Nie w tym rzecz, żeby od razu walczyć w okopach, ryzykować swoim życiem w zbrojnej walce – każdy winien służyć jej na miarę własnych sił… „Ojczyzna jest to wielki – zbiorowy – Obowiązek” – taką dosyć lapidarną definicję ojczyzny stworzył jeden z naszych największych poetów, którego życie upływało niejako równolegle do żywotów innych pisarzy doby romantyzmu: Mickiewicza, Słowackiego, Malczewskiego czy Krasińskiego. Mówi się jednak o nim, że wyprzedził pozostałych o jedną epokę – owszem, nazywany jest romantykiem, ale często polemizował z poglądami romantyzmu, a jego utwory pozostawały niezrozumiane przez jemu współczesnych. Żył „równolegle”, co nie znaczy jedynie, że lata jego pobytu ” na ziemskim padole” pokrywały się z okresem, w którym żyli ci pozostali, ale że żył jakby „obok” poprzez izolację od środowiska emigracyjnego.
A jednak coś w tym jest, że nie odtrącił tego szczególnie romantyzmowi przypisanego poruszania tematów: Ojczyzna-Naród. Trudno zresztą było pisać wtedy o czymkolwiek innym i w gruncie rzeczy większość utworów na tym się opierała. Szczególnie, ze sytuacja w kraju jak najbardziej stwarzała możliwości do refleksji nad losem naszego państwa, a inteligencja na emigracji – ludzie czasów powstania listopadowego, nie mogła udawać, że nie interesuje jej los rodaków i rodzinnych stron. Sprawy wolności, pokoju, niepodległości, narodu, sprawy ojczyzny były bardzo często przywoływane, bo od zawsze rosło zainteresowanie czymś, czego w danym momencie brakowało. Można by tu sparafrazować słowa renesansowego poety, Jana Kochanowskiego: „Ślachetna wolności, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż cię zabraknie”. Powszechne wśród Polaków zainteresowanie sprawą Polską, które nie znało granic terytorialnych, a nieraz żywsze było poza nimi, to chyba jedna z niewielu rzeczy, które naprawdę łączyły myślący o niepodległości naród. Wyraża to fragment Manifestu Rządu Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej wydany w Krakowie 22. lutego 1846 roku: „Polacy! Nie znamy odtąd między sobą żadnej różnicy, jesteśmy odtąd braćmi, synami jednej matki Ojczyzny, jednego ojca Boga w niebie!”. I na niewiele tu się zda przedstawiany przez Gerwazego w „Panu Tadeuszu” pogląd, że chłopi pochodzili od Chama, Żydzi od Jafeta, a szlachta od Sema – w pojmowaniu i poczuciu odpowiedzialności za ojczyznę nikt nie był uprzywilejowany.
Zawarty w tytule cytat jest właśnie corpus delicti kontestacji poety wobec prezentowanego w „Kordianie” wienkelriedyzmu – idei straceńca, który tak, jak Polska walczyła za pozostałe narody, miał poświęcić się dla rodaków zabijając cara. Norwid godzi w tak pojęty heroizm jednostki, który według mnie graniczy nawet z pewnego rodzaju pychą, a podkreśla potrzebę tworzenia wspólnoty. Nie tylko w walce, ale także wtedy, gdy walka zakończy się naszą wygraną i budować będzie trzeba wszystko od nowa.
Warto byłoby dokładniej przyjrzeć się skondensowanemu w trzech słowach przez Cypriana Norwida pojęciu ojczyzny. Jego autor znany jest z nader częstego posługiwania się wybranymi znakami interpunkcyjnymi i poetyckimi chwytami, których, na pozór zdawać by się mogło, nadużywa. Poprzez rozstrzelony druk poeta zaznaczył: „To jest ważne!”, a oddzielenie kolejnych wyrazów myślnikami sprawia, że taka definicja staje się jakby nazwą, swoistym synonimem słowa „ojczyzna”, którego można by używać z nim zamiennie.
To, że „Obowiązek” napisany został tak, a nie inaczej, to także służy pewnej konsekwentnej selekcji słów w zależności od ich rangi. Dla wielu obowiązek to „przykry obowiązek”. Tak, czy owak – konieczny. Bo taki zwykł od wieków bywać. Tą konieczność wobec ojczyzny można w zasadzie lepiej ująć jako powinność, bo konieczność zwykle budzi skojarzenia negatywne i jest rozumiana jako właśnie ten „przykry obowiązek” – coś narzuconego nam z góry, przymusowo.
