Żyjemy w czasach , w których rzadko poświęcamy czas na zastanawianie się, co potem z nami będzie, albo w gorączce życia dając sobie powierzchowne odpowiedzi przebiegamy korzystając z teorii, nie do końca przemyślanych, lub będących zlepkiem przemyśleń innych ludzi, najczęściej w ogóle sprzecznych wobec siebie – nie zauważamy tego jednak. Jednym słowem nonszalancko rzucamy naszą wieczność na łup życiowych okoliczności i jak hazardziści odkładamy najistotniejsze sprawy na potem – być może się uda. Powinno się udać. Często nasza bezradność i niemożność podołania rozwikłania wielu teorii powoduje, że rozkładamy ręce i odkładamy na półkę najważniejsze rozważania. Być może akceptujemy tylko takie teorie, które najbardziej nam się podobają nie dociekając jak bliskie lub dalekie są one od prawdy
Bo jeżeli jest tak, że jutro poginiemy i nic z nas nie będzie lub pozostaniemy jedynie w pamięci innych ludzi i to jest jedyny sens naszego pobytu na tej ziemi – faktycznie nie warto się trudzić – zrobiliśmy dobrą inwestycję nie tracąc czasu rozrzutnie.
Jeżeli jednak jest coś więcej, a my to pomijamy, to na jakiej podstawie możemy mieć pewność, że nie stracimy nic wskutek tak powierzchownego potraktowania własnego wiecznego życia.
Czy istnieje sposób na to żeby sprawdzić, czy poglądy i przekonania, które posiadamy są prawdziwe? Czy mamy szansę uzyskać odpowiedź na pytanie, czy życie wieczne istnieje, a jeżeli tak to w jakiej formie?
Jest wiele intelektualnych sposobów na podołanie wyzwaniu i zagadnieniem tym zajęło się wielu filozofów i teologów, w swoich dociekaniach często się gubiąc, zapętlając i przecząc samym sobie. Istnieją też sposoby metafizyczne znalezienia odpowiedzi i wielu ludzi powędrowało w zawiły świat nadnaturalny by jak pielgrzymi odnaleźć drogę do celu, często wpadając w różnorodne i nieprzewidzialne duchowe pułapki .
Biblia jednak mówi „blisko Ciebie jest Słowo, w sercu Twoim i na ustach Twoich” i „Nie mów w sercu swym: Kto wstąpi do nieba?… albo kto zstąpi do otchłani” (aby sprowadzić prawdę – przyp. autora) Rzym.10. 6-8.
Jezus Chrystus zwracał się ze swoim przesłaniem do wszystkich ludzi i był zrozumiały dla ludzi prostych. Jego prawda istniała w zasięgu ręki.
Nie musimy podejmować kosztownej wersji doświadczeń aby ostatecznie zrozumieć, że nie znaleźliśmy żadnej odpowiedzi. Żyjemy w cieniu prawdy. Żyjemy w społeczeństwie, które tak bardzo korzysta z jej przesłania, że często ta Prawda jest jak zmięty, wyszargany i przechodzący z ręki do ręki papier, którego treści nie można się już doczytać. Jednak to jest Jego prawda.
Wewnętrznie wypieszczeni ideą uniwersalnego, dobrego dla wszystkich i jednoczącego w sobie wszelkie zapotrzebowania Boga, oburzamy się na nowo zderzając się z Chrystusem. Stajemy przed lustrem, w którym przyglądamy się samym sobie takimi jakimi jesteśmy w rzeczywistości – noszącymi na sobie zranienia swoje i innych ludzi, dostrzegając całą własną wewnętrzną koślawiznę i zgubę, rośnie w nas gniew i skarga, i musimy poczuć się winni ukrzyżowania Chrystusa, którego prawda boleśnie nas dotyka. Boimy się zaakceptowania własnej winy ponieważ staje za nią kara – odrzucenie od oblicza Ojca. A jednak w każdym z nas drzemie tęsknota za miłością i akceptacją Stwórcy. Jak trudno się nam przyznać, że czujemy się jak dzieci porzucone przez swoich rodziców; że błąkamy się, ale nie ma dla nas sensu ponieważ odarto nas z rdzenia tego, co pozwala nam żyć – poczucia, że jest ktoś komu zależy na nas. Cała nasza wiara i nadzieja, którą przeżywamy intymnie gdzieś w marginesie naszego życia (jeżeli jest w ogóle) nie koi naszego bólu, ponieważ nie przyprowadza nas bezpośrednio w ramiona tego, który nas kocha i przyjmuje, którego miłość goi nasze rany.
Jezus Chrystus "straszy" nas piekłem, zwiastuje rzeczywistość, która jest jak bezlitosny głaz miażdżący wszelkie marzenia na lepsze jutro. Chcielibyśmy złagodzić Jego słowa lub wyminąć niektóre wypowiedzi. Nie zdajemy sobie sprawy, że zachowujemy się jak pacjent uciekający od diagnozy dotyczącej własnej śmierci. Zapominamy, poprawiając sobie nastrój żyjemy kilka lat dłużej, a w końcu umieramy z powodu toczącego nas wewnątrz raka .
Nie przyjęliśmy uzdrowienia ponieważ nie chcieliśmy przyjąć choroby, nie umieliśmy pogodzić się ze swoją bezsilnością, nie chcieliśmy skonfrontować naszego bólu. Sami, powtórnie zadecydowaliśmy o swojej śmierci.
