Prawa do utworów Karola Wojtyły dzierży pewien kardynał ze Lwowa. To, co mówił jako papież, koncesjonuje kuria warszawska. Za to prawa do wizerunku osoby Jana Pawła II ma wyłącznie Watykan.
Bycie poetą, bycie artystą, jest stanem nieoczekiwanym przez społeczeństwo. Jest czynnością samozwańczą, a przez to zuchwałą. Można powiedzieć bez wielkiego ryzyka, że bycie duchownym też. Tyle, że duchowieństwo ma elegancki zamiennik dla zuchwalstwa – powołanie. Przy okazji – dla przeżycia czy pomnażania dóbr doczesnych obydwa stany okazują się zbędne. Ale czy w długiej perspektywie poprzednie zdanie jest prawdziwe? Jaki może być praktyczny użytek z artysty? Ano taki, że artysta jako wystający element społeczności kieruje się zawsze pod wiatr, tedy społeczeństwo może dowiedzieć się, skąd wieje. Duchowny z kolei, ma obowiązek bezpiecznie, przy możliwie najmniejszych stratach, przeprowadzić rzesze przez zagrożenia doczesne aż do łąk wiecznej szczęśliwości. Mówiąc inaczej: powinien umieć ustawić nawę optymalnie w stosunku do wiatru historii.
Kiedy więc w jednej osobie spotyka się poeta i duchowny, i jest to jednostka wybitna, to zbieg okoliczności może być szczęśliwy. Poeta wie skąd wieje, duchowny wie jak z tego skorzystać i obaj są w jednym. Kiedy jest to jednostka mniejszej miary, wtedy najczęściej mamy do czynienia z tym, co poeta Waldemar Żelazny określa jako „księżowskie pisanie”, czyli zbliżone do apokryficznego, roztkliwianie się, na przykład, nad skąpością pieluszek Jezuska, który – jak wiadomo – urodził się w Zakopanem. Grozi nam też ze strony tej osoby czułostkowa kontemplacja kapłaństwa i infantylna, nachalna katecheza.
Słowa w pieśni są ważniejsze niż muzyka. Odkrywcze zdanie, najlepiej genialne zdanie, zostanie na zawsze w pamięci, można się nim zachwycać wciąż na nowo. Podczas gdy muzyka jako nośnik emocji, w pewnym momencie, po iluś wysłuchaniach przestaje działać. Te wielce ryzykowne słowa często wypowiada sławny kompozytor – polonista Jerzy S. Jerzy założył się z naszym kolegą, że projekt z płytą papieską będzie artystycznie nieudany. Po wysłuchaniu tejże przeprosił przez telefon za swoje niedowiarstwo i powiedział, że wygraliśmy ten zakład. Dwa lata później spotkałem go w klubie Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie. Upomniałem się o wygraną. – Wiesz, powiedział, ja nadal mam wątpliwości, czy Wojtyła napisał chociaż jedno gigantyczne, poetyckie zdanie, które byłoby tylko jego zdaniem i niczyim innym….Przez moment przestałem słuchać Jerzego, bo coś mi się przypomniało. Przebiegłem w myślach wstępy do książek K. Wojtyły zamawiane przez wydawców. I co? Wrażenie jest takie, że ludzie piszący je unikali czysto artystycznej oceny dzieł literackich późniejszego papieża. Pisali je przeważnie systemem malarza Styki. Na klęczkach. Podając biografię twórcy zamiast wyskalowania wagi dzieła, zamiast umieszczenia jej w odpowiednich kontekstach. Czyżby uznali, że wartości ono nie posiada?
Ja pamiętam wiele zdań. Wiele z nich jest mocnych i odrębnych na gruncie literatury – w takie słowa uderzyłem do Jerzego: – Może fakt, że ciebie nie obalają żadne wojtyłowe zdania mówi, iż nie jesteś adresatem tej wypowiedzi. Może ty po prostu wiesz, co trzeba, by ocalić się i zbawić samodzielnie. Postaw się na niższym szczeblu wtajemniczenia, bliżej przeciętnej umysłowości….
Jerzy przerywa. Mówi, że wartość artystyczna jest obiektywna i ponadczasowa, gdy mierzy się ją w odniesieniu do największych zdobyczy ludzkości, a nie wtedy gdy się daje upust i dzieli na klasy. Ponadto, jego zdaniem, dramat Wojtyły (jako poety) jest podobny do tego, jaki był udziałem Juliana Przybosia. Polegać miał na tym, że obaj ukochali lud prosty i z całej siły służyć mu chcieli, natomiast będąc wierni zasadom sztuki współczesnej i swojej wiedzy, przemawiali konstrukcjami, których ów lud nijak pojąć nie był w stanie.
Tu znowu pobiegłem myślami wstecz. Był czerwiec roku ubiegłego. Plac Zamkowy w Warszawie. Kończył się wielodniowy Festiwal Muzyki Dobrej, który zorganizowało katolickie Radio Praga Południe. Graliśmy finał finałów imprezy i oczywiście utwory do tekstów K. Wojtyły. Półtora tysięczna widownia, która jeszcze chwilę wcześniej pląsała pod dictum zespołów, co to naprzykrzają się Panu Bogu, oswajając go, poklepując jak kumpla; – więc ta widownia masowo opuszczała plac, kiedy tylko usłyszała papieskie strofy. Cóż, Papież nie spoufala się ze Stwórcą, zatem jako autor nie jest „cool” i jawi się zapewne potwornym zgredem…
Popatrzyłem na profil rozmówcy i pomyślałem, że czymś go zaskoczę. – Posłuchaj Jerzy – mówię – zacytuję teraz fragment wiersza sprzed wojny. Polska była wtedy w olbrzymiej mierze ksenofobiczna, Jedwabne wyzierało z co drugich oczu i większości ambon, a młodziutki Wojtyła pisał coś takiego:
Panie jam Dawid syn Izai
Piastowy jestem syn
Ty mi na sercu znak wypalisz
Zasłucham się w twój rym
Wiosną – ś przyoblókł, wiosną tęsknot
Ciało i siłę bark
Niechaj jesienią nie rozpękną
Tęskniące struny harf
Ja jestem Dawid, jam jest pasterz
Błagalną wiodę pieśń
Byś się zmiłować chciał nad Piastem
Byś żniwo zwolił zwieźć *
( …)
– Popatrz, jak odważnie porównuje Piasta do patryarchy Izai, a siebie do psalmisty Dawida. Jakim potężnym skrótem operuje, by wpisać się jednym zdaniem w dziedzictwo Starego Testamentu. Teza niezwykła na owe czasy. Pełna prawdziwie artystycznego, bezkompromisowego, odważnego porywu ducha. I jaka pełna konsekwencji, gdy przypomnimy sobie wizytę Autora, już w szatach papieskich, pod Ścianą Płaczu w Jerozolimie. Przy okazji zauważ, że jak przystało stylizowanemu psalmiście, Wojtyła umiejętnie archaizuje tekst, stosuje rytm i rym. Pokazuje dojrzały warsztat. Ponadto ma profetyczne przeczucie zagrożenia dla Polski, które zaraz potem okazało się realne, a tego typu wizje są domeną proroków i wieszczów.
– Ja bym nie popadał w przesadny zachwyt – mówi Jerzy. – To tekst juwenilny. Treść mogła wyjść przypadkiem. Poza tym rymy są niedokładne, a Dawid był synem Jessego, nie Izai. Chyba, że chodzi o tę samą osobę, tylko inaczej nazywaną w różnych językach.
– No to może inny przykład rozważmy – zaproponowałem. – To Norwid tak ładnie powiedział, że poezja jest potrzebna tam, gdzie rzeczy poza wierszem wyrazić się nie chcą. Zasada owa obowiązuje do dziś. Zobacz, jak Wojtyła przy pomocy obrazów poetyckich mierzy się z największymi tajemnicami ludzkiego życia: ze śmiercią, z wierzeniami, przekonaniami, dogmatami, czyli tym wszystkim, czego język dyskursu, język nauki nie uniesie. Potrzebna jest specjalna konstrukcja słowna, by czytelnik nie tyle zrozumiał tajemnicę, ile ją odebrał zmysłem metafizycznym. Weźmy takie zdanie:
Więc mroku jest tyle światła
ile życia w otwartej róży
ile Boga zstępującego
na brzegi duszy **
…Czyli mrok nosi w sobie potencjał światła, życia – mówiąc inaczej. Kwiat róży, jako narząd rodny rośliny nosi w sobie potencjał życia nowego, dusza zaś ma potencjał boskości. Przy czym autor nie definiuje Stwórcy, a proponuje rozpoznawać go poprzez sposób działania. Imiesłowowa forma ” zstępującego” sugeruje, iż jest to czynność nieskończenie stała. W odniesieniu do linearnego postrzegania czasu przez człowieka, szalenie trudno byłoby to wyrazić innym słowem. Jednym słowem. To już jest koronkowa robota, czysto artystyczna. Przy okazji okazuje się, że dusza ma „brzegi”, zatem zdefiniowana jest jako byt ograniczony przez materię w której się rozlewa, czytaj: – przebywa. Jednocześnie jest bytem samodzielnym, bo Bóg dociera tylko do „brzegów duszy”. Dzięki samodzielności duszy możemy mówić o wolnej woli, możemy mówić o dobru i złu. Nie wiedzielibyśmy, czym jest życie (światło) gdyby nie śmierć (mrok). Trudno byłoby doświadczać dobra bez świadomości tego, że istnieje zło….. Proszę ile słów zużyłem, żeby wysupłać część tylko znaczeń, które niesie powyższe zdanie…
– Mnie się wydaje – mówi Jerzy – że twoja analiza jest mętna. Przecież mrok sam w sobie jest już pomieszaniem czerni i światła, jest stanem przejściowym. Mrok powinien symbolizować moment przeistaczania się. Gdybyś miał rację, w pierwszym wersie powinno być: „W czerni jest tyle światła….”, jest natomiast wyraźnie: ” w mroku”. Przyjmijmy inną hipotezę: może chodzi o to, że mrok składa się częściowo ze światła i jest jednocześnie potencją pełni światła. Może otwarta róża jest przemieszaniem życia jej własnego z potencjalnym życiem, następnym. Może dusza to twór z niewielkim pierwiastkiem boskości, a jednocześnie potencjał jego pełnej obecności. W takim rozumieniu to niepozorne zdanie byłoby, wynikłą ze zdumienia, próbą zobrazowania fenomenu bytu. Wszechbytu. Mam tylko zastrzeżenia- dodał – co do kwiatka. Czemu wybrał tak zbanalizowany? Ksiądz Jan Twardowski dałby w to miejsce coś bardziej oryginalnego.