Ten obowiązek jest wielki, jakby tego było mało, że napisany z wielkiej litery. I jeszcze coś – wydawać by się mogło, że odczuwa się go odwrotnie proporcjonalnie do wielkości terytorium kraju – ma się wrażenie, że im bardziej wzrasta suwerenność państwa, tym mniejsze jest przeciętnie poczucie tego obowiązku, a najbardziej przez naród odczuwany był on, gdy Polski na mapie Europy nie było.
Drugie, co do ważności w Norwidowskiej definicji słowo, zaraz po „Obowiązku”, to „zbiorowy”. Poeta nie był skłonny do nadużywania słów, tak więc i to nie znalazło się tam przez przypadek. Cytat straciłby cały swój sens, gdyby pozbawić go tego wyrazu, bo przecież o to chodziło, że obowiązek, jakim jest ojczyzna, obejmuje nie „każdego”, a „wszystkich”. Faktem jest, że ta esencja tego, czym jest ojczyzna, wydaje się niejednemu wyświechtana na skutek nieustannego nią obracania. Idealnie nadaje się do przyciągania obywateli do urn wyborczych, ale użyta wielokrotnie staje się dla nas coraz płytsza, bo w końcu przestajemy się nad nią głębiej zastanawiać. A warto by było. Szczególnie, że Norwid spostrzegł jeszcze: „Oto jest społeczność polska – społeczność narodu, który, nie zaprzeczam, iż o tyle jako patriotyzm wielki jest, o ile jako społeczeństwo jest żaden”, a po tym: „Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym. Może powieszą mię kiedyś ludzie serdeczni za te prawdy(…), ale gdybym miał dziś na szyi powróz, to jeszcze gardłem przywartym chrypiałbym, że Polska jest ostatnie na globie społeczeństwo, a pierwszy na planecie naród.” Wydaje mi się, że, istotnie, Polacy często poczuwają dużą odpowiedzialność za rodaków, ale równie często króluje pewien indywidualizm w poczuwaniu się do obowiązku, zamiast odczuwania potrzeby wspólnego stawiania czoła przeciwnościom i tworzenia wspólnoty w czasach pokoju. Dobrze by było, gdyby połączyć kolejną myśl Norwida, że ” (…) każde prawe serce polskie jest jednym pulsu uderzeniem tej zbiorowej osoby [narodu]” z tym, aby każda myśl umysłu polskiego była wspólną tejże osoby myślą.
Do tworzenia wspólnoty szczególnie nawoływał pochodzący z Ziemi Raciborskiej (dokładnie ze Strzybnika) abp Józef Feliks Gawlina. „Ślubujemy ojczyźnie naszej: miłość, wierność i uczciwość, jedność aż do śmierci” – tymi słowami, do złudzenia przypominającymi nierozerwalną przysięgę małżeńską, nawoływał do współpracy żołnierzy polskich tworzonych przez gen. Andersa oddziałów już jako Biskup Polowy Wojska Polskiego, a kończąc swoją przemowę wygłoszoną w 1943 roku nad trumną Wodza Naczelnego gen. Władysława Sikorskiego, wyraził swoje pragnienie: „Oby prawdziwa jedność Narodu była fundamentem przyszłej, pięknej i sprawiedliwej Polski(…).”Nie można zaprzeczyć, że bp Gawlina w swoim życiu kierował się przesłaniem, jakie niesie cytat naszego przebywającego nieco na uboczu poety. Głównie oceniany jest jako skromny, niestrudzony, dla którego najważniejszy jest honor i trwanie w obowiązku wobec ojczyzny.
