Kurs 283°

Taką komendę wydaje kapitan łodzi, która wychodzi z Zatoki Gdańskiej, mija półwysep Helski, wypływa na otwarte morze i ma zamiar dopłynąć do duńskiej wyspy Bornholm. Aby było jasne: liczba „283” to tak zwany kurs kompasowy, a więc kąt pomiędzy północą, a obranym kierunkiem.

Trochę matematyki i geografii i sprawa staje się jasna. Płynąc na wschód obieramy kurs 90°, na południe 180 ° itd. Jasne? Mam nadzieję, że tak. A przy okazji: nigdy nie mówcie, ucząc się jakiegoś przedmiotu: „na co mi się to może przydać?” Nigdy nic nie wiadomo.


Tak więc, aby dopłynąć do niewielkiej wyspy, która jest na mapie Bałtyku zaledwie małą kropką, należy obrać kurs 283°. Łatwo to sprawdzić mając mapę, specjalne ekierki z kątomierzem. No może nie tak łatwo, gdy całą łódką, wraz z mapą, linijkami i załogą kiwa na wszystkie strony jak na huśtawce. Przy odrobinie wprawy da się to zrobić. Kurs na Bornholm wynosi 283°. W pewnym sensie jest to kwestią wiary. Wyspy nie widać, ale wierzymy temu, co jest wyrysowane na mapie. Wyspa jest gdzieś daleko za horyzontem. Ale płynąc cierpliwie w tę stronę, możemy spodziewać się upragnionego lądu.


Sprawa jednak się komplikuje. Łódź to nie auto stojące stabilnie na drodze. Kilkutonowy jacht kiwa się na bałtyckiej fali jak dziecięca zabawka. Sternik ma do dyspozycji kompas, którego najmniejsza podziałka to 5°. Gdy wokół widać już tylko samą wodę, to jedyny wskaźnik kursu. Trzymając w ręku koło sterowe, gapiąc się w kompas, trzeba płynąć kursem 283°. Powodzenia… Kto nie wierzy, że nie jest to takie proste, to zapraszam na rejs. Nawet jeśli wydaje nam się, że jakoś mniej więcej trzymamy wyznaczony kurs, to mina kapitana nie pozostawia złudzeń. Kreska na mapie nie trafia w niewielką wyspę. Owszem zawsze można zmienić, poprawić obrany kurs. Ale zmiana obranej drogi o jeden, dwa, trzy stopnie oznacza, że oddalimy się od celu o kilka mil morskich. Można to naprawić, zawsze da się coś naprawić, ale to wymaga wiele dodatkowego czasu.


Ostatecznie zwiedzamy duńską wyspę. Warto było.


Chcę was zachęcić do wyznaczania sobie ważnych, dobrych i pięknych celów. Wyznaczajcie je sobie, nawet jeśli wydają się być odległe, niewidoczne lub nawet mało realne. Warto to robić gdzieś u początku kolejnego roku. Może te cele dotyczą wyboru szkoły po zbliżających się egzaminach? Może trzeba spojrzeć jeszcze dalej: w stronę małżeństwa, albo nieco bliżej w rok 2008, kiedy to odbędzie się kolejny Światowy Dzień Młodzieży? Za każdym razem, gdy zdecydujemy się na jakiś cel, trzeba wyznaczyć sobie kurs, drogę. Gdy myślimy o szkole i gimnazjalnych czy maturalnych egzaminach trzeba po prostu przysiąść. W myśleniu o małżeństwie pomaga nam wspomnienie św. Walentego. To nic, że czysta miłość wydaje się mało realna. Wiem, że to niełatwe, ale da się utrzymać taki kurs prowadzący do szczęśliwego małżeństwa. To nic, że kolejny Światowy Dzień Młodzieży, jeśli Bóg pozwoli, to odbędzie się potwornie daleko, w Sydney. Trzeba mieć cele. Kto wie, może uda się je zrealizować?


Mając cel, łatwo wyznaczyć drogę, mając drogę wiemy dokąd zmierzać. Potem pozostaje już tylko wysiłek utrzymania obranej drogi i nieustannego korygowania naszych błędów. Ale nie jesteśmy w tym zupełnie sami. Rozpocząłem od wspomnienia morskiego rejsu. Chcę bowiem zatrzymać się nieco nad tajemnicą Kościoła, wspólnoty wierzących. Jednym z biblijnych obrazów tej wspólnoty jest właśnie łódź, która z wiarą podąża do odległego, niewidocznego dla oczu celu, która miotana jest falami, ale która zawsze cieszy się obecnością Jezusa. Z Nim zawsze docieramy do celu. Kto nie wierzy niech przeczyta z Ewangelii św. Jana 6,16-21.


ks. Adam Rogalski (proboszcz parafii NSPJ w Raciborzu)


Duszpasterstwo Młodzieży

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj