podkreślić turystyczne walory miasta. Pomysł doskonały – z realizacją znacznie gorzej. Na ścieżki rowerowe sami raciborzanie, o turystach już nie wspominając, czekali całe lata. W końcu są, wiją się urokliwymi zakątkami naszego miasta, prowadząc wprost do ślepych zaułków (jak ta, która za Rafako kończy się wraz z początkiem polderu) lub wprost pod koła rozpędzonych aut (jak ta, która z Raciborza prowadzi w kierunku Brzezia i kończy się nagle na zwężającej się jezdni, przed samymi torami kolejowymi. Te, które prowadzą bezpiecznie wśród pól, wyłożone są nierzadko kostką brukową. Twardą, niebezpieczną i nieamortyzującą – niezdrową zarówno dla rowerzystów, jak i biegaczy, zarówno tych z Raciborza, jak i przyjezdnych. Kto na tym korzysta? Na wybrukowaniu ścieżek, a przy okazji i parków, i placów, zabrukowaniu wszelkiej zieleni kostką? Odpowiedź jest łatwa i większość z raciborzan ją zna. Niewtajemniczonym niech wystarczy – na pewno nie turyści.
Nie wszyscy turyści muszą być zainteresowani ścieżkami rowerowymi, niektórzy przyjeżdżają do nas dla walorów turystycznych naszego miasta. Szkoda tylko, że sam Rynek, szczególnie w okresie letnim, przysłaniają wielkie plastikowe budy knajp lokalnych monopolistów, a widok na pomnik Matki Polki przysłania wielki betonowy blok zbudowany przez lokalnego inwestora. Kto na tym korzysta? Na paskudnych ogródkach, na niepasujących do miejskiej architektury molochach? Odpowiedź jest łatwa i większość z raciborzan ją zna. Niewtajemniczonym niech wystarczy – na pewno nie turyści.
Nie brakuje jednak zapalonych zwiedzających, których nie odstrasza raciborski Rynek, na którym więcej już kiczu i podupadających żabek niż autentyczności. Nie brakuje tych, którzy chcąc pojeździć po Raciborzu na rowerze, zamiast ryzykować zdrowie i życie, pakują się w auto, odbywają nierówną walkę z wiecznie zapchanym placem Długosza, by w wiosenne popołudnie, po pracy lub w letni weekend, w ramach wycieczki, stanąć pod Punktem Informacji Turystycznej przy ulicy Długiej w Raciborzu i… odbić się od drzwi. Jaki ma sens biuro pełne folderów turystycznych czynne do godziny 17:00 w dni powszednie i zamknięte w weekendy? Lepiej poinformowani turyści lub ci, którzy w wymierającym centrum naszego miasta spotkają żywą (i uprzejmą) duszę, wybiorą się na Zamek, by tam uzyskać informacje o głównych zabytkach Raciborza znajdujących się na… Rynku. Ktoś powie, że to błahostka, że dla chcącego nic trudnego. Ktoś inny, komu braknie czasu i nerwów, że w Raciborzu nic się nie dzieje i że poza Auchan, i tanim masłem nie mamy turystom z Czech nic do zaoferowania.
Zastanawiający jest tym bardziej zatem fakt, że opracowany przez firmę „Synergia” za grube pieniądze plan na budowanie marki Raciborza zakłada między innymi położenie nacisku na rozwój turystyki. Czy naprawdę jednak trzeba zatrudniać specjalistów, by zauważyć, że napływ turystów obserwuje się głównie w weekendy, więc to w te dni następować powinna pełna mobilizacja turystycznej bazy naszego miasta? Czy trzeba drogich ekspertów, by zauważyć, że na raciborskim Rynku brakuje knajpy z typowym śląskim jedzeniem? Czy trzeba znawców z Lublina, by zobaczyć, że Racibórz jest marką sam w sobie, a tworzy ją zapał samych raciborzan, którzy właściwie na własną rękę organizują festiwale znane w całej Polsce w kręgach kulturowych (Śląsk – Kraina wielu Kultur), turystycznych (Wiatraki) oraz muzycznych (INTRO)? Odpowiedź jest łatwa i większość z raciborzan ją zna. Nie trzeba.
