Wrrrrrrrrrrr!!! Godzina 8.00. Cholera, nie pośpię! Wrrrrrrrr – buczy i warczy wesoło traktor wspomagany hałasem kosiarek. Wrrrrrr!!! Szlag człowieka trafia! Akurat muszą kosić wtedy, gdy do roboty iść nie trzeba…
Ale cóż zrobić… – jak co roku nastał czas pierwszego pokosu. Odwieczna walka z osiedlową roślinnością rozpoczęta. Sezon otwarty!
Trawa zielona i soczysta. Po wiosennym deszczu wylazła ochoczo na świat, by cieszyć oko swym widokiem. Oooo! Niedoczekanie! Trawy takiej nie chcemy! Trawa za wysoka, zbyt zielona i z kwiatkami, to zła trawa! Trawę trzeba skosić, równo przystrzyc na jeża, jak włosy marszałka Dorna. Drżyj trawo! Zastępy służb utrzymania (o ironio!) zieleni ruszają do ataku, dzierżąc w dłoni kosy elektryczne. Pada łan za łanem. Pogoda sprzyja. Słońce grzeje mocno, oświetlając plac boju.
Ludność żwawo pomaga w wojnie z bezczelną przyrodą. Po cóż chodzić po chodniku, skoro „na skróty” trawnikiem będzie szybciej? Deptać! Deptać! Powoli ścieżyna rozrasta się, aż suche klepisko wyznaczy na zawsze nowy, „naturalny” trakt podróżny. Wyprowadzani na trawkę czworonożni pupile też robią wiele, by urozmaicić zieloną monotonię. – A gdzie niby ma srać? Panie! Przecież ja tego zbierać nie będę! – złości się zapytana „pani od wilczura”. W niepamięć odeszły tabliczki „Nie deptać trawy”, a szkoda, bo chyba trochę odstraszały (na marginesie, przypomniał mi się kawał: Pijany facet leży w parku na trawie obok tabliczki „Nie deptać trawników”. Podchodzi do niego policjant i mówi groźnie: – Przecież tu pisze, że nie można deptać trawników! – Ja nie depczę, ja leżę).
Osiedle na początku maja, po ciężkiej walce z wrażymi źdźbłami. Zwycięstwo na całej linii. Trawa padła, żółte, suche badyle sterczą tu i ówdzie… Widok jak na ściernisku po skoszonej pszenicy – ucieszyłby zapewne spracowanego rolnika… Chodniki porządnie odchwaszczone, a że trochę „chemii” wylało się na trawnik (tak z pół metra) – nie szkodzi. Kiedyś pewnie odrośnie… Podstawowe przykazania ogrodnicze dotyczące trawy zostały brutalnie podeptane jak sama trawa. Wielu może nie wie, albo nie chce wiedzieć, że nie należy kosić w czasie upałów, że skoszoną trawę trzeba zebrać jak najszybciej (a nie zostawiać na 3 dni), że nie należy ciąć zbyt nisko (a tymczasem kosiarki tną do samej gleby. Im niżej przecież, tym dłużej zielsko będzie rosło i nie trzeba będzie znów taszczyć traktora i jeździć w kółko między krzewami).
„Nic nie jest bardziej miłe dla oka niż dobrze przycięta zielona trawa” – napisał Francis Bacon. By nie bawić się w poezję można też chwalić trawę prościej (jak to zrobił ktoś na murze): „Piwo, dziewki i trawa to pyszna zabawa”. Również każdy z nas, spytany, z pewnością odpowie, że trawa – i owszem – jest potrzebna i ładna, i w ogóle git. Jednak podczas gdy w innych krajach trawniki się podlewa, nawozi, równo i starannie (i z głową!) przystrzyga, w Polsce wciąż traktuje się ich utrzymanie jak zło konieczne i dba o nie „przemysłowo”. Lub nie dba wcale, stawiając samochody na terenie zielonym, albo depcząc niemiłosiernie, szukając krótkiej drogi.
A może tak wybetonować wszystkie trawniki? Zamiecie się plac raz czy dwa i problem koszenia z głowy. No, tylko że psie kupy, z lubością pozostawiane na resztkach trawników, będą na betonie bardziej widoczne…
Upałów ma być u nas coraz więcej. Niedługo, żeby delektować się piękną zdrową trawą trzeba będzie jechać do Holandii;)
Seamus
[email protected]