Jezus przyprowadza nas do naszej choroby, a potem przyprowadza nas do naszej i do swojej śmierci. Te ciężkie sprawy są tak bardzo ważne, jak „obudzenie się” podczas wspaniałej zabawy na „Tytaniku” trwającej wtedy gdy statek już tonął. Umysł człowieka odrzuca takie wyzwania – wydają mu się nonsensowne jeżeli nie postrzega ich swoimi zmysłami. Jednak to Jezus odwraca nas od naszych zmysłów „bo jak w dniach owych przed potopem, jedli i pili i żenili się i za mąż wydawali, aż do tego dnia gdy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, że nastał potop, i że zmiótł wszystkich, tak będzie i z przyjściem Syna Człowieczego” Mat.24.38,39.
Jezus konfrontuje nas ze śmiercią ponieważ jest najlepszym diagnostykiem i lekarzem. Gdy zrozumiemy nasz grzech i pogodzimy się z naszą sytuacją możemy sięgnąć po lekarstwo – krew i śmierć Jezusa Chrystusa. Jego cierpienie, jego ręce przybite do krzyża, jego samotność i odrzucenie, i ból, Jego opuszczenie i strach, i walkę o miłość, która kroplami krwi spływała na nasze zamknięte i skamieniałe serca, i która błagała za nas z krzyża Ojca od odpuszczenie naszych grzechów i przyjęcie nas pomimo tego, co uczyniliśmy – odrzuciliśmy Stwórcę.
Odrzuciliśmy go nie tylko w raju, i nie tylko po raz drugi ukrzyżowawszy rękami „grzeszników”, ale odrzuciliśmy każdy z nas osobno – eliminując Go ze swojego życia takim jakim jest w istocie, jakim jest naprawdę – kochającym Ojcem. Byliśmy jak panna, która wzgardziła swoim narzeczonym, albo jak żona, co wzgardziła swoim mężem. Zbudowaliśmy sobie świątynie innych – bardziej zaspokajających nasze zmysły bogów i zapomnieliśmy o tym, który nas stworzył, który nas zna i woła po imieniu chociaż my chcemy Go zapomnieć.
Zraniona miłość Ojca przybiła swojego Syna do krzyża, żeby uratować nas ignorantów własnej zguby i wyciąga do każdego z nas ramiona, aby pocieszyć nas w losie, który sami sobie zgotowaliśmy odrzucając Boga i szukając zaspokojenia w ramionach naszego śmiertelnego wroga – pana tego świata, pana śmierci i kłamstwa – diabła.
Kłamstwa diabła są jak dobrze wyścielona dla nas kołyska, która uczyni nasz sen słodkim, jak podany narkotyk dla tych, których prawda boli, jak ułuda szczęścia na przekór szczęściu, które „odebrał” nam Bóg. Nie wiemy tylko tego, że wszystko to jest tylko imitacją i ułudą raju ponieważ diabeł nie ma dostępu do prawdziwych dóbr.
Pomimo tego, że ewangelia wydaje się być jak dobrze przemyślana bajka ma ona jednak swojego rzeczywistego prekursora – Jezusa Chrystusa – człowieka, który podawał się za Boga. Możemy odrzucić lub przyjąć Jego „szaleństwo”, nie możemy jednak rozcieńczyć sobie mocy Jego prawd i ich zniekształcić, w taki sposób aby zredukować to „szaleństwo” na własny użytek – podjęto wiele takich prób, ale one okradły ludzi z prawdziwego spotkania z Bogiem. Prawda o Jezusie działa tylko wtedy, gdy jej istota jest dobrze „poskładana” – wtedy gdy rozumiemy czym jest grzech, dokąd nas prowadzi i potrzebujemy przebaczenia, ponad wszystko spragnieni jesteśmy powrotu do domu. Wtedy Jezus ma nam coś do zaoferowania – przebaczenie, pokój, wolność, nowe narodzenie i dar świętego Ducha, prawdziwe wewnętrzne i fizyczne uzdrowienie, ochronę w życiu doczesnym i zbawienie w przyszłym życiu. Ewangelii nie można doświadczyć asekurując się antykoncepcyjnymi środkami. Miłość chce nas mieć, chce nas kochać, chce cieszyć się nami, i chce być naszą radością. W zamian za serce Bóg oddaje nam wszystko. Jak ojciec z przypowieści Jezusa o synu marnotrawnym otwiera przed nami swoje ramiona i przygotowuje ucztę, ściąga pierścień ze swojego palca by włożyć na nasz palec i oddaje nam w posiadanie całe swoje dziedzictwo. Kiedyś Bóg przygotował raj dla człowieka, ale człowiek wzgardził rajem. Dzisiaj Bóg mówi o niebie – świątyni swojej miłości i obecności, i zaprasza nas przez swojego Syna. Przez wiarę w Syna Bożego Jezusa Chrystusa możemy bezwarunkowo pojednać się z Ojcem – bez znaczenia jak wiele zła uczyniliśmy do tej pory lub bez znaczenia jak bardzo dobrzy byliśmy w swoich oczach. Dzisiaj możemy doświadczyć pokoju w swojej duszy płynącej z obecności Boga wkraczającej do życia człowieka pojednanego ze Stwórcą. Możemy doświadczyć wagi i mocy krwi spływającej bezpośrednio na nas z krzyża Jezusa Chrystusa i poznać Prawdę, i zrozumieć, że to On jest Prawdą, i Drogą, i Życiem.
„Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam, kto słucha słowa mego i wierzy temu, który mnie posłał, ma życie wieczne i nie stanie przed sądem, lecz przeszedł ze śmierci do życia” Ew. Jana 5.24
„Ja Jestem światłością świata; kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światło życia” Ew. Jana 8.12
– Magdalena Trojanowska