Trzeba natomiast raciborzan, by wskazać najlepszą kawę mrożoną w mieście, o której nie przeczytasz w Wikipedii. Trzeba kogoś, kto tu się wychował, by wiedzieć, która piekarnia piecze najlepszy chleb graham w okolicy, a kto z wystawiających się na targowisku gospodarzy ma najsmaczniejsze małosolne ogórki. Trzeba kogoś, kto zaliczył w tym mieście niejedne wagary, by dowiedzieć się, z którego wzgórza w okolicy jest najpiękniejszy widok na miasto, który z lasów kryje najwięcej drewnianych altanek idealnych na wiosenne pikniki. Trzeba osoby, która niejedno raciborskie piwo wypiła, by wiedzieć, która knajpa serwuje je najlepiej. Kogoś, kto niejeden nocny powrót do domu zaliczył, by usłyszeć, których miejsc lepiej unikać, by dowiedzieć się, jakie to trudne w tym mieście dostać się gdziekolwiek po 21:00 autobusem. Trzeba kogoś, kto próbował w tym mieście coś stworzyć, by usłyszeć, jakie to trudne. Lokalnego przedsiębiorcy – by usłyszeć, jak zmienił się lokalny rynek odkąd weszły na niego (za zgodą UM) wielkie markety. Lokalnego nauczyciela – by usłyszeć, jak zmienia się, czego potrzebuje, raciborska młodzież. Lokalnego animatora kultury – by usłyszeć, co ciekawi mieszkańców miasta, jakie wydarzenia cieszą się szczególnym zaangażowaniem. Odpowiedzi są na wyciągnięcie ręki. Trzeba jednak zapytać. Urząd Miasta woli jednak zamiast ręki wyciągnąć portfel. Zamiast zapytać samych mieszkańców – poprosić o radę firmę oddaloną od raciborskiej rzeczywistości o pół tysiąca kilometrów.
Miasto to antykruchy system. To twór, który niszczeje, kiedy obchodzić się z nim jak ze szkłem. Kiedy się na niego chucha i dmucha, kiedy chce się go jedynie szlifować, polerować zamiast dać mu się rozwijać i tętnić życiem lokalnej społeczności, umiera. Miasta nie da się zamknąć w złotej klatce, nie da się miejskiego bruku pomalować na zielono i zmusić mieszkańców, by zrezygnowali ze swojego autentyzmu. Ale da się im zamknąć usta. Dlaczego nikt nie zapytał raciborzan o zdanie na temat tego, czym według nich może pochwalić się miejsce, które znają lepiej niż ktokolwiek? Firma „Synergia” przy opracowywaniu koncepcji wizerunkowej zapytała o opinię członków grupy „I like Racibórz (Ratibor)” na Facebooku. Grupa ma nieco ponad 6 tysięcy członków (to niewiele ponad 10% populacji miasta), w większości mieszkających poza Raciborzem! Ich powinno zapytać się, dlaczego z miasta wyjechali – może dałoby to włodarzom do myślenia, a o samym mieście dać wypowiedzieć się tym, którzy podjęli trud życia w nim na co dzień. Którzy budują to miasto. Którzy je kochają. Tych, którzy to miasto tworzą.
Czytaj również: Urząd Miasta z lubelską firmą pracuje nad budową marki Raciborza
Anna Burek
Wspaniały tekst ! Sama prawda o naszych Włodarzach ,rozrzutnych i zadufanych w sobie i zachwyconych ze ” Swoich Dzieł ” szpecących miasto i uciążliwych bruków .
Włodarze nasi POWINNI przeczytać ten artykuł i pomyśleć …ale czy to cokolwiek zmieni w Ich mentalności ??
NIE ZMIENI ICH MENTALNOŚCI NIC. Dopóty wiatr historii ich nie zmiecie, nie ma co liczyć na zmiany.
Świetny artykuł.
Rada Miasta nie powinna przyznać środków finansowych na nowe opracowania programowe na koniec kadencji. Takie zadania powinien opracować nowo wybrany włodarz, który wie co mieszkańcom ułatwi oraz umili życie. Na chwilę obecną czas oceny działań, a nie szukania sposobu na wydanie pieniędzy celem poprawy wskaźników wydatkowania środków finansowych.
Tekst świetnie obrazuje kondycję mojego rodzinnego Raciborza, niegdyś miasta budzącego zazdrość moich przyjezdnych przyjaciół. Dziś ze smutkiem patrzę na jego degradację. Jeszcze większym, kiedy widzi się europejskie miasteczka z pietyzmem odrestaurowane i przyjazne dla mieszkańców i turystów.Żal serce ściska.