Józef Gawlina od najmłodszych lat wpajane miał wartości chrześcijańskie i patriotyczne, które w swojej przyszłości wiązał, mając je ciągle przed oczami. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Strzybniku zaczął uczęszczać do raciborskiego gimnazjum, z którego został wydalony za czytanie polskich książek. To zdrowe zamiłowanie do buntu przeciw wszystkiemu, co tłamsiło wszelką polskość towarzyszyło mu również później: w czasie studiów teologicznych na Uniwersytecie Wrocławskim. Najpierw był członkiem ryzykownie niedwuznacznych organizacji, które jednak stopniowo przekształcały się w bardziej zakamuflowane, bo z płaszczyzny ideowo-wolnościowej przechodziły w oświatowo-samokształceniową, stawiające sobie za cel pielęgnację ojczystego języka, zapoznanie się z historią i kulturowym dorobkiem kraju. W kazaniu z 1940 roku wygłoszonym z okazji inauguracji Uniwersytetu Polskiego w Paryżu powiedział: ” Wielkości Narodów rękojmią nie tylko jest miecz, ani nawet sam ołtarz nie jest jej ostoją jedyną. Dopiero w połączeniu z głęboką nauką, wyrasta szczęśliwa trójca, płodna w prawdziwą kulturę.(…) A jakież są źródła myśli, co dziś pozamykać kazała wszechnice naszego kraju, a czcigodnych magistrów kultury i wiedzy polskiej, poumieszczać w obozach koncentracyjnych. Uderz pasterza, a rozpadną się owce. Przekreśl naukę, a rozpadną się państwa. Usuń wiedzę, a zdobędziesz kolonie.” Z tego wypływa wniosek, że, choć doceniał walkę fizyczną o wolność kraju, tym bardziej, że sam kilkakrotnie w czasie studiów był do wojska powoływany, a potem z braku kleryków własnoręcznie udzielał pomocy sanitarnej w bitwie pod Monte Cassino, cenił nadto naukę, która kształtowała świadomość narodową, i, podobnie jak Karol Wojtyła, potęgę Słowa.
Biskup słynął z tego, że świetnie opanował sztukę retoryki, co umiejętnie wykorzystywał w swoich kazaniach. Wiara w skuteczność słowa towarzyszyła mu przez całe życie – będąc proboszczem w parafii św. Barbary w Królewskiej Hucie (dziś Chorzów) założył jedno z najlepszych pism w diecezji, „Wiadomości Parafialne”, które drukowano w języku polskim i niemieckim, w 1924 roku powierzono mu redagowanie ” Gościa Niedzielnego”, a wreszcie utworzył Instytut Wydawniczy „Hosjanum”, który od 1949 roku wydawał kwartalnik „Duszpasterz Polski za Granicą”. Nie pozostawił sprawy krzywdy wyrządzonej Polakom, przez co był dla wielu rządzących osobą niewygodną. Swoją działalnością potwierdzał myśl Friedricha Schillera: „Słowa zawsze są odważniejsze niż czyny”. W 1943 roku w Stanach Zjednoczonych mówił o prawdziwym obliczu rosyjskiego komunizmu i zapędów Stalina. W kazaniach i listach pasterskich nawoływał do pogłębienia życia duchowego, nadziei na okupione trudem zwycięstwo, nawiązując do treści patriotycznych. Pracy nad jednym z takich kazań całkowicie oddał się w ostatnią noc swojego życia. Dotyczyć miało ono sprawy polskich emigrantów, których los szczególnie leżał mu na sercu, gdyż sam nie miał możliwości powrotu do kraju. Pogodny i pełen spokoju krótko przed swoją śmiercią znalazł w swoim ulubionym psalmie (z którego pochodziło jego zawołanie biskupie – Wieżą nie do zdobycia przez przyjaciela jest Pan (Ps. 60, 4)) hasło, jego zdaniem idealne do mowy pogrzebowej: Ab extremis terrae ad Te damo, cum deficit cor meum (w.3),czyli: Z krańców Ziemi do Ciebie wołam, teraz, gdy słabnie moje serce. Nawet w ostatnim tchnieniu życia towarzyszyło mu „wołanie”, choć teraz już nie do serc ludzi prostych, ani rządzących, ani do Boga w ich sprawie, ale „ostatnie wołanie”.