Zamilkliśmy na chwilę, po czym Jerzy poprosił o kolejne przykłady tekstów, które uważam za istotne. Przypomniałem wtedy wiersz niezwykły, synkretyczny kulturowo i stylistycznie. Nazywa się „Magnificat”. Bardzo erudycyjny. Jakby z ducha T. S. Eliota. Dyskretnie czerpie z Leśmiana przez zastosowanie neologizmów. Poprzez archaizację i przewijający się wątek obrzędu sobótkowego przywołuje Kochanowskiego z jego Pieśnią Świętojańską o Sobótce, tym samym koduje w systemie znaków wiary chrześcijańskiej zwyczaj pogański. Jest to oczywista prefiguracja ekumenizmu. Przy tym pojawia się tam cała seria obrazów o charakterze wizyjnym, swoisty strumień świadomości, gdzie w podniosłej formule hymnu pochwalnego jest miejsce na opis kondycji ludzkiej, na przesłanie dla poetów, na prośbę, na dziękczynienie i akt zawierzenia.
(…)
Tyś jest najcudowniejszy, wszechmogący Świątkarz
Otom jest niwa wieśnia, podsłoneczna grządka
(…)
Bądź błogosławion Ojcze, za smutek anioła
za walkę pieśni z kłamstwem, bój natchniony duszy
i małość słowa wszelką zniwecz w nas i połam
i kształt co jako człowiek głupi się napuszył
Chodzę po Twych gościńcach – Słowiański trubadur
przy sobótkach gram dziewom, pasterzom wśród owiec
ale pieśń rozmodloną, pieśń wielką jak padół
rzucam przed tron dębowy jedynemu Tobie
( …) ***
Zbliżał się chyży, letni świt. Docierał do nas za pośrednictwem lustra między półkami baru. Od dawna byliśmy jedynymi gośćmi, a Jerzy stwierdził, że powyższy rodzaj nagromadzenia wątków i technik niespecjalnie się nadaje na puentę wieczoru. Poprosił o coś klarownego. Rozglądając się za wierzchnim okryciem zanuciłem więc:
Miłość mi wszystko wyjaśniła
miłość wszystko rozwiązała
dlatego uwielbiam tę Miłość
gdziekolwiek by przebywała
(…) ****
Mój rozmówca przywdział uśmiech Giocondy, który nie wiem, co wyrażał. Pomyślałem, że nie jest tak źle z tą poezją, skoro dwóch muzykantów jest w stanie noc przez nią zarwać. Ruszyliśmy do wyjścia. Klub w Hotelu Europejskim żegnał nas milczeniem. Wychynęliśmy z westybulu drobnym krokiem, kiwając głowami jak perszerony, a grzywy nam płowiały w miarę, jak mrok ustępował potędze światła.
Tekst ukazał się w piśmie Lublin. Kultura i Społeczeństwo, a ostatnio w londyńskim Dzienniku Polskim. I tu i tam redaktorzy ocenzurowali go ( w różnych miejscach). Jako, że wywołał pewne poruszenie – zamieszczam go w całości na swojej stronie. J. K.
Jan Kondrak
Przypisy:
*Renesansowy Psałterz. Biały Kruk 1999, str.17
**Miłość mi wszystko wyjaśniła. Wydawnictwo Literackie 1999, str.10
*** Poezje i Dramaty. Wydawnictwo Znak, Kraków 1999, str. 295-297
****Miłość mi wszystko wyjaśniła. Wydawnictwo Literackie 1999, str.8
Artykuł pochodzi z 3. numeru „Almanachu Prowincjonalnego” pod red. Janusza Nowaka.
Postraszyli postraszyli i zakończyli.
Nie będzie sprawy,ok, ale może teraz przynajmniej niektórzy 😉 zastanowią się dwa razy nim zaczną kogoś straszyć za krytykę „władzy”!
Szanowny Krzysztofie a może tak troszke własnej inicjatywy w pisaniu .. a nie przepisywanie stwierdzeń z czyjegoś artykuliku przeczytanego w internecie ( trzeba było chociaż podać autora a nie robić wklejki ) oj Prezes 🙂
Że co?Punktów nie ma?W drogówce owszem,ale i tak są rozliczani z ilości mandatów.Ale prewencja ma punkty,a o policjantów prewencji właśnie chodzi.Liar !!!