– Nie prowokujmy organizacji do tego, by odeszły, by to co robią w Raciborzu, robiły gdzie indziej – mówiła na sesji powiatu, 29 kwietnia radna Alina Litewka-Kobyłka.
Zastępca przewodniczącego Rady Powiatu Alina Litewka-Kobyłka (jednocześnie prezes stowarzyszenia "Tęcza") twierdzi, że w środowisku kulturalnym miasta wrze. A wszystko przez ogłoszony przez starostwo konkurs ofert na realizację zadań z zakresu kultury. – Informacje o konkursie można chyba znaleźć w BIP-ie. Muszę przyznać, że i tam trudno ją znaleźć. Jest upchana gdzieś między ostrzeżeniami przed ptasią grypą i obowiązkiem rejestracji świń – mówiła na sesji radna.
Wiceprzewodniczącą dziwi też wysokość dotacji proponowanej przez powiat. Jej maksymalna kwota na jeden projekt wynosi 3 tys zł. – Czy nie uważacie państwo, że jest zdecydowanie za niska? Stowarzyszenie naprawdę zasługują na więcej. To chyba prowokowanie ich do tego, by swoje działania przeniosły na przykład do Rybnika? Wiem, że takie propozycje są im składane – uważa Alina Litewka-Kobyłka.
Starosta Adam Hajduk rozkłada ręce. – Pomagamy organizacjom, ale na tyle, na ile możemy – stwierdził starosta. – Nie stać nas, by udzielać wyższych dotacji. W budżecie liczy się każda złotówka, a ważnych punktów jest całe mnóstwo, szpital, drogi, szkoły – wymienia starosta.
Alina Litewka-Kobyłka zwróciła uwagę na środki, które raciborskie organizacje otrzymują z powodzeniem od marszałka. – Województwo potrafi je docenić. Widać warto traktować je poważnie – przekonywała radna. Starosta uznał, że "dotacje marszałka mogą być wyższe, bo województwo na to stać". – Mają wyższy budżet, a tam pieniądze często się marnują. My nie możemy sobie na to pozwolić – ripostował starosta.
Tymczasem Dawid Wacławczyk, szef raciborskiego stowarzyszenia "Grupa Rosynant", uważa, że w całym zamieszaniu wcale nie chodzi o pieniądze. – Starostwo pieniędzy na kulturę w zasadzie nie daje, gdyż stawia ją daleko poza dziurawymi drogami, krzywymi chodnikami, szkołami, sportem, opieką społeczną. To, że kilkanaście organizacji ma raz do roku konkurować i dzielić się pulą konkursową, za którą w sumie można by opłacić jeden koncert drugoligowego zespołu czy kabaretu, to już jest farsą samą w sobie. Na miejscu pana starosty chyba wcale nie ogłaszałbym takiego konkursu, bo byłoby mi po prostu wstyd – mówi wprost Dawid Wacławczyk.
Prezes "Grupy Rosynant" szaleństwem nazywa przyznanie dotacji w wysokości proponowanej przez powiat, przy "zarywanych przez stowarzyszenia nocach, pisaniu profesjonalnych wniosków, składaniu korekt kosztorysu, sporządzaniu sprawozdań merytorycznych i finansowych po projekcie". – Nie można zapomnieć o modnym w ostatnim czasie w starostwie korespondencjach wyjaśniających – dodaje Wacławczyk. – Dla profesjonalnie działających organizacji uczestniczenie w takim przedstawieniu można traktować tylko i wyłącznie w charakterze potyczki sportowej – stwierdza szef stowarzyszenia.
Jak mówi, przedstawicieli organizacji o wiele bardziej od kwestii ściśle finansowej, boli sposób ich traktowania przez urząd. – Nie postarano się o zwykłą informację prasową, czy zawiadomienie nas o konkursie drogą pisemną, co jest praktykowane w magistracie i w powiecie w latach ubiegłych. Informacji o konkursie nie umieszczono nawet na stronie internetowej starostwa. Dzięki takiemu podejściu do sprawy w zeszłych latach wpływało na konkurs około 20 ofert, tym razem tylko osiem – podaje Wacławczyk.
Dodaje, że nie będzie zdziwiony jeśli część organizacji zrezygnuje ze współpracy z powiatem, a w ciągu najbliższych lat albo w ogóle zakończy swoją działalność, albo przeniesie ją do sąsiednich miejscowości, które już w tej chwili zainteresowane są przyciągnięciem na swój teren raciborskich cyklicznych imprez.
– Ci młodzi ludzie są autorami wspaniałych wydarzeń, ale co by się takiego stało, gdyby ich tu nie było..? – kończy starosta Hajduk.
/SaM/