„Nie pytaj, co może zrobić dla nas ojczyzna. Pytaj, co ty możesz dla niej uczynić” – to zawołanie jednego z najsłynniejszych amerykańskich prezydentów, Johna Kennedy’ego, urzeczywistniło się w postępowaniu biskupa Gawliny przez pokorną rezygnację z funkcji proboszcza w parafii św. Barbary ( choć i ta stanowiła jako parafia robotnicza duże wyzwanie) na rzecz przyjęcia sakry biskupiej, która ustanowiła go Biskupem Polowym Wojska Polskiego. Tym samym utracił stałe miejsce realizacji swojego powołania i stał się „latającym biskupem’, jak go nazwała potem Polonia. Jednak, jak to sformułował Prymas polski kardynał Józef Glemp, „(…) przyszło [Józefowi Gawlinie] dawać świadectwo Chrystusowi i Polsce w okolicznościach całkowicie wyjątkowych”. W interesie swojego kraju czynnie działał politycznie, wstawiając się za nim u licznych przywódców państw, dowódców, dyplomatów. Jako duszpasterz wojskowy świadczył posługę kapłańską dla rzesz rodaków przebywających poza granicami kraju. Po kapitulacji Francji w 1940 roku dostał się do Wielkiej Brytanii i odwiedził żołnierzy polskich w Anglii i Szkocji, zaszczepiając im nadzieję, że Polska odrodzi się na nowo. Nie oszukiwał ich – wiedział, że wielu z nich może zginąć, z czym każdy żołnierz na wojnie powinien się liczyć. Wiedział też jednak, że choć jedni polegną, „aby żyła Polska” (jak wyraził się cztery lata później), wielu z nich przetrwa i będzie obciążonych tą zbiorową powinnością wobec ojczystego kraju.
Tak, jak wielu przywódców powstania listopadowego cechował defetyzm i pesymizm, tak biskup Gawlina nigdy nie przestawał wierzyć w powodzenie działań polskich. O tej pewności mogą poświadczyć jego własne słowa: „Polska żyje, trwa, walczy, zaczyna zwyciężać wroga i (…) ostatecznie go pokona”, ” W Imię Boże walczymy, w Imię Boże zwyciężymy! Będzie Polska w Imię Pana”, albo też kończące kazanie wielkanocne z 1942 roku: ” Bracia! Polska Zmartwychwstanie! Alleluja!”.
Bp Józef Gawlina nie poprzestawał na wygłaszaniu przemówień – sam walczył m. in. na froncie palestyńskim, pod koniec I wojny światowej dostał się do niewoli angielskiej, brał udział w kampanii wrześniowej, w której został ranny, towarzyszył przez pewien czas oddziałom tworzonym przez gen. Andersa, walczył często w pierwszej linii frontu pod Monte Cassino, od 1945 roku był prezesem Polskiego Czerwonego Krzyża, a cztery lata później objął stanowisko Protektora Polskiej Emigracji. To tylko nieliczne z wątków jego życia, w którym jak tylko mógł mobilizował rodaków, dodając im otuchy, wyjednywał łaski dla sprawy polskiej u władców państw. Jego tryb życia i realizacja powołania ułatwiały proces duchowego zjednoczenia Polaków na całym świecie. Był kawalerem odznaczenia wojennego Virtuti Militari III klasy , odznaczony został Krzyżem Monte Cassino, angielskim „Commander of British Empire”, włoską Komandorią z gwiazdami, Wielkim Krzyżem Maltańskim, Krzyżem Walecznych, Honorową Odznaką Pilota.
Podczas poświęcenia cmentarza żołnierzy polskich pod Monte Cassino (gdzie życzył sobie zostać pochowanym) do zgromadzonych tam osób cywilnych i żołnierzy powiedział: „Mogiły Wasze są więcej, aniżeli monumentem zwycięstwa, więcej niż pomnikiem wdzięczności narodu i symbolem miłości żołnierskiej. Są głosem wołającym do niebios o taką Polskę, jakąście Wy, Najdrożsi, w sercu nosili(…)”. Doskonale słowa te nawiązują do innej definicji ojczyzny, tym razem według Stefana Żeromskiego: „Ojczyzna to samo życie. Jak serce w piersiach uderza, jak myśl w mózgu przepływa, tak w nas żyje ojczyzna”.
Tam, gdzie pośród swoich rodaków spoczął abp Józef Gawlina, czyli na Monte Cassino, napis głosi: „Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni jej służbie”. Z pierwowzorem tego sparafrazowanego już epigramatu wiąże się historia, która opowiada o wielkim poświęceniu, które, choć dokonało się w odległych czasach starożytnych, po dziś dzień jest wzorem lojalności wobec ojczyzny. Przywołuję tu jeden z etapów wojen grecko-perskich, które prowadzone były w V wieku p.n.e. Ogólnie uznać je można jako pasmo zwycięstw Grecji – walki pod Maratonem, Salaminą czy Platejami były sukcesami militarnymi greckiej armii, czy to poprzez umiejętne prowadzenie walk przez wodzów (jak to miało miejsce pod Salaminą, gdzie flotą dowodził Temistokles) czy bojowe nastawienie walczących, ale najczęściej przez jedno i drugie. Zadziwiające jest więc, że po bitwie pod Maratonem (która skądinąd znana jest głównie dzięki kojarzeniu z dyscypliną olimpijską) bitwa pod Termopilami jest chyba najsłynniejszą z walk w ciągu wojen punickich.
Czemu więc zawdzięcza taką popularność? Zaznaczyć trzeba, że jej przyczyny są całkowicie odmienne niż przyczyny „sławy” pozostałych bitew. Zwykle przyjemniej jest nam pamiętać o zdarzeniach, w których bohaterowie odnoszą zwycięstwo, a w tym wypadku jest inaczej.
W 480 roku p.n.e. Persowie wyprawili się na Grecję, uprzednio odpowiednio się do tego przygotowując: zgromadzili zapasy na wybrzeżu trackim, powiększyli flotę. W efekcie Półwysep Bałkański zaatakowało 800 okrętów i 500 żołnierzy perskich pod dowództwem ówczesnego władcy – Kserksesa. Grecy dowartościowani zwycięstwem pod Maratonem i tym razem zamierzali pokonać wroga. Utworzony rok wcześniej Związek Helleński sprawił, że siły greckie połączyły się. Wielce prawdopodobne jest, że Persowie i tym razem zostaliby pokonani, gdyby nie zdrada Greka – Efialtesa, który ujawnił tajemne wejście od przeciwnej strony wąwozu.
Greckimi wojskami dowodził Król Sparty – Leonidas. Myślę, że zasługuje on na naszą szczególną uwagę. Wraz z oddziałem liczącym 300 Spartiatów pozostał do końca na polu walki. Wart jest uwagi, gdyż mimo świadomości, że sytuacja jest beznadziejna, podjął się walki. Dając przykład żołnierzom sprawił, że i oni poczuli obowiązek pełnienia swojej powinności. Dlatego sądzę, że bezsensownym byłoby rozdzielanie tego wodza od pozostałych walczących, szczególnie, że Norwid podkreśla nie wagę samej jednostki w służbie ojczyźnie, ale skupisku takich jednostek, które tworzą zintegrowaną zbiorowość. Zapewne Leonidas był dla podwładnych wielkim autorytetem, więc mniemam, że wszyscy polegli ze świadomością słuszności ostatniego w życiu czynu. Zwłaszcza, że nie był on bezużyteczny – Spartanie przyczynili się do ocalenia wycofujących się wojsk sprzymierzonych. „Oni polegli, aby Grecja żyła” – tak mogłyby brzmieć sparafrazowane słowa biskupa Gawliny.
Uwagę chciałabym jeszcze zwrócić w stronę pierwszego wielkiego bohatera romantyzmu i ruchu niepodległościowego, do którego życia stale nawiązywały kolejne generacje polskich patriotów – majora Waleriana Łukasińskiego. Założył w 1819 roku tajne Wolnomularstwo Narodowe, które potem, wskutek ingerencji Rosji, zostało rozwiązane. Trzy lata później powołał nową organizację – Towarzystwo Patriotyczne. Głównymi celami tych stowarzyszeń, a które przyświecały Łukasińskiemu, były: „utrzymanie narodowości”, krzewienie postaw patriotycznych, a później również odbudowa państwowości polskiej. Towarzystwo Patriotyczne upowszechniało idee niepodległościowe głównie wśród żołnierzy i oficerów.
W wyniku donosów Łukasiński wraz z niektórymi członkami organizacji został aresztowany, a w dwa lata później (w 1924 roku) Sąd Wojenny wydał na niego wyrok – dziewięć lat więzienia, degradację i usunięcie z wojska. Major, mimo okrutnego śledztwa, całym ciężarem obarczył siebie, pozostając przy tym lojalnym wobec swoich współbraci ze stowarzyszenia.
Moją szczególną uwagę zwróciło godne zachowanie się Łukasińskiego podczas jego degradacji. Zerwano mu z ramion szlify oficerskie, nad jego głową złamano szpadę, zdarto mundur i założono strój więźnia, ogolono głowę, nogi skuto kajdanami i rozkazano przejść z taczką przed frontem wojska. Pomimo tych wszystkich upokorzeń, major szedł z podniesioną głową, nie tracąc przy tym wszystkim nic ze swojego honoru. Cała sytuacja odniosła wręcz odwrotny skutek – nieruchomi żołnierze zaczęli płakać i dojrzewała w nich chęć zemsty przeciw oprawcom.
To tylko kilka przykładów postaci, które odznaczyły się wielkim poświęceniem dla swojej ojczyzny. Różne były drogi, którymi szli – czy tak, jak abp Gawlina, ścieżką powołania kapłańskiego, walki duchowej i fizycznej, czy poprzez bohaterską śmierć w przegranej bitwie, ale, dzięki temu poświęceniu, w wygranej wojnie, albo też z podniesioną głową proniepodległościowym gościńcem, nierówno wybrukowanym, na którym bardzo łatwo się potknąć.
Jaki cel ma pisanie takich wypowiedzi, jak ta? Mogłabym ją zakończyć wraz z poprzednim akapitem, ale przecież takie refleksje nie mają służyć jedynie zapisaniu kilku stron papieru, nie powinny być przejściowe, sztuczne i na pokaz. Nie mogą służyć też jedynie pamięci o bohaterskich czynach i postawie wielkich mężów narodu. One mają być dla nas przykładem, wzorem postępowania. Ojczyzna nadal trwa, a razem z nią trwa ten obowiązek, z którym Norwid ją utożsamia. Nie musimy piastować wysokich urzędów ani brać udziału w wielkich bataliach – Ojczyzna jest tu i teraz: z domem, książką, niedzielną mszą świętą, obiadem, szkołą, ludźmi spotkanymi na ulicy, z intensywną pracą, odpoczynkiem. Nie w tym rzecz, żeby od razu walczyć w okopach, ryzykować swoim życiem w zbrojnej walce – każdy winien służyć jej na miarę własnych sił, na swój indywidualny sposób, ale tak, aby nie kłócił on się z formą służby innych członków narodowego organizmu. Bo przecież ojczyzna to obowiązek zbiorowy …
Bibliografia:
· F. A. Marek, Z. Ciszek, Syn Śląskiej Ziemi – Arcybiskup Józef Feliks Gawlina, Towarzystwo Miłośników Ziemi Raciborskiej, Racibórz 2005
· K. Gruchot, G. Wawoczny, Raciborzanie tysiąclecia, Nowiny Raciborskie, Racibórz 2002
· Ks. S. Juraszek, Żywe kamienie i kamyczki. Szkice z dziejów parafii św, Barbary w Chorzowie, Parafia Św. Barbary w Chorzowie, Chorzów 2003
· R. Śniegocki, Historia od kongresu wiedeńskiego do I wojny światowej. Podręcznik dla II klasy liceum ogólnokształcącego, liceum profilowanego i technikum, Nowa Era, Warszawa 2005
· B. Burda, Historia od dziejów najdawniejszych do schyłku starożytności. Podręcznik dla liceum ogólnokształcącego, Operon, Gdynia 2003
· A. Chwalba, Historia polski 1795 – 1918,Wydawnictwo literackie, Kraków 2000
· J. Bralczyk, Leksykon zdań polskich, Świat Książki, Warszawa 2004
· C.K. Norwid, Myśli o Polsce i Polakach, Krajowa Agencja Wydawnicza, Białystok 1985
· D. i W. Masłowscy, Księga aforyzmów, Świat Książki, Warszawa 2005
Autorka pracy, Kinga Marcinkowskaz z drugiej klasy humanistycznej w II Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Mickiewicza w Raciborzu, została laureatka konkursu literackiego „Arcybiskup Józef Gawlina – syn śląskiej ziemi”. Czytaj też o konkursie.
tego co wiem mediatorów w Racku jest kilku, ale mimo to i tak wiekszośc spraw dostaje jeden i ten sam gośc. Ciekawe dlaczego?:-)
ponieważ jest mężem pani